Po słabym początku sezonu Piotr Pawlicki wrócił na właściwe tory. Zmiana klubu na wrocławski wyraźnie mu posłużyła. Były stały uczestnik Grand Prix tak się rozochocił, że reprezentacja Polski powinna stać przed nim otworem. Co prawda do Drużynowego Pucharu Świata we Wrocławiu jeszcze półtora miesiąca, ale to nie powinno być żadną przeszkodą dla Pawlickiego. Próżno szukać występów bez dwucyfrówki Ostatni mecz bez dwucyfrowej zdobyczy punktowej Pawlickiego nastąpił 7 maja. Wówczas leszczynianin zdobył 6 punktów i bonus w czterech występach na domowym torze przeciwko Stali Gorzów. Następnie i na polskich torach i na szwedzkich nastąpiła seria, która (mamy nadzieję) szybko się nie skończy. Pawlicki zdobywa dwucyfrowe wyniki wszędzie tam, gdzie wystartuje. Mowa nie tylko o zawodach ligowych, ale także indywidualnych. Podczas pierwszej rundy IMP w Rzeszowie, Pawlicki przyjechał na metę trzeci, do końca walcząc z Maciejem Janowskim o dwa punkty. Reprezentant Sparty Wrocław przekombinował tylko w jednym wyścigu, w którym dojechał do mety ostatni. Kibice zapamiętają te zawody przede wszystkim z fantastycznej jazdy defensywnej Pawlickiego. Pewniak na mundial Przed sezonem wydawało się, że mamy trójkę zawodników pewną do występu w finale DPŚ. O sile naszej kadry mieli stanowić stali uczestnicy cyklu Grand Prix, a stawkę uzupełnić mieli Dominik Kubera i Janusz Kołodziej. Tymczasem Kubera leczy kontuzję, a pukać do kadry zaczęli Pawlicki i Szymon Woźniak. Niemniej mimo gorszej średniej biegowej, spowodowanej słabym początkiem sezonu, to Pawlicki powinien wystąpić w DPŚ. Przemawia za nim obecna forma, a także domowy tor. Tym samym pierwszą czwórkę powinni stanowić Bartosz Zmarzlik, Maciej Janowski, Janusz Kołodziej i Piotr Pawlicki, a trener Rafał Dobrucki w odwodzie powinien pozostawić właśnie Szymona Woźniaka.