Miał ruszyć w podróż i zacząć żyć bez skoków. Ewa Bilan-Stoch ujawnia plan męża
Kamil Stoch wystąpi w inauguracyjnych zawodach Pucharu Świata w skokach narciarskich w Lillehammer, choć wcale tak nie musiało być. I to nie przez kontuzję kolana, jakiej nabawił się na treningu w Zakopanem. Plan naszego wielkiego mistrza nie zakładał, że dalej będzie skakał. Dla niego końcem kariery miały być konkursy w Planicy. Nawet do domu dotarł już samochód, którym miał wyruszyć ze swoją żoną Ewą w wielomiesięczną podróż. Wszystko było już zaplanowane. W Wielką Sobotę nastąpiła jednak wielka rewizja planów. O szczegółach w rozmowie z Interia Sport opowiedziała Ewa Bilan-Stoch, żona naszego skoczka.
Tomasz Kalemba, Interia Sport: Kamil długo unikał tematu zakończenia kariery i nawet w Planicy wcale nic nie zająknął się o tym. Czy poprzednia zima miała być ostatnią w jego karierze? Byliście już w tym pogodzeni?
Ewa Bilan-Stoch: - Pogodzeni? Mieliśmy zaawansowane plany na dalsze życie. Tak. Byliśmy z tym pogodzeni. Ale o tym, że Kamil planuje zakończyć karierę, wiedziało tylko kilka osób. Przed sezonem podjęliśmy decyzję, że poprzednia zima będzie ostatnim sezonem dla Kamila. Dlatego w Zakopanem nagrywałam jego ostatni skok na Wielkiej Krokwi, który był najlepszy ze wszystkich, jakie wtedy oddał. Dlatego też tak często jeździłam w ubiegłym sezonie na konkursy Pucharu Świata. Byłam nawet w Lake Placid.
Można było się domyślić, że to może być ostatni zima Kamila. W Ruce pojawił się bowiem w kasku ze wzorem, w jakim skakał jako dziecko. Do tego tam w Finlandii, choć wcale mu nie szło, cieszył się tym, co robi tak, jakby pierwszy raz był na skoczni. Tam zaczął pożegnalną podróż, która jednak nie okazała się ostatnią w Pucharze Świata?
- W Ruce jeszcze rzeczywiście go to bawiło, ale potem, w miarę upływu sezonu przychodziła frustracja. Wcale się fajnie nie bawił, a taki miał zamiar i to w tym wszystkim było najgorsze. Im dalej w las, tym było gorzej. Pamiętam, jak powiedział mi w Stanach Zjednoczonych, że cieszy się z tego, że jestem tam z nim, bo sam by tam zwariował. Wiedziałam, że moja obecność może go odciągać od tego, co się dzieje. Udawało nam się znaleźć czas, by po zawodach wyjść choćby na herbatę. Koniecznie chciałam czymś zająć jego myśli.
Poczuł ulgę. Powiedział mi też takie zdanie, które zapamiętam na zawsze. Powiedział, że jego serce zawsze będzie na belce. Wtedy tylko dostałam dowód na to, że on nadal kocha te skoki. To wszystko mówił tydzień po zakończeniu sezonu, który był fatalny i przyniósł wiele bólu oraz rozczarowania. Było w tym też trochę poczucia niesprawiedliwości
~ Ewa Bilan-Stoch dla Interia Sport
Kiedy pojawił się taki moment w ubiegłym sezonie, kiedy Kamil stwierdził, że jednak zmieni decyzję dotyczącą zakończenia kariery?
- Nie było takiego momentu. Do końca sezonu dla nas było pewne, że to ostatnia zima Kamila. Co więcej, zaraz po sezonie przyszło auto na naszą podróż.
Kamper?
- Nie, ale to takie auto, które pozwala na to, by w nim spać, choć jest mniejsze niż typowy kamper. Bardziej funkcjonalne i niewyróżniające się.
Teraz siedzimy w kawiarni w Zakopanem, a pewnie bylibyście gdzieś z daleka od Polski? Tak mam to rozumieć?
- Nie. Teraz pewnie bylibyśmy jednak w Polsce. Na pierwszy strzał mieliśmy jechać do Skandynawii. Tam miało być takie pierwsze przetarcie w naszym zwiedzaniu świata i podróży życia. Mieliśmy wrócić na wesele Kamila Skrobota na początku maja, na obóz KS Eve-nement Zakopane do Planicy i na premierę nowej kolekcji czapek w Kamilandzie.
Samochód zatem czeka na swoją podróż, podobnie jak wy?
- Auto było już wykorzystane na pierwszym obozie Kamila z "Dodem" i Łukaszem Kruczkiem w Hinzenbach i Kamil był szczęśliwy, że może się w nim przebierać. Zdjęcia z tego momentu wysłał do całej rodziny.
W Planicy Kamil nie dał do zrozumienia, że to mógł być jego ostatni konkurs w karierze. Sami uznaliśmy, że pewnie byłoby oficjalne zakończenie kariery, więc przyjęliśmy za pewnik, że będzie kontynuował karierę. Kiedy zatem zapadła decyzja o tym, że jednak będzie kontynuował karierę?
- W Wielką Sobotę, tydzień po zakończeniu sezonu. To jest też ciekawe, bo wymyśliłam sobie, że zrobię portret Kamila do serii portretów skoczków i żołnierzy. I miałam opisać to zdjęcie: Kamil w swoich pierwszych dniach sportowej emerytury. Zrobiłam ten portret na skoczni, ale coś mi w nim nie pasowało. Uznałam, że zrobię go w domu. Miał być na niemal identyczny jak portret mojego ukraińskiego przyjaciela, który siedzi za stołem i trzyma na ręku kota. Na co dzień jest odpowiedzialny za wiele istnień, wyjątkowo zorganizowany, a na portrecie siedzi totalnie zrelaksowany z kotem. Zapomniałam jednak o tym pomyśle w pierwszym tygodniu po zakończeniu sezonu. Dostałam w ogóle trzy znaki.
Zamieniam się w słuch.
- Pierwszy był już w lutym. Jeden z kolegów z ukraińskiego frontu, który jako jeden z dwóch moich przyjaciół tam, wiedział, że moim mężem jest Kamil. Znał moje plany na przyszłość ale pewnego dnia zadał mi takie pytanie: co to są dwa lata? Bo zakładałam, że jeśli Kamil ewentualnie miałby skakać, to najrozsądniej przez dwa lata, do kolejnych igrzysk. Byłam wstrząśnięta, że takie pytanie zadaje mi ktoś, kto od dwóch lat przebywa w piekle - Bachmut, Awdijiwka. I on mi pisze: co to są dwa lata? Pomyślałam, ze jeśli on przez dwa lata miał może kilka dni przepustki i nie narzeka, a Kamil miałby przez najbliższe dwa lata robić coś, co najbardziej lubi robić w życiu I to na swoich zasadach, to nie mogę być taką egoistką. Kamil obiecał mi, że to ostatni sezon i teraz zaczniemy żyć inaczej. Jestem jednak jego żoną, ale też przyjacielem, dlaczego teraz miałabym przestać go wspierać? On ma przecież nieprzeciętny talent do skoków i do tego zapisał się wiele razy na kartach historii. Mało tego, ciągle może zapisywać kolejne. Ta myśl krążyła mi strasznie po głowie. Drugim takim znakiem było spotkanie z Michalem Doleżalem w Planicy, który przyszedł do naszej ekipy na corocznej imprezie. Był znowu jakby częścią tej drużyny. Zastanawiałam się: człowieku co Ty tu robisz w tej szatni? Trzecim znakiem było pożegnanie Petera Prevca. Pomyślałam, że Kamil też zasłużył na takie coś. Miałam okazję przeżywać to pożegnanie na skoczni, ale też byliśmy zaproszeni na imprezę wieczorem. To było prawdziwe wow. Pomyślałam, że Kamil też ma wokół siebie wielu przyjaciół i że chciałabym, żeby razem z nimi świętował ten moment przejścia na sportową emeryturę, zamiast tylko napisać na Instagramie: to koniec. I tak zaczęliśmy rozmawiać w tę Wielką Sobotę.
Jak zareagował Kamil, kiedy zaproponowałaś mu, by jednak nie rozstawał się ze skokami, bo rozumiem, że tak pewnie było?
- Poczuł ulgę. Powiedział mi też takie zdanie, które zapamiętam na zawsze. Powiedział, że jego serce zawsze będzie na belce. Wtedy tylko dostałam dowód na to, że on nadal kocha te skoki. To wszystko mówił tydzień po zakończeniu sezonu, który był fatalny i przyniósł wiele bólu oraz rozczarowania. Było w tym też trochę poczucia niesprawiedliwości. Od razu przeszłam wtedy do rzeczy i zapytałam o to, gdyby miał dalej skakać, to jakby to miało wyglądać? Zaczęliśmy analizować całą tę sytuację. I tak zrodził się pomysł na to, by dać sobie w sporcie jeszcze dwa lata w zespole marzeń.
Razem z Kamilem lubicie symbole. Zatrudnienie Michala Doleżala i Łukasza Kruczka w sztabie Kamila to pokazało.
- Jeden powie, że to Opatrzność, inny, że los, ale nie zawsze trzeba wszystko samemu planować. Czasami wystarczy tylko pomóc temu szczęściu. "Dodo" był dla nas pierwszym wyborem, ale nie mieliśmy pomysły na jego asystenta. Szczerze mówiąc, to Łukasz na początku w ogóle nie przyszedł nam do głowy. To był pomysł "Doda". Jak to usłyszałam, to od razu powiedziałam do Kamila, że to jest strzał w "10". Co to była za euforia!
Nie wiem, jaka jest wasza tajemnica zatrudnienia Michala, bo jednak odejście z tak mocnej reprezentacji to było wielkie zaskoczenie. Niby ten projekt jest zapisany na dwa lata, ale jednak życie jest nieprzewidywalne. W niemieckiej reprezentacji z kolei "Dodo" miał pewną pracę.
- To prawda. Ale on po prostu wierzy w ten projekt. Dla Kamila to jest wielka motywacja, bo nagle okazało się, że jest tyle osób, które wierzą w niego. Suma tych dobrych myśli może przynieść coś naprawdę niesamowitego. W tej grupie jest znakomita atmosfera i wielka motywacja. Tak, jakby każdy z nich na nowo zaczął robić coś, co kochał przez wiele lat. Jest w nich wielka pasja. Miło to znowu obserwować.
Było wiele komentarzy, żeby Kamil dał sobie spokój.
- Było. To prawda. Po tym, co zrobił dla polskiego sportu, bo jest przecież trzykrotnym mistrzem olimpijskim, on może skakać tak długo, jak Noriaki Kasai, jeśli tylko będzie go to cieszyć. Wiem, że tak nie będzie, bo Kamil jest innym typem. Ale wiem też, że nadal może być najlepszy i to on będzie o sobie decydował. Nikomu jednak nic do tego. Czuję się spełniona jako kobieta, jeśli mój mężczyzna jest szczęśliwy. I tak jest teraz. Polecam, Ewa Bilan-Stoch.
Aż nie chce mi się wierzyć, że nie mieliście zaplanowanego hucznego zakończenia kariery przez Kamila?
- Nie mieliśmy. Naprawdę. Stwierdziliśmy też, że nie ma co tego planować, bo były przecież sytuacje, że ktoś kończył karierę, a potem wracał do sportu. Kamil bałby się tego. Dla niego koniec byłby rzeczywistym końcem. W sumie to głupio byłoby po takim sezonie kończyć karierę. I wcale nie chodzi tu o wyniki. Bardziej chodzi o to, że Kamila nic nie cieszyło tej ostatniej zimy. Kiedy on mówił na skoczni, że nie chce tu być, to pękało mi serce. Teraz znowu zaczął żyć skokami. I to jest taki Kamil, jakiego znam. Jestem przy nim zawsze, a kiedy ma problemy, cierpię, jak on. Może nawet bardziej, bo nie potrafię mu pomóc w taki sposób, jak trener. Robiłam dobra minę do złej gry, żeby miał na to wszystko siłę. Dla mnie te wyjazdy do Ukrainy były odskocznią od tego wszystkiego. Tam docierało do mnie, że jesteśmy zdrowi i mamy za co żyć i jak nie będzie skoków, to nasz świat się nie skończy.
Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport