To był mecz do jednej bramki. Dosłownie!
Grudniowe wieczory to chyba najlepsza pora na wspomnienia dawnych żużlowych spotkań. Niektóre nich były zacięte, inne raczej jednostronne. Żaden jednak nie zasłużył na miano „meczu do jednej bramki” tak bardzo, jak rywalizacja Unii Leszno z Marmą Rzeszów w 2013 w roku. Po ostatnim wyścigu na tablicy wyników widniał rezultat 75:0. Emocje dopiero zaczynały się jednak rozkręcać.

Spotkanie Unii Leszno z Marmą Rzeszów miało status zagrożonego. W Wielkopolsce prognozowano w tamten weekend obfite opady deszczu. Rzeczywiście, dzień wcześniej tor na "Smoczyku" został zlany ulewą, ale zespół gospodarzy - pod wodzą trenera Romana Jankowskiego - zdołał doprowadzić nawierzchnię do stanu względnej używalności. Tak przynajmniej sądzili wielkopolanie.
Zawodnicy z Rzeszowa mieli na ten temat skrajnie odmienne zdanie. Na próbę toru desygnowali osamotnionego Juricę Pavlica. Jego koledzy nie przebrali się nawet w kevlary. Po testowych jazdach goście wystąpili z wnioskiem o odwołanie spotkania twierdząc, że nawierzchnia w tym stanie jest po prostu niebezpieczna dla ścigających się żużlowców. Pod okiem sędziego zawodów dosypano na ich wniosek nieco suchej nawierzchni w okolice drugiego drugiego łuku, ale nie zmieniło to opinii zawodników z Podkarpacia.
Sędzia zdecydował się mimo to rozpocząć zawody. Zespół z Podkarpacia pozostawał niewzruszony i nawet nie zamierzał przebierać się w kombinezony. Do pierwszego biegu wyjechali tylko gospodarze - 5:0 dla Unii. Scenariusz powtórzył się także w drugim i trzecim wyścigu - 10:0, 15:0. Po czterech biegach z udziałem tylko zawodników gospodarzy na murawie stadionu pojawił się prezes Unii, Józef Dworakowski. Przeprosił kibiców i poinformował, że otrzymają oni zwrot pieniędzy wydanych na bilety.
Pedersen sprawcą zamieszania?
Na stadionie nie było już wtedy ani jednego rzeszowianina. W akompaniamencie okrzyków i pod gradem kamieni rzucanych przez miejscowych kibiców zawinęli oni swoje manatki do busów i rozjechali się do domów. Jako pierwszy dokonał tego Nicki Pedersen, lider PGE Marmy. Wielu proleszczyńskich obserwatorów domniemywało wówczas głośno, iż to właśnie Duńczyk wywołał całe zamieszanie, a działacze Marmy chcieli przełożyć mecz tylko dlatego, że trzykrotny mistrz świata nie zdążył wyleczyć swej kontuzji nadgarstka na pierwotny termin.
- - Nie podeszliśmy do spotkania z jednego powodu - tor w ocenie zawodników i mojej był torem niebezpiecznym. Z pewnością był nierówny na całej długości i szerokości. Nie jechaliśmy tylko i wyłącznie z tego powodu. Padła propozycja, która była później szeroko komentowana, że jeżeli ktokolwiek uważa, że to z jego przyczyny chcemy odwołać to spotkanie, to niekoniecznie Nicki musi pojechać w tym meczu - tłumaczyła później Marta Półtorak, prezes Marmy.
Odbyło się 15 wyścigów, Unia zwyciężyła spotkanie 75:0. W dziewiątej gonitwie Przemysławowi Pawlickiemu udało się pobić nawet rekord toru, co leszczynianie długo wykorzystywali później jako argument za tym, iż nawierzchnia była przygotowana perfekcyjnie.4
Leszno i Rzeszów ukarane dotkliwie
Prawdziwe emocje zaczęły się długo po ucichnięciu motocykli. Komisja Orzekająca Ligi nałożyła na oba kluby drakońskie kary. Wynik meczu co prawda podtrzymano, ale zarówno Unii jak i Marmie karnie odjęto po jednym punkcie meczowym z ich dorobku w tabeli. Na gospodarzy nałożono karę finansową w wysokości 158 tysięcy złotych. Goście musieli zapłacić aż 220 tysięcy.
Oba kluby złożyły odwołania, druga instancja złagodziła nieco wyroki, ale sprawa miała swój dalszy bieg. Leszczynianie nie chcieli pogodzić się z wyrokiem i rozważali skierowanie sprawy do sądu powszechnego, a ich prawnik nosił się z zamiarem zaangażowania w nią samego Rzecznika Praw Obywatelskich. Całe to zamieszanie było uważane za jeden z największych żużlowych skandali minionej dekady, lecz później została przykryta przez aferę dotyczącą finału Falubaz - Unibax