Zapewne nie każdy z futbolowych fanów wie, że współczesny biathlon to sport wywodzący się historycznie od tzw. wojskowego biegu patrolowego ze strzelaniem. W dwudziestoleciu międzywojennym mieliśmy nawet okazję gościć w Zakopanem w nieoficjalnych zawodach kilka europejskich reprezentacji przy MŚ FIS w 1929 i 1939 roku. Te drugie, rozgrywane na pół roku przed wybuchem II wojny światowej, miały wyraźny podtekst polityczny. Wystartowało w nich siedem reprezentacji, a wśród nich patrol wystawiony przez hitlerowskie Niemcy. Relacje polityczne pomiędzy naszymi krajami, jak pamiętamy z historii, były już mocno napięte i wobec zwycięstwa Niemców, obserwujący zmagania żołnierzy Wojska Polskiego z rywalami, Prezydent RP Ignacy Mościcki nie mógł być zadowolony z trzeciego miejsca naszego patrolu. To symbolicznie zwiastowało kłopoty, które wkrótce miały rzeczywiście nadejść. Po wojnie wojskowy bieg patrolowy przekształcił się w biathlon, zimową konkurencje, w której nawet i my mieliśmy sukcesy ze srebrem Tomasza Sikory na IO w Turynie i wicemistrzostwem świata Weroniki Nowakowskiej z 2015 roku na czele. Nawet ostatnio, na mistrzostwach Europy w Dusznikach Zdroju Monika Hojnisz-Staręga i Kamila Żuk, w tle konferencji prasowej nowego selekcjonera piłkarskiej reprezentacji Polski, zdobyły po cichu złote medale. Ktoś mógłby pomyśleć, no niezłych żołnierzy ma to nasze polskie wojsko. Nic bardziej mylnego. W odróżnieniu, nie tylko od Niemiec, Francji czy Włoch, ale i Białorusi, i Ukrainy, procent zatrudnionych na etacie w Wojsku Polskim zawodników biatlonu jest znikomy. Na 405 licencjonowanych zawodników, startujących w 28 klubach zaledwie 8 (słownie: ośmiu) to etatowi żołnierze Wojska Polskiego. Ba, nawet wspomniany wyżej Tomasz Sikora i Weronika Nowakowska nie byli żołnierzami WP. Nikt ich nie potrzebował w służbie czynnej. Czy z ich doświadczenia korzysta dzisiaj, tak jak w innych krajach, polskie wojsko, straż graniczna lub policja? Nie, oboje komentują transmisje z zawodów w biathlonie w stacjach telewizyjnych. Widać mamy w służbach mundurowych lepszych fachowców od biegania na nartach i strzelania.A propos tego ostatniego, to wyczytałem w grudniowym numerze pisma "Strzał pro liberty" ciekawą statystykę dotyczącą zestawienia europejskich krajów pod względem liczby sztuk broni w przeliczeniu na stu mieszkańców. Sklasyfikowano 20 państw, z których udało się pozyskać wiarygodne dane. Na czele jest Finlandia z liczbą 27,98 i Norwegia - 25,10 z wyraźną przewagą nad Austrią, Chorwacją, Szwajcarią, Czechami, Francją i Niemcami. A Polska? Nasze Państwo w tym zestawieniu jest ostatnie ze wstydliwym wskaźnikiem 1,33. Jaka tego przyczyna? Któż to wie? Może złe przepisy o dostępie do broni na terytorium RP? A może brak zainteresowania obywateli RP bezpieczeństwem swoim i swoich najbliższych? A może wiara w Państwo Polskie i jego instytucje strzegące owego bezpieczeństwa. A może odwrotnie - brak wiary w owo Państwo i ostateczna rezygnacja z obywatelskich wolności, do których możliwość posiadania broni niewątpliwie należeć powinna. I właśnie w tym ostatnim, chyba coś jest, bo chociaż w Polskim Związku Strzelectwa Sportowego mamy zarejestrowanych aż 42 tysiące licencjonowanych zawodników, a czynnych myśliwych ponoć około 110 tysięcy, to nikt w naszym kraju nie traktuje tych ludzi jako potencjalnych obrońców Ojczyzny. Żaden plan obronny nie przewiduje skorzystania z byłych lub aktualnych sportowców potrafiących trzymać broń w ręku. Ba, nawet moi znajomi, byli operatorzy słynnego "Gromu", mówią, że dla nich, na wypadek "W", Państwo Polskie też nie ma jakiś specjalnych zadań, a to już martwi bardzo. W Szwajcarii, Finlandii, Norwegii i wielu innych krajach Europy i świata, państwo liczy na swoich obywateli i wie jak skorzystać z ich poczucia odpowiedzialności za siebie i innych. I w czasie pokoju, i w czasie wojny. A u nas? U nas nawet biathlon nie jest już wojskowy. Marian Kmita