Spotkanie Unii Leszno z Marmą Rzeszów miało status zagrożonego. W Wielkopolsce prognozowano w tamten weekend obfite opady deszczu. Rzeczywiście, dzień wcześniej tor na "Smoczyku" został zlany ulewą, ale zespół gospodarzy - pod wodzą trenera Romana Jankowskiego - zdołał doprowadzić nawierzchnię do stanu względnej używalności. Tak przynajmniej sądzili wielkopolanie. Zawodnicy z Rzeszowa mieli na ten temat skrajnie odmienne zdanie. Na próbę toru desygnowali osamotnionego Juricę Pavlica. Jego koledzy nie przebrali się nawet w kevlary. Po testowych jazdach goście wystąpili z wnioskiem o odwołanie spotkania twierdząc, że nawierzchnia w tym stanie jest po prostu niebezpieczna dla ścigających się żużlowców. Pod okiem sędziego zawodów dosypano na ich wniosek nieco suchej nawierzchni w okolice drugiego drugiego łuku, ale nie zmieniło to opinii zawodników z Podkarpacia. Sędzia zdecydował się mimo to rozpocząć zawody. Zespół z Podkarpacia pozostawał niewzruszony i nawet nie zamierzał przebierać się w kombinezony. Do pierwszego biegu wyjechali tylko gospodarze - 5:0 dla Unii. Scenariusz powtórzył się także w drugim i trzecim wyścigu - 10:0, 15:0. Po czterech biegach z udziałem tylko zawodników gospodarzy na murawie stadionu pojawił się prezes Unii, Józef Dworakowski. Przeprosił kibiców i poinformował, że otrzymają oni zwrot pieniędzy wydanych na bilety. Pedersen sprawcą zamieszania? Na stadionie nie było już wtedy ani jednego rzeszowianina. W akompaniamencie okrzyków i pod gradem kamieni rzucanych przez miejscowych kibiców zawinęli oni swoje manatki do busów i rozjechali się do domów. Jako pierwszy dokonał tego Nicki Pedersen, lider PGE Marmy. Wielu proleszczyńskich obserwatorów domniemywało wówczas głośno, iż to właśnie Duńczyk wywołał całe zamieszanie, a działacze Marmy chcieli przełożyć mecz tylko dlatego, że trzykrotny mistrz świata nie zdążył wyleczyć swej kontuzji nadgarstka na pierwotny termin. - - Nie podeszliśmy do spotkania z jednego powodu - tor w ocenie zawodników i mojej był torem niebezpiecznym. Z pewnością był nierówny na całej długości i szerokości. Nie jechaliśmy tylko i wyłącznie z tego powodu. Padła propozycja, która była później szeroko komentowana, że jeżeli ktokolwiek uważa, że to z jego przyczyny chcemy odwołać to spotkanie, to niekoniecznie Nicki musi pojechać w tym meczu - tłumaczyła później Marta Półtorak, prezes Marmy. Odbyło się 15 wyścigów, Unia zwyciężyła spotkanie 75:0. W dziewiątej gonitwie Przemysławowi Pawlickiemu udało się pobić nawet rekord toru, co leszczynianie długo wykorzystywali później jako argument za tym, iż nawierzchnia była przygotowana perfekcyjnie.4 Leszno i Rzeszów ukarane dotkliwie Prawdziwe emocje zaczęły się długo po ucichnięciu motocykli. Komisja Orzekająca Ligi nałożyła na oba kluby drakońskie kary. Wynik meczu co prawda podtrzymano, ale zarówno Unii jak i Marmie karnie odjęto po jednym punkcie meczowym z ich dorobku w tabeli. Na gospodarzy nałożono karę finansową w wysokości 158 tysięcy złotych. Goście musieli zapłacić aż 220 tysięcy. Oba kluby złożyły odwołania, druga instancja złagodziła nieco wyroki, ale sprawa miała swój dalszy bieg. Leszczynianie nie chcieli pogodzić się z wyrokiem i rozważali skierowanie sprawy do sądu powszechnego, a ich prawnik nosił się z zamiarem zaangażowania w nią samego Rzecznika Praw Obywatelskich. Całe to zamieszanie było uważane za jeden z największych żużlowych skandali minionej dekady, lecz później została przykryta przez aferę dotyczącą finału Falubaz - Unibax