Formuła 1. Grzegorz Gac: Turcy i inni
Wreszcie poznaliśmy ostateczną – miejmy nadzieję – wersję kalendarza Formuły 1, który przewróciła do góry nogami pandemia koronawirusa, a promotor przeprasza się z torami, którym przed laty podziękowano za współpracę, w tym z obiektami europejskimi - pisze ekspert Interii Grzegorz Gac.

Formuła 1 nie bez powodu nazywana jest królową sportów motorowych. Wyścigowi puryści oburzają się, że nie jest wcale najszybsza - szybsza jest amerykańska seria IndyCar, czy też, że wyścigi bywają - powiedzmy delikatnie - nie zawsze interesujące. Jednak w świadomości przeciętnego kibica sportu, przynajmniej w Europie, wyścigi zaczynają się i kończą na Formule 1. Popularność, o której większość sportów może jedynie pomarzyć, pozwala promotorowi negocjować z pozycji siły, a przynajmniej tak było do tej pory.
Były szef F1 Bernie Ecclestone zbudował genialną machinę marketingową. Chętnych do organizacji wyścigów nie brakowało, bo na trybunach zasiadały dziesiątki tysięcy fanów, a ceny praw telewizyjnych urosły do absurdalnych wartości. Jeszcze w latach 90 ubiegłego stulecia większość wyścigów odbywała się w bogatych państwach Europy zachodniej, w dużej mierze dzięki koncernom tytoniowym, które przeżywały prawdziwy boom i próbowały znaleźć nowych klientów.
Zakaz reklamy wyrobów tytoniowych położył kres złotej erze, a potem dołożył się kryzys finansowy. Jednak nadal byli chętni do organizacji wyścigów, tyle że gdzie indziej. Znalazły się państwa majętne, agresywnie promujące na świecie, czy to swoje walory turystyczne czy też inwestycyjne. Nikomu nie przeszkadzało, że z demokracją tam niekiedy lekko na bakier. Szybko zwęszyły one okazję dostania się do kalendarza.
W pogoni za pieniędzmi, Formuła 1 powiększyła swój kalendarz do ponad dwudziestu rund, zawsze jednak pozostawiając mniej "slotów", niż chętnych. Rozhuśtała się karuzela wydatków. Takie kraje, jak Bahrajn, Indie czy Korea Południowa wydały setki milionów dolarów na budowę obiektów o najwyższych standardach, aby przez kilka godzin w roku zaistnieć w telewizji. Nieco inną drogę wybrały Azerbejdżan czy Singapur, gdzie powstały tory uliczne.
Nie wszystkie wyścigi przetrwały próbę czasu, ale coraz większe sumy oferowane przez organizatorów nowych rund, stale podnosiły poprzeczkę wpisowego dla promotorów europejskich, którzy również musieli postarać się o wsparcie rządów lub samorządów lub pogodzić się z utratą wyścigu. W ten sposób wypadły z kalendarza, niekiedy na długie lata między innymi wyścigi we Francji, w Portugalii, czy Austrii, a nawet Grand Prix Niemiec - kraju, który jest potęgą w biznesie motoryzacyjnym!
Wszystko zmienił nieoczekiwanie koronawirus, który zaskoczył padok tuż przed planowaną inauguracją sezonu w marcu w Australii. Na początku lipca Formuła 1 powróciła w Europie, gdzie po raz ostatni sezon zaczynał się w roku... 1966! Ograniczenia w ruchu granicznym i niepewność jutra powodują, że ogłoszony kalendarz koncentruje się na "starym kontynencie", a promotor przeprasza się z torami, które kiedyś odrzucono.
W ten sposób tor Silverstone, który niedawno o mało nie stracił miejsca w kalendarzu Formuły 1 na rzecz Walii, otrzymał w tym roku aż dwie rundy. Plany przeniesienia wyścigu z Silverstone do Walii spełzły na niczym, ponieważ Circuit of Wales (po walijsku Cylchffordd Cymru, gdzie Cymru to... Walia!) nie powstał i zapewne nigdy nie powstanie. Po raz pierwszy wyścig Formuły 1 zagości w Mugello, gdzie w Grand Prix Toscanii (13 września) swój tysięczny wyścig świętować będzie Ferrari. Powraca do kalendarza historyczna Imola, tym razem jednak nie jako Grand Prix San Marino, lecz regionu Emilia-Romania (1 listopada).
Na legendarnym Nürburgringu odbędzie się 11 października Grand Prix... nie, nie Niemiec, tylko gór Eifel! Wypada wznosić modły o pogodę, bo o tej porze roku śnieg nie jest u stóp ruin zamku Nürburg szczególnie rzadkim zjawiskiem. Formuła 1 wiele widziała w swej historii, ale na kolcach jeszcze nie jeździła... I raczej nie przewiduje się takiego wariantu.
Znów zawitamy do Portugalii, gdzie poprzedni wyścig odbył się w 1996 roku na Autodromo do Estoril koło Lizbony. Tym razem gospodarzem Grand Prix będzie na Autodromo do Algarve na południu kraju (25 października).
Sensacją tygodnia, a nawet roku, jest powrót Turcji na torze Istanbul Park (15 listopada), który zdążył już lekko popaść w ruinę. Państwo nad Bosforem nie ma ostatnio dobrej prasy, ale rządowi w Ankarze wyraźnie zależy na poprawie wizerunku, stąd błyskawicznie rzucone koło ratunkowe dla promotora WRC i Formuły 1.
Podwójna runda czeka nas w Bahrajnie (29 listopada - 6 grudnia), a sezon 2020 zakończy się wyścigiem w Abu Zabi, gdzie kierowcy pojawią się na początku grudnia (13 grudnia).
W sumie kalendarz liczy 17 wyścigów. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z tym planem B, będzie to całkiem niezły wynik.
Grzegorz Gac
