- W pierwszej połowie realizowaliśmy założenia, które nakreślił nam trener. Chociaż i tak graliśmy zbyt daleko od rywala. Prowadziliśmy 1:0, ale niestety nie utrzymaliśmy tego. Szkoda, że ta bramka Radka Sobolewskiego padła tak szybko - mówi Arkadiusz Baran, kapitan Cracovii. Po wyżej wymienionej bramce goście próbowali jeszcze zrewanżować się rywalom, ale ostatecznie polegli. Dlaczego? - Ciężko na gorąco powiedzieć - mówi Baran. - Przy 2:1 staraliśmy się jeszcze odrobić. Jeszcze przy 1:1 Paweł Nowak miał dobrą sytuację z głowy z kilku metrów. Mariusz Pawełek mu to obronił. Przy drugiej bramce chcieliśmy ruszyć do przodu i Wisła nas pokarała. My jednak czuliśmy przez 1:2, że możemy nawet nie zremisować, a wygrać tutaj - komentuje pomocnik. Przy trzeciej bramce dla Wisły, jej strzelec Patryk Małecki miał ułatwione zadanie. Przemysław Kulig fatalnie poślizgnął się i zostawił bez opieki rywala. Jednak Arkadiusz Baran jest daleki od rozliczania kolegów. - Mamy jeden cel - utrzymanie. Jesteśmy kolektywem i nie ma możliwości, by jeden zawodnik miał do drugiego pretensje. Przemek popełnił błąd i o tym wie. Jednak do tego, co było pół godziny temu już nie wrócimy. Mamy smutne dwa tygodnie i robimy wszystko, by utrzymać Cracovię. Dzisiaj byliśmy przekonani, że ugramy punkty na Wiśle. Byliśmy dziwnie spokojny przed meczem, a wyjeżdżamy jak co roku - tłumaczy. Cracovia drugi z rzędu wyjazdowy mecz kończy z bagażem czterech bramek. - To jest przykre. Musimy coś z tym zrobić. Z trenerem musimy długo rozmawiać na ten temat. Nie możemy na wyjazdach tak tracić bramek. Z wyjazdów musimy przywozić punkty, żeby Cracovia została w Ekstraklasie - twierdzi ostoja "Pasów". Przy wyrównującej bramce, która zmieniła oblicze meczu Wisła rozgrywała akcję mimo, że w polu karnym Cracovii leżał Junior Diaz. Baran nie ma o to pretensji do rywali.- Nie można mówić nie fair. Powiem szczerze, że miałem do tej piłki dziesięć metrów i słysząc, jak zawodnicy krzyczą "wybij", to sam tak krzyczałem. Chciałem sprowokować Radka. Nie można mieć żadnych pretensji. Gra się do końca, do gwizdka - mówi Baran. - Podejrzewam, że w meczu derbowym sam bym uderzał na bramkę w takiej sytuacji - dodaje. - Gdybyśmy przez cały mecz grali tak taktycznie, jak w pierwszej połowie, to byłaby szansa wygrać tutaj, jak nigdy wcześniej - puentuje Baran.