Lekarze w szoku! Jeszcze 4 tygodnie temu był w śpiączce
Adrian Miedziński błyskawicznie dochodzi do siebie po paskudnym upadku w Zielonej Górze. Obecnie rehabilituje się w Toruniu i za chwilę pewnie nawet nie będzie pamiętał, że do sytuacji w ogóle doszło. Nie wszyscy wiedzą jednak, że jakiś czas temu w zdarzył się także inny cud, z udziałem żużlowca związanego z Toruniem. A w zasadzie to nawet dwa.

W 2006 roku Ales Dryml, żużlowiec ówczesnego Unibaksu zaliczył straszny upadek w Anglii. Miał bardzo małe szanse na wyjście z tego cało. Był w śpiączce pod respiratorem. Wyszedł jednak z tego, wrócił na tor i jeździł jeszcze 10 lat, nawet w cyklu Grand Prix. Szału tam nie robił, ale sam powrót po takich zdarzeniach musi budzić wielki podziw.
Dryml obecnie funkcjonuje całkowicie normalnie, ma biznes w Pardubicach wraz ze swoim bratem Lukasem, swoją drogą także mocno doświadczonym przez żużel. Obaj z chęcią opowiadają o swojej karierze, która zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku usłana różami nie była. Ales może mówić o wielkim szczęściu. W 2006 roku naprawdę ktoś nad nim czuwał.
Miedziński znów zakpił z losu
Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział, że Adrian Miedziński pod koniec września będzie w stanie normalnie funkcjonować, spotykać się z ludźmi i rozmawiać, zapewne zostałby wyśmiany. Tymczasem wychowanek Apatora błyskawicznie wraca do zdrowia, a w jego kontekście pojawiają się nawet pytania dotyczące powrotu na tor. To oczywiście nie zależy już tylko od niego, ale sam fakt takich rozważań jest czymś niebywałym.
W obliczu obrażeń, jakie Miedziński miał po upadku w Zielonej Górze, trudno było być optymistą. Był rozległy uraz mózgu, a także kręgosłupa. Tymczasem minęły cztery tygodnie, a żużlowiec doszedł do siebie, choć przed nim oczywiście bardzo długa droga do stuprocentowej sprawności. W trakcie rozmowy telefonicznej z Adrianem Miedzińskim jedyną różnicą jaką dostrzegliśmy w stosunku do tych wcześniejszych był zdecydowanie spokojniejszy, cichy ton głosu.
Z Jabłońskim mieli się żegnać
Przypomnijmy, że także z Toruniem związana jest historia młodego Mateusza Jabłońskiego, który po upadku pod koniec sierpnia zeszłego roku miał naprawdę minimalne szanse na przeżycie. Jego rodzinie wskazano, by powoli żegnać się z chłopakiem, który miał czaszkę dosłownie w częściach. Zdarzyło się jednak coś niesamowitego, bo po kilkunastu tygodniach Jabłoński wyszedł ze szpitala i zaczął szybko wracać do zdrowia.
Obecnie jest już po kilku treningach na torze i kto wie, czy wkrótce nie wróci do poważnej rywalizacji. Wszystko zapewne zweryfikuje jego ewentualne stanięcie pod taśmą z trójką rywali. Wówczas będzie wiadomo, czy nie istnieje jakaś blokada, którą mogły wywołać wydarzenia sprzed kilkunastu miesięcy.