Ich finałowego przeciwnika wyłoni konfrontacja ubiegłorocznych triumfatorów Miami Heat z Indiana Pacers. Po trzech meczach prowadzi zespół z Florydy 2-1. Spurs wygrali w Memphis głównie dzięki znakomitej postawie Francuza Tony'ego Parkera, który zdobył 37 punktów. Trafił 15 z 21 rzutów z gry, przy czym wykazał się stuprocentową skutecznością z linii wolnych i za trzy punkty. 15 pkt dodał Tim Duncan, który miał też osiem zbiórek. "To niewiarygodne, że znowu zagramy w finale. Gdy 10 lat temu zdobyłem ze Spurs pierwsze mistrzostwo, miałem 21 lat. Później były tytułu w 2005 i 2007 roku, po których nastąpiła długa przerwa. Bardzo się stęskniłem za tym uczuciem. Teraz jesteśmy z jednej strony blisko, ale i bardzo daleko, bo przed nami decydujące, najtrudniejsze pojedynki" - powiedział francuski rozgrywający. Szansę na piąty tytuł będzie miał Duncan, który w wieku 37 lat rozgrywa świetny sezon, choć myślał już o zakończeniu kariery. "Obiecałem mu przed rokiem, że wrócimy do finału, że dostanie kolejną okazję, by zagrać o mistrzowski pierścień" - dodał Parker. Decydujący wpływ na przebieg ostatniego spotkania finału Konferencji Zachodniej miała pierwsza kwarta, którą goście wygrali różnicą 10 punktów. Grizzlies później już nie wyszli na prowadzenie. Wśród pokonanych wyróżnili się przede wszystkim rezerwowy Quincy Pondexter - 22 pkt (rekord kariery), Hiszpan Marc Gasol - 14 i Zach Randolph - 13. "Wygrywanie w NBA w ogóle nie jest łatwą sztuką, a awans do finału czy zdobycie mistrzostwa to już ekstremalnie trudne zadanie. Mamy za sobą najlepszy sezon w historii, ale widać to za mało na tak doświadczonym team, jak Spurs" - przyznał najskuteczniejszy tego wieczoru gracz Grizzlies. "Wrócimy za rok jeszcze silniejsi" - zaznaczył rozgrywający gospodarzy Mike Conley.