Ludzie, którzy poświęcili się dla sportu mają problemy z przeżyciem od pierwszego do trzydziestego. - Na opłacenie czynszów i wyżywienie się poświęciłem już wszystkie oszczędności, pożyczam się gdzie mogę, łoży na mnie rodzina, jak na jakiegoś nastolatka. Powoli mam już tego dość, noszę się z zamiarem skończenia kariery i podjęcia normalnej pracy. Za normalne a nie wirtualne pieniądze - mówi jeden z najlepszych hokeistów w Polsce, prosząc o anonimowość. Drużyna zbierała się już dwa razy, by zdecydować, czy jest sens się męczyć dalej. Postanowili trwać. W sobotę spotkają się w tym celu po raz trzeci. A Nikodem Dyzma polskiego hokeja - prezes Piotr Hałasik niewinnie mawia w wywiadach: "Panie redaktorze, sytuacja mnie przerosła". Zacharkin: Do samego końca będę z tymi chłopcami INTERIA.PL: Chyba nie tak miał wyglądać firmowany również przez pana projekt KTH 1928? Igor Zacharki, selekcjoner reprezentacji Polski, trener KTH: - To prawda, założenia były inne, tymczasem sytuacja jest bardzo, bardzo ciężka. Nie wiadomo, czym się to wszystko zakończy. Aż żal, że ten projekt zaczęliśmy. Z drugiej strony chcieliśmy jednak zrobić krok naprzód. Widzi pan przecież, że polscy chłopcy nie trenują w klubach tak jak powinni, nie są prowadzeni właściwie, nie mają kontaktu z nowoczesnym hokejem. - Nie tracę jednak nadziei na to, że w Polsce znajdą się siły, które będą w stanie nas wesprzeć finansowo. Nie wolno przekreślać tego pokolenia! Jak ich mobilizować, gdy nie mają z czego żyć? - Tu muszę pana zaskoczyć. Wbrew temu, że nikt im nie płaci, chłopaki trenują i grają z wielką wolą walki. Kluczową sprawą w KTH jest to, że udało się zbudować kolektyw, w którym jeden walczy za drugiego. Jaką pan funkcję sprawuje w tym projekcie? Trenera Jacka Płachty nie było na meczu w Krakowie, zachorował. Pan był wpisany do protokołu pod masażystą. - Faktyczny stan jest taki, że ja prowadzę treningi i przygotowuję zespół, prowadzę go także podczas meczów. Każdy to rozumie. Najważniejsze jest, abyśmy robili dalsze postępy jako polski hokej. On mnie tylko interesuje. To, czy z KTH będziemy w polskiej lidze wygrywać, mnie nie interesuje. Najważniejsze, aby cała dyscyplina szła do przodu. Ale do tego trzeba pieniędzy. Na razie daje je tylko odbudowany klub KTH. A co z zagranicznym sponsorem? - Nie ma go i nie widać go nawet na horyzoncie. Słychać tylko obietnice, a nimi chłopcy się nie nakarmią, nie opłacą wynajmowanych mieszkań. Moi zawodnicy od trzech miesięcy pracują, grają za darmo, a na przeżycie łożą własne oszczędności. O takiej sytuacji jeszcze nigdy w światowym hokeju nie słyszałem! Tym bardziej nie mogę ich zostawić w biedzie. Kto składał te obietnice? Pan był jednym z gwarantów projektu. - Nie chcę szukać winnych, ani nikogo osądzać. Faktem jest, że kandydat na sponsora jest moim znajomym, ja go przedstawiłem prezesowi Hałasikowi, ale negocjacji nie mogłem prowadzić. Etyka zawodowa mi tego zabraniała. Nie obawia się pan, że KTH się rozleci? - Jest takie zagrożenie, ale na razie trzymamy się jeszcze. A panu ktoś płaci za trenowanie KTH? - Nie. To co pan jeszcze robi w Krynicy? - Nie mogę zostawić drużyny w tak krytycznym momencie. Mam wiele propozycji pracy, ale nie opuszcza się chłopaków w biedzie. Oni walczą na lodzie dla mnie, dla siebie, dla Polski, dlatego będę przy nich trwał. Jeśli okaże się, że KTH zbankrutuje, będę czekał, aż wszyscy chłopcy znajdą sobie nowe kluby i dopiero wtedy wyjadę. A co z pana kontraktem na prowadzenie reprezentacji Polski? Jest regulowany na bieżąco? - Nie, są pewne zaległości, mam nadzieję, że chociaż w tym wypadku wszystko będzie w porządku. Co na to trener-koordynator Wiaczesław Bykow? - Sława stara się również znaleźć ludzi, którzy by nam pomogli uzdrowić sytuację. Z drużyną umówiliśmy się w ten sposób: "Dopóki gramy, dopóty nie rozmawiamy o pieniądzach, tylko dajemy z siebie wszystko". Tak też się dzieje, ale sam nie wiem, jak długo ta agonia będzie jeszcze trwała. - Mam świadomość tego, że bez środków do życia zawodnicy nie mają szans na profesjonalny styl życia, odżywki, właściwą dieta itd. Całe szczęście, że chociaż prezes KTH Daniel Kaszowski przyszedł nam z pomocą i zapewnił chłopakom obiady. W minionym tygodniu byłem w Norwegii na zaproszenie tamtejszych klubów i po powrocie zauważyłem, że moi chłopcy od słabej diety stali się tacy anemiczni. Dlatego jestem wdzięczny prezesowi KTH, że chociaż on przyszedł nam z pomocą. Autor: Michał Białoński