Wiadomość w sprawie Igi Świątek wstrząsnęła opinią publiczną w miniony czwartek. To wówczas obecnie druga tenisistka świata poinformowała świat tenisa i nie tylko, że jej ostatnie "decyzje", związane z długą przerwą od turniejów, wywołane były koniecznością. I miały związek z trwającym dochodzeniem po tym, jak w jej organizmie wykryto zakazaną substancję trimetazydynę, o stężeniu zaledwie 0,05 ng/ml. Iga Świątek wygrała tę walkę. Ale to nie kończy problemu Polka wraz ze swoim sztabem wygrała walkę z czasem, udowadniając, że nie jest tylko jednym z wielu sportowców, którzy mówią "ja niczego świadomie nie brałem" i na tym kończy się ich linia obrony. Poddała się pełnej wiwisekcji, włącznie z przeprowadzoną analizą włosów, gdzie ewentualny doping "siedzi" dłużej, więc wynik jest dużym dowodem w sprawie. Ale przede wszystkim sama znalazła przyczynę - to było najważniejsze - wskazując, czego dowiodło badanie laboratoryjne, że zanieczyszczony był lek z melatoniną, który przejęła przy problemach ze spaniem wynikających ze zmianą stref czasowych. Finalnie Polka nie odwołała się od jednej z najniższych kar, bowiem nałożono na nią miesięczne zawieszenie. Bieg kary rozpoczął się 12 września, następnie został uchylony 4 października, a po zakończeniu postępowania przez Międzynarodową Agencję ds. Integralności Tenisa sankcja znów była w mocy. A zatem wznowiona od 27 listopada, będzie obowiązywała jeszcze tylko przez kilkadziesiąt godzin, do 4 grudnia do północy. Takie przypadki, jak ten Igi Świątek pokazują, że dzisiaj zawodowy sportowiec nie tylko ma presję w swoim miejscu pracy, ale także jest poddawany wysokiej próbie niemal przez całą dobę. Choćby przy tym poziomie, co obecnie, przetwarzania żywności, istnieje wielkie ryzyko, że zawodnik wraz z posiłkiem wprowadzi do swojego organizmu jakąś zakazaną substancję. Na potężny problem w tej sprawie zwrócił uwagę francuski profesor Jean-Claude Alvarez, mówiąc że kontrolowanie wszystkiego jest praktycznie nierealne. - Musiałby jeść warzywa, które sam uprawia w swoim ogrodzie, jajka z własnej hodowli... Przecież to nierealne - zżyma się fachowiec. I nie sposób powiedzieć, by tymi przykładami posunął się do przejaskrawienia zjawiska. A przecież problemy Igi nie wzięły się z żywności, nie wzięły się nawet z suplementu diety, ile z leku, który powinien dawać absolutną gwarancję, że nie został "zaśmiecony" żadnym zanieczyszczeniem, niewymienionym na jego etykiecie. Ważny komunikat dla Igi Świątek i innych. Dobra i zła informacja Popularny dziennikarz znalazł interesujący szczegół w sprawie Igi Świątek. Sypią się reakcje. "To szaleństwo" W rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Michał Rynkowski potwierdza od dawna znany fakt, który także dowodzi, z jak trudną materią mamy obecnie do czynienia. Właśnie choćby jedynie patrząc na wąski odcinek żywności i słynnej substancji o nazwie clenbuterol, na której wpada wielu sportowców. Tu na szczęście udało się już wypracować odpowiednie procedury, ale zanim do tego doszło, ilu zawodowców zapłaciło najwyższą cenę? - W przypadku wykrycia niskich stężeń clenbuterolu przeprowadza się dochodzenie, aby sprawdzić, czy zawodnik nie przebywał w regionach, gdzie substancja ta jest stosowana do tuczu zwierząt, takich jak Meksyk, Gwatemala czy Chiny - powiedział szef POLADA. Czy najlepszą odpowiedzią ze strony decydentów światowego kodeksu antydopingowego, w takich realiach, może być ustalenie nieco wyższych progów stężeń zakazanych substancji? Dyrektor Rynkowski nie precyzuje, jakie rozwiązania mogą być brane pod uwagę, ale przekazał istotną informację. W zasadzie dobrą i złą. Dobra jest tak, że problem jest dostrzegany. A zła, że do czasu zmian jeszcze wielu sportowców może być zmuszonych stoczyć taką batalię, jak Iga Świątek.