Selekcjoner reprezentacji Polski zdjął napastnika Arminii Bielefeld w przerwie nie dlatego, że ten go zawiódł. Po prostu taka zmiana - Maciej Żurawski za Artura była już wcześniej przewidziana. Tak samo jak wymiana bramkarzy (Łukasz Fabiański za Artura Boruca). Wichniarka nie widzieliśmy w trykocie z orłem na piersi od czterech lat. Beenhakker dotychczas nie powoływał go wcale. Gdy w końcu to nastąpiło, można się było spodziewać czegoś w stylu "Wejścia Smoka". Jeśli w ogóle mieliśmy jakiegoś smoka w ataku, to został w szatni. Gola nie strzelił nie tylko Wichniarek i Ebi Smolarek, ale też Maciej Żurawski. Więcej, poza jedną sytuacją Ebiego, żaden z trójki napastników nie zagroził bramce Petra Czecha. W tym samym czasie Boruc, czy Fabiański musieli się uwijać jak w ukropie po rajdach Milana Barosza, strzałach Jana Kollera, czy Jaroslava Plasila. W tym sensie trwająca od pół roku misja Leo o kryptonimie "poszukiwanie bramkostrzelnego napastnika" jeszcze nie dobiegła końca. Ale nasz Holender w takich sytuacjach nigdy nie panikuje. Tylko w swoim stylu mawia: - Nie ważne, czy gole strzela napastnik, pomocnik, czy obrońca. Grunt, że zespół wygrywa. I ma świętą rację? Bo jaki był efekt zamieszania, jakie robili Koller z Baroszem? Wiatr i jeden zmarnowany rzut karny. Za wrażenia artystyczne w piłce goli, ani punktów nie przyznają.