Iga Świątek stała się bohaterką masowej wyobraźni (nawet tych którzy z tenisem niewiele mają wspólnego) w październiku 2020 roku, gdy wygrała w Paryżu. W ciągu zaledwie dwóch tygodni z nadziei polskiego tenisa (54. rakiety świata), stała się jego największą gwiazdą. Do stolicy Francji jechała bez oczekiwań, presji i zainteresowania tłumów. Wyjechała z tytułem, sporymi pieniędzmi i statusem niezwyciężonej. No i się zaczęło... Iga Świątek znalazła się na świeczniku Dziś oczekiwania w stosunku do zaledwie dwudziestoletniej tenisistki są ogromne. Każdy turniej, każdy mecz, każde wyjście na kort ma być, czy też powinni być, zwycięskie. Bo niby dlaczego nie? Skoro raz, czy drugi pokazała, że może, że potrafi, mamy prawo od niej wymagać. Ma wielki talent, potencjał i miejsce w pierwszej dziesiątce światowego rankingu, które od jakiegoś czasu zajmuje, nie jest przypadkiem. Powinna być silna, twarda, nieustępliwa i skupiona wyłącznie na swojej pracy. Na korcie nie ma miejsca na słabości... Czytając czy wsłuchując się w takie, czy podobne głosy, warto zadać sobie pytanie, gdzie w tym wszystkim jest człowiek? Młoda dziewczyna, która ma swoje uczucia, emocje, problemy i rozterki. Nie jest maszyną do wygrywania. Powiem więcej, mam wrażenie, że jest wyjątkowo wrażliwą osobą, która ponad wszystko kocha to co robi, ale nie zawsze jest w stanie oddzielić bezduszny profesjonalizm od siebie i swojej osobowości. Iga Świątek okazuje swoje emocje na korcie Do twardej walki z pokerową wręcz twarzą przyzwyczaiła nas Agnieszka Radwańska. Na korcie nie okazywała słabości, nie widzieliśmy łez czy momentów załamania. Jeśli w ogóle pokazywała jakiekolwiek emocje, to była to złość, czy niezgoda na decyzje sędziego. Jak sama przyznawała już po zakończeniu kariery częściej rakiety "latały" poza kortem niż na nim, ale łzy pojawiały się rzadko. W przypadku Igi jest zupełnie inaczej. Jest otwartą księgą... jej emocje, właściwie w każdym momencie meczu widoczne są jak na dłoni. Płacze, wkurza się, jest maksymalnie skoncentrowana lub rozprasza ją najmniejszy drobiazg. Nie jest typem posągowej zawodniczki, która stała się bezduszną maszyną do zmiatania z kortu przeciwniczek. Bo po prostu taka nie jest i nie możemy tego do niej wymagać. Nie jest to też kwestia braku profesjonalizmu, tylko - powtórzę to raz jeszcze - osobowości. Po wygranym spotkaniu z Rumunką Soraną Cirsteą, w wywiadzie na korcie, Polka powiedziała wprost: "Płaczę, gdy wygrywam. Płaczę, gdy przegrywam. Właściwie nie ma dnia bym nie płakała". I ma do tego prawo. Z wiekiem, doświadczeniem i kolejnymi wygranymi, na pewno opanowanie emocji będzie przychodziło z większą łatwością. Nie oznacza to jednak, ze zostanie wyeliminowane. Nie da się zawrócić kijem Wisły, a człowiekowi kazać się zmienić z dnia na dzień. Nie mam wątpliwości, że czwarte miejsce w rankingu WTA (bo takie od poniedziałku będzie zajmować Iga) nie jest szczytem jej możliwości. Ale podobnie jak wielu innych dziedzinach życia potrzeba czasu, cierpliwości i pracy - na korcie i nad sobą. Półfinał Australian Open jest wielkim osiągnieciem i tak należy je traktować. I spokojnie poczekać... na kolejne mecze, turnieje i triumfy. A jeśli po drodze zdarzą się chwile słabości, czy łzy na korcie? Zrozumieć, bo nikt z nas nie jest idealny!