Walki na gołe pięści są coraz bardziej popularne w Polsce, gale "Gromda" cieszą się coraz większym zainteresowaniem. Zawodnicy walczą bez rękawic na ringu o wielkości 4×4 m, czyli o wiele mniejszym od tego używanego w klasycznym boksie. Brak limitu wagowego gwarantuje ciężkie nokauty. Walki toczą się na dystansie czterech dwuminutowych rund. Jeśli w tym czasie nie zapadnie rozstrzygnięcie, o wszystkim musi zdecydować runda piąta. Ta runda nie ma już żadnych czasowych ograniczeń. Może trwać 30 sekund albo pół godziny - do momentu aż jeden z zawodników nie padnie albo nie zostanie poddany. Podczas takiej walki krew bryzga na wszystkie strony. Pękają kości, łamią się szczęki. Nie ma mowy o werdykcie sędziów. Tomasz "Zadyma" Gromadzki, na co dzień przedsiębiorca pogrzebowy z Katowic, robi w tej formule furorę. Potrafił pokonać przeciwników wyższych o trzydzieści centymetrów i cięższych o trzydzieści kilogramów. Wygrał "Gromdę" numer 4. Teraz w walce o 100 tysięcy zł zmierzy się ze zwycięzcą gali numer 3 - Ukraińcem Wasylem Hałyczem. Ta walka miała odbyć się na gali numer 5, jednak została przełożona, ponieważ "Zadyma" miał pękniętą kość w ręce. Teraz jest w pełni zdrowy, więc obaj zawodnicy zmierzą się w piątek - w gali numer 6. Paweł Czado: Walka już zaraz, tymczasem znajduję pana rozluźnionego i uśmiechniętego. Tomasz "Zadyma" Gromadzki: - Sądzę, że to kwestia doświadczenia. Wiem już, że poświęcanie wcześniej zbyt dużo uwagi walce zwyczajnie pali człowieka. Kiedy się denerwuję - mięśnie się napinają, męczą się. Dlatego ostro trenuję, ale i staram się relaksować. Sobotę spędziłem w termach rzymskich w Czeladzi, pełny relaksik i swoboda (uśmiech). Codziennie chodzę do pracy, więc tam nie mam czasu o walce myśleć. W domu z żoną też o walce w ogóle nie rozmawiam. Najczęściej myślę o tym co w ringu, o zaplanowanych akcjach, o tym, jak i kiedy je przeprowadzić przed snem. Nie przeciągam, szybko zaczynam myśleć o czymś innym, żeby się porządnie wyspać i zregenerować (uśmiech). Tym razem z usług psychologa przez całe przygotowania nie korzystałem. Robiłem to wcześniej, po wcześniejszych trudnych walkach bokserskich - żeby wszystko sobie w głowie poustawiać. Psycholog zdradził mi wtedy know-how: jak myśleć, o czym myśleć, do kiedy myśleć - tak żeby przed walką się "nie przepalić", ale żeby być jednak nastawionym bojowo. Myślę, że złoty środek dla siebie odkryłem. W trakcie przygotowań było pełne myślenie o pojedynku: jak mam się poruszać, jak walczyć. A po treningu zawsze starałem się myśleć już o przyjemnościach: plaża, słońce, wakacje, żona, dziecko, (uśmiech)... Wcześniej toczył pan w tej formule kilka walk w ciągu dnia. Teraz to będzie jedyna walka. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - Mam tak, że kiedy rozpoczynam walkę i dostaję pierwszy cios, to automatycznie idę do przodu i się napier..., naparzam (uśmiech). Taktyka oczywiście jest, ale może być tak, że pójdzie jakiś cios i rozpocznie się walka. W turnieju też nie kalkulowałem, że jest więcej walk w ciągu dnia. Czasem gorąca głowa bierze górę, a w środowisku każdy wie, że ja nie kalkuluję. Gdybym w czasie turnieju oszczędzał się z myślą o kolejnych pojedynkach, to mógłbym po drodze przegrać i nic by z tego nie było. Do każdej walki wychodziłem więc jakby była jedyna, żeby wygrać za wszelką cenę. Wyniszczenie przeciwnika i przetrwanie... Wiem, że żona nie protestuje, choć to dla niej musi być z pewnością trudny moment. - Gdy zobaczyliśmy się po tym jak wygrałem pierwszą walkę na gołe pięści, stwierdziła, że... wszystko ze mną dobrze po takich walkach i jeśli chcę, mogę sobie wystartować w takim turnieju, żeby spróbować swoich sił. No i spróbowałem, a teraz już nikt z rodziny się o mnie nie obawia (uśmiech). Ani mama, ani siostra, ani żona (uśmiech). Ale za to... ja się - na swój sposób - obawiam. To dla mnie przecież dużo: wygrać tę walkę. Do tej pory zazwyczaj było "lajtowo": obawiali się inni, a mnie tak nie zależało na wynikach tych walk. Myślałem: "przegram to przegram". Było mi to obojętne. A potem wszystko się zmieniło. Raz, że mi zależy, dwa, że to będzie ciężka walka, ciężki rywal. No właśnie: co można powiedzieć o Wasylu? - Doceniam go. W turnieju nie wygrywa się przez przypadek. Może zdarzyć się słabszy wylosowany rywal, lepsza drabinka w losowaniu, ale wygrać całość to sztuka. To są już zawodnicy dużo potrafiący, uliczników nie ma w tym gronie. Oczywiście oglądałem uważnie jego walki, wiem, co chcę zrobić. Uważam, że jestem dobrym taktykiem, przed wieloma walkami sam układałem taktykę. Teraz konsultowałem się z moim trenerem, każdy może dostrzec coś innego i podpowiedzieć. Zasięgałem opinii jeszcze jednego fachowca, nie wspominam kim jest, ale to jeden z lepszych trenerów boksu w Polsce. Skonsultowaliśmy taktykę, a potem przez cztery miesiące wdrażaliśmy to na treningach i sparingach. W efekcie potem akcje, które wyćwiczyłem - biłem już na pamięć. Nawet kiedy byłem już zmęczony, a ktoś mnie przyatakował, to te akcje biłem w ciemno, z głową w dół nawet. O to chodzi: Wasyl jak we mnie wejdzie z jakąś akcją albo ja na niego wpadnę, to mam robić własną akcję, choćby z zamkniętymi oczami, automatycznie. Gdyby miał pan zachęcić kibiców do obejrzenia tej walki, to co by powiedział? - Na pewno będzie krwawa, to jest gwarantowane (śmiech). Ujmuje mnie, że się pan śmieje w takim momencie (śmiech). - No tak brzmi to... osobliwie (śmiech). Co do Wasyla: zaraz kiedy go zobaczyłem, jeszcze zanim wygrał "Gromdę", powiedziałem trenerowi, że chciałbym kiedyś z nim się zmierzyć, bo to bardzo dobry zawodnik. Super bije, mnóstwo widzi, zmierzyć się z nim, to byłoby coś. Kiedy zgłosił się do turnieju, to powiedziałem, że ja też się zgłaszam, bo chcę z nim walczyć. A trener na to: "ale najpierw trzeba wygrać turniej". A ja na to: "nieważne, chcę walczyć z Wasylem". No i powalczę, wymarzyłem sobie tę walkę (uśmiech). Ja jestem taki, że nie unikam ciężkich walk. Wręcz przeciwnie: ja się na nie cieszę. Cieszę się, że walka będzie krwawa, zapamiętana, taka, że przejdzie do historii. Cieszy mnie, że coś takiego zrobię (uśmiech). Dobrze zrobić coś wielkiego - może nie dla każdego, ale na pewno dla mnie. Walka ma realną stawkę: 100 tysięcy złotych to nie jest pieniądz do pogardzenia. To przytłaczające? - Wiadomo, że o małe pieniądze bym nie zawalczył, ale z drugiej strony tak bardzo chciałem tej walki, że pewnie za darmo bym wyszedł na ring! Jakby we mnie byli dr Jekyll i mr Hyde (uśmiech). Pieniądze są ważne, ale to nie one mnie napędzają. Ból przemija a chwała zostaje. To jest moja pasja. Z drugiej strony rzadko, bo rzadko, ale czasem podczas walki zdarza mi się myśl, żeby odpuścić. Gdyby zdarzyło mi się to teraz, to przypomnę sobie, co można wygrać (uśmiech). Tak było podczas jednej z poprzednich walk: w pewnym momencie - między czwartą a piątą rundą - chciałem odpuścić, ale wtedy uzmysłowiłem sobie, że... łazienka jest do wyremontowania i pieniądze bardzo się przydadzą (śmiech). Jest pan dla mnie bohaterem nieoczywistym. Myślę, że nikt w okolicy, gdyby go spytać, kto będzie walczył na gołe pięści za 100 tysięcy zł - nie wskazałby na pana. Nie wygląda pan jak pięściarz! - W ogóle nie wyglądam jak fighter, choć walczyłem w ośmiu dyscyplinach [oprócz boksu m.in. karate i kick-boxing, w obu dyscyplinach był mistrzem Polski - przyp. aut.] Skąd pomysł na ten zawadiacki wąs? - To zabawa. W jednej z poprzednich walk wcieliłem się w Bronsona, łysego kryminalistę. Ludzie polubili te wąsy, więc na kolejną "Gromdę" zapuściłem jeszcze większe. Potem zainspirował mnie Bill Rzeźnik z "Gangów Nowego Jorku", który lubił się ciągle naparzać i miał zakręcony wąsik, czasem swój też tak zakręcam (uśmiech). To Łukasz Kabelis-Szostakowski, mój trener od motoryki wymyśla takie zabawy. Podobają mi się te pomysły. Postaci, w które się wcielam związane są z walkami, a przy okazji oddają moją osobę. A co żona na tego wąsa? - Mówi, że przypominam jej mojego tatę, więc z pewnymi rzeczami zaczekamy do momentu aż wąsa zgolę (śmiech). A jak z dietą? - Jesteś tym co jesz, ale u mnie spokojna głowa jest czasami więcej warta. Tutaj nie ma limitu wagowego i to mi się w "Gromdzie" podoba. Nie muszę się głodzić. Przed klasycznymi walkami bokserskimi, zbijając wagę, musiałem się ograniczać. Mordęga z wagą powodowała, że czasami wręcz nie chciało mi się walczyć. Teraz mogę zjeść, co chcę: ryż, makaron, kaszę. Czasami byłem bardzo zmęczony po jakimś treningu, to z szafki wyjąłem sobie i zjadłem dwie lub trzy czekoladki. Wiadomo, że wszystko z umiarem. Nie przesadzę, bo jestem zawodowcem, ale nie ma mordęgi, nie ma wyrzeczeń. To mi bardzo odpowiada. Chcę jeszcze zapytać o ten ból po walce. Nie wygląda pan jak ktoś, kto by się tym przejmował, a to przecież jatka... Jak znosi pan cierpienie? - Z każdą walką coraz bardziej się przyzwyczajam. Fizycznie do dwóch tygodni mam na twarzy rozcięcia czy siniaki. Ból po uderzeniu to najczęściej żaden ból, w każdym razie do wytrzymania. Rozcięta warga czy parę szwów - to nic takiego. Jeśli nic mnie nie łamie, nie rwie, nie ma tak, że ciężko wstać - to w porządku jest już właściwie nazajutrz. Na koniec: nie wygląda pan wcale jak pięściarz. - To celowe. Mam swój zawód, własne życie poza sportem. Prowadzę biznes, zakłady pogrzebowe. W tej branży muszę budzić zaufanie. Odpychający wygląd nie pomaga. Ja nie mogę pojawić się w pracy, wyglądając jak bandyta, porozcinany, łysy. Ludzie często nie potrafią odróżnić show od rzeczywistości, prawdziwego życia od medialnego. Wiedząc o tym, muszę dbać o własny wygląd. Przyszła teściowa, kiedy usłyszała, że córka chce przyprowadzić na obiad boksera, zastanawiała się, jaki ja właściwie jestem, czy nie będę agresywny, czy nie rozpocznę jakiejś awantury (uśmiech). A ja przecież jestem normalnym facetem. Tyle tylko, że naprawdę uwielbiam się bić. Mój kolega mi kiedyś powiedział: "świat nie jest dobry ani zły, tylko taki, jakim go kreujemy wokół siebie". Coś w tym jest. Ja mam więc świat dobry wokół siebie, bo... tak chcę. Tak żyję. Czego więc panu życzyć przed walką? - Jak to się mówi: "połamania szczęki". Ale nie mojej. Takie są realia (śmiech). Rozmawiał: Paweł Czado