Zapomniana polska mistrzyni. Odwiedziliśmy ją na Słowacji. To dlatego rzuciła sport
To chyba jedna z najbardziej zapomnianych polskich mistrzyń. Maria Semczyszak-Hascakova ma 92 lata i od ponad 60 mieszka na Słowacji. Mimo swojego wieku wciąż trzyma się znakomicie. Gdy odwiedziliśmy ją w Sabinovie bardzo nas zaskoczyła. Okazało się, że w domu ma jeszcze swoje sanki, na których w 1958 roku zostawała w Krynicy-Zdroju mistrzynią świata. Opowiedziała też o tym, dlaczego tak naprawdę porzuciła ten sport.
Dziś w Polsce nie ma żadnego toru saneczkowego, a jeszcze kilkadziesiąt lat temu to nasz kraj wyznaczał standardy. W 1958 roku gospodarzem trzecich w historii mistrzostw świata w saneczkarstwie została Krynica-Zdrój.
Na dziewięć medali możliwych do zdobycia, Biało-Czerwoni wywalczyli aż siedem. Do tego wyznaczyli standardy dotyczące przygotowania toru. Dzięki Krynicy rozpoczęła się pogoń za przygotowaniem coraz szybszych torów.
Polacy nie dali szans rywalom w mistrzostwach świata. Sensacyjna Maria Semczyszak. Pierwsza Polka ze złotem
Kibice, którzy licznie zgromadzili się na Górze Parkowej w Krynicy-Zdroju mieli powody do zadowolenia. Polacy wywalczyli dwa z trzech tytułów mistrza świata. Po złoto sięgnęli Maria Semczyszak i Jerzy Wojnar. Biało-Czerwoni prym oddali tylko w dwójkach, gdzie triumfowali Niemcy Fritz Nachmann i Josef Strillinger. W rywalizacji kobiet całe podium było biało-czerwone.
Do złotej Semczyszak dołączyły srebrna Helena Bather-Szubert i Barbara Gorgoń. Triumf tej pierwszej był sensacją. Jechała ona na swoim torze, bo wychowała się w KTH Krynica, choć od 1957 roku była już zawodniczką Olszy Kraków.
Mnie i Jurkowi Wojnarowi wytykano w Krynicy, że przenieśliśmy się do Olszy Kraków. To nie zależało jednak od nas. Zrobili to działacze
~ wspominała Semczyszak, którą odwiedziliśmy w słowackim Sabinovie, w rozmowie z Interia Sport.
To był czas, kiedy Olsza zabierała do siebie najlepszych zawodników z całej Polski.
"Jerzy Wojnar i Maria Semczyszak triumfują w Krynicy. Porywająca walka i rekordy na krynickim torze w saneczkowych mistrzostwach świata" - pisał "Przegląd Sportowy" 3 lutego 1958 roku, czyli dzień po zakończeniu dwudniowego czempionatu.
"Ostatni, czwarty ślizg jedynek rozpoczęły w niedzielę po południu kobiety. Sprawa tytułu mistrzowskiego rozstrzygnęła się właściwie w pierwszych kilku minutach, bowiem najpoważniejsze kandydatki Semczyszakówna i Gorgoniówna, startowały w 5. i 6. kolejce. Maria Semczyszak przybyła na metę w doskonałym czasie 1.20,2, zapewniając sobie zwycięstwo (...) Sukces polskich saneczkarzy przeszedł wszelkie oczekiwania, tak krajowych, jak i zagranicznych fachowców, a jest tym cenniejszy, że nieoczekiwany" - można było przeczytać w gazecie w relacji M. Liszewskiej.
Semczyszak szalała na krynickim torze. Pierwszego dnia odbywały się trzy ślizgi. I w tym ostatnim ustanowiła ona rekord toru - 1.20,0. W niedzielę, drugiego dnia rywalizacji, był ostatni ślizg. W nim Semczyszak spotkała przygoda.
W czasie tych zawodów musiałam w ostatnim ślizgu omijać płozę, która znalazła się na torze pod jednym z mostków. Przyjechałam na metę i powiedziałam o tym trenerowi. Chciałam powtórzyć ślizg. Trener Bronisław Witkowski powiedział mi, żebym jednak poczekała, bo może wynik nie będzie taki zły
~ opowiadała Semczyszak o ślizgu, który zdecydował o tym, że została sensacyjną mistrzynią świata.
Na mecie wyprzedziła utytułowaną koleżankę Barbarę Gorgoń, która rok wcześniej była siódma w mistrzostwach świata, a w pierwszym czempionacie w 1956 roku zajęła szóste miejsce. Należała zatem do ścisłej światowej czołówki. Była ona wówczas zawodniczką Dunajca Nowy Sącz.
- Nowy Sącz nie mógł przeżyć tego, że zostałam wówczas mistrzynią świata. Miałam niewielką przewagę nad Baśką Gorgoń, która była trzecia. Czułam antypatię i zazdrość tych ludzi, że to akurat ja wygrałam. Sama jednak byłam z siebie bardzo zadowolona - przyznała Semczyszak.
Na jej start w Krynicy-Zdroju przyjechał na nartach jej późniejszy mąż Jan Hascak. Przybył on na zawody z pobliskiego Małego Lipnika w ówczesnej Czechosłowacji, przedzierając się wówczas przez granicę.
- Ta wówczas nie stanowiła wielkiego problemu do sforsowania. Sypał śnieg i zacierał ślady - wspominała Semczyszak.
Polakom pomogła znajomość toru. Świat był pod wrażeniem Krynicy-Zdroju
Mistrzowskie sanki, które pani Maria ma do dzisiaj w piwnicy domu w Sabinovie na Słowacji, wyszły spod ręki Mariana Nowaka, a naszej pierwszej mistrzyni świata w saneczkarstwie przekazał je Włodzimierz Źróbik.
- Bardzo pomogła mi znajomość toru. To było bardzo ważne i to była nasza przewaga. Przed startem kompletnie nie myślałam o złotym medalu. Dla mnie najważniejsze było, bym zrobiła wszystko, co potrafię, żeby było dobrze na mecie. Nie śniłam jednak o tym złocie, choć wiadomo, że chciałam się pokazać z dobrej strony - opowiadała 92-latka.
"Triumf polskich saneczkarzy. Z górki na pazurki - po tytuły mistrzów świata!" - donosiła "Trybuna Robotnicza" w dziale "Trybuna Sportowa".
"Znajomość toru okazała się w Krynicy zdaje się - decydująca. Nie chcemy przygadywać, ale doprawdy trudno nam uwierzyć, by w przeciągu roku nasi saneczkarze poczynili tak ogromne postępy (...) Tor przygotowano pod kątem premiowania ryzykanckiej, odważnej jazdy" - można było przeczytać w gazecie dzień po wielkim polskim triumfie w Krynicy-Zdroju.
Sukces to był niebywały, jak można się przekonać z ówczesnych relacji mediów w naszym kraju. Krynica-Zdrój, która wcale nie miała środków na organizację tych zawodów, dała radę i przeżywała swoje wielkie dni. Na przygotowanie MŚ miała ona ledwie kilka miesięcy, bo decyzja o wyznaczeniu roli gospodarza zapadła jesienią 1957 roku.
"Zarówno o przygotowaniu, jak i o przeprowadzeniu mistrzostw świata muszę się wyrazić w samych superlatywach. Obserwowałem te przygotowania od dłuższego czasu - dziś mogę tylko powiedzieć, że rezultat przeszedł oczekiwania. Polscy saneczkarze zrobili na krynickim torze wielką niespodziankę. Znam waszych zawodników od 1953 roku i obserwuje ich rozwój i postęp. Wspaniałe wyniki w mistrzostwach świata były pięknym rezultatem systematycznych treningów i wyrazem bardzo wysokiej formy. Tor krynicki w ubiegłym roku, w czasie mojej wizyty w Polsce, uznałem za jeden z najlepszych na świecie. W innych krajach używane są na razie tory śniegowe. Będziemy jednak obecnie dążyć do budowania torów szybszych, lodowo-śniegowych. Byłem głęboko wzruszony olbrzymim zainteresowaniem polskiej publiczności naszymi mistrzostwami. Na żadnej jeszcze saneczkowej imprezie nie widziałem takich wielotysięcznych tłumów. Zobaczyłem też u was, jak kapitalnie mogą współpracować władze lokalne z organizatorami imprezy i jak piękne daje to rezultaty. Polskiemu ruchowi sportowemu, a w szczególności Polskiemu Związkowi Sportów Saneczkowych składam wyrazy serdecznego uznania za tak sprawne przeprowadzenie tej wielkiej imprezy" - mówił wówczas na łamach "Przeglądu Sportowego" Bert Isatitsch, ówczesny prezes Międzynarodowej Federacji Saneczkowej (FIL).
Lucjan Świderski, ówczesny prezes Polskiego Związku Sportów Saneczkowych i wiceprezes FIL, mówił wówczas na łamach gazety, że wcale nie będzie łatwo utrzymać poziomu, jaki wyznaczyli polscy saneczkarze. Od tego jednak momentu rozpoczęły się najlepsze lata tej dyscypliny sportu w naszym kraju. Od końca lat 50. do końca lat 60. ubiegłego wieku Polska była potęgą w saneczkarstwie. Biało-Czerwoni zdobyli w sumie 16 medali mistrzostw świata, w tym pięć złotych. Ostatni triumf w tej imprezie to dzieło Barbary Piechy w 1970 roku.
Polska o niej zapomniała. Po kilkudziesięciu latach zdradziła prawdziwe przyczyny rozstania się ze sportem
Wróćmy jednak do naszej bohaterki. Semczyszak bardzo szybko zakończyła karierę. Jeszcze w kolejnym roku pojechała na mistrzostwa świata do francuskiego Villard de Lans.
Tak wspominała ten czas:
Tam broniłam tytułu mistrzyni świata. Na jednej z band wyleciałam z toru. Na sanki włożył mnie jeden z widzów. Dojechałam do mety półprzytomna. Nie byłam nawet w stanie się przed nią zatrzymać. Nie zostałam zdyskwalifikowana, ale zajęłam ostatnie miejsce. Przestano się wówczas mną zupełnie interesować w kraju.
W kilku publikacjach, jakie pojawiły się o naszej mistrzyni świata, można przeczytać, że o rozstaniu z saneczkarstwem zdecydowały względy osobiste. Teraz jednak 92-latka, po wielu latach, przyznała, co tak naprawdę nią kierowało.
- Nigdy nie brakowało mi sanek. Miałam uraz do nich po tym wszystkim, co mnie spotkało. Obraziłam się na te sanki, bo nie zostałam sprawiedliwie potraktowana, a do tego spotkałam się z nie najlepszym zachowaniem najbliższego towarzystwa. To bolało. Został we mnie ten uraz. Nie do końca zatem jest tak, że skończyłam z sankami ze względów osobistych. Ten ból, jaki wówczas poczułam, długo nie minął, ale przeszedł, choć musiałam nad tym długo popracować. Tak to we mnie siedziało - przyznała polska mistrzyni świata w rozmowie z Interia Sport.
Ciekawostką jest fakt, że w polskich źródłach, figuruje zła data jej urodzin. W polskiej Wikipedii, ale również w "Encyklopedii Sportów Zimowych" Władysława Zieleśkiewicza, widnieje - jako data urodzin - 23 maja 1933 roku. W rzeczywistości pani Maria urodziła się 21 marca 1932 roku. Taka data figuruje też w zagranicznych publikacjach. Dzięki naszej wizycie u pani Marii udało nam się też przy okazji wyjaśnić pewną nieścisłość.
Wyjechała z Polski. Zamieszkała w Czechosłowacji
W 1962 roku Semczyszak zniknęła z Polski. Nie wyjechała jednak daleko, bo do sąsiedniej Czechosłowacji. Dziś mieszka w Sabinovie na Słowacji. Tam wraz z mężem wybudowała dom nad miastem.
- Dopóki mogę chodzić, jest mi dobrze. O nic nie proszę Boga, tylko o to, bym mogła chodzić. Po tych górkach chodzę powolutku, ale jeszcze daję radę. Ludzie, kiedy mnie widzą, to jednak pomagają mi. Nie narzekam na samotność - powiedziała Semczyszak-Hascakova, której mąż zmarł kilkanaście lat temu.
Rodzice wybudowali dom nad miastem, skąd są piękne widoki na okolicę miasta. Mama bardzo lubi przyrodę, rozkochuje się widokami i pejzażami. Uczyła nas chodzić po górach, szanować przyrodę, podziwiać świat i dziękować Bogu za wszelkie stworzenie
~ dodała jej córka Maria.
Ze swoim mężem znała się właściwie od dziecka. Ona mieszkała w Andrzejówce. Po drugiej stronie rzeki Poprad jest Mały Lipnik i właśnie stamtąd pochodził pan Jan.
Niemal całe ich życie związane było z Sabinovem. Wykształcenie wyższe zdobyła w Preszowie. Dzięki temu mogła być wychowawczynią w szkole ekonomicznej w Sabinovie. Tam pracowała do samej emerytury.
- Mama bardzo kochała młodzież i swoją pracę. Będąc na emeryturze, jej wychowanki zapraszają ją na spotkania rocznicowe po maturze. Ostatnio, gdy nie mogła uczestniczyć w tym spotkaniu, przybyły przedstawicielki klasy do naszego domu, obdarowały kwiatami i przyniosły pamiątkowe zdjęcia - wtrąciła córka pani Marii.
Ponad 60 lat spędzonych w Słowacji sprawił, że pani Maria czasami w rozmowie po polsku wrzuci jakieś słówko z tamtejszego języka.
Dostała propozycję startów dla Czechosłowacji
Kiedy do czechosłowackich działaczy dotarło, że do ich kraju przeprowadziła się mistrzyni świata, od razu zaproponowali jej starty w tamtejszej reprezentacji.
- Chcieli, żebym jeździła w Czechosłowackich barwach, ale odmówiłam, bo chciałam zajmować się rodziną. Namówili mnie jednak na to, bym została sędziną w saneczkarstwie. Zorganizowali kurs dla trenerów i sędziów saneczkarstwa w Tatrach. Ja byłam w czwartym albo piątym miesiącu ciąży. I zgłosiłam się na ten kurs. Na koniec zorganizowali zawody dla sędziów. Byłam tam jedyną kobietą. I miałam najlepszy wynik - śmiała się nasza mistrzyni świata.
Ma ona dwoje dzieci. Młodszy Grzegorz po studiach filozoficznych zaczął pracować w turystyce. Jest podróżnikiem i przewodnikiem turystycznym. Organizuje ekskluzywne wycieczki po świecie. Córka Maria jest siostrą zakonną w Polsce.
- Po zakończonych studiach architektury w Bratysławie przez dwa i pół roku pracowała przy projektowaniu rodzinnych domów. Po "aksamitnej rewolucji" przyjechała na stałe do Polski. Wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej. Maria tam ukończyła studia teologiczne - powiedziała pani Maria, dodając, że w tamtych czasach w Czechosłowacji były o wiele gorsze prześladowania na tle religijnym niż w Polsce.
W kraju swojego męża przeżyła ponad 60 lat. Zapytana o to, czy czuje się zatem bardziej Słowaczką niż Polką, odparła: - To, co zostało we mnie z Polski za dziecka, to już na zawsze we mnie zostanie. Nie przeżywam tak bardzo, kiedy kłócą się słowaccy politycy, ale gdy dotyczy to polskich, to już mnie to bardzo boli. Emocjonalnie jestem wciąż bardzo związana z Polską, choć więcej czasu przeżyłam w Słowacji.
Wojenne dzieciństwo, jej ojciec zginął w Oświęcimiu
Od dziecka miała ona dryg do sportu. Wtedy to była bardziej zabawa i rekreacja. Przede wszystkim zjeżdżała i biegała na nartach. Dzieciństwa nie miała jednak łatwego. Miała zaledwie sześć lat, kiedy wybuchła druga wojna światowa.
Byłam pół-sierotą. Mój ojciec zginął w Oświęcimiu. Ze wsi wzięli go Niemcy. W sumie aresztowali wówczas dziesięciu mężczyzn. Jeden z nich tylko wrócił. Kiedy przyszli ojca aresztować, to chciał uciekać. Wtedy Niemcy zaczęli do niego strzelać. Miał postrzeloną lewą rękę. Darliśmy lniane płótna, by zatamować mu krew, bo nie mieliśmy bandaży. Czekaliśmy na transport, który szedł przez Orłów. Machaliśmy ojcu, jak wiedzieliśmy, że ten transport jedzie. Człowiek, który wrócił do wsi, powiedział nam o tym, że ojciec zginął. Miał problem z postrzeloną ręką i nie nadawał się do pracy w obozie. Jego życie zakończyło się zatem w krematorium. Na cmentarzu w Muszynie widnieje nazwisko ojca. Tam jest miejsce poświęcone tym, którzy zginęli w czasie drugiej wojny światowej. Traktuję to miejsce jako grób mojego ojca
~ opowiedziała nasza mistrzyni świata.
Po wojnie razem z bratem trafiła do "Wiktora" w Żegiestowie-Zdroju, gdzie zorganizowany został Dom Dziecka.
Do średniej szkoły Semczyszak uczęszczała do technikum handlowego w Kędzierzynie. Po maturze wróciła w rodzinne strony. Rozpoczęła pracę w księgowości dyrekcji Uzdrowiska w Krynicy-Zdroju.
- Tam poznałam saneczkarstwo. Zajmowałam się wieloma sportami. Biegałam i zjeżdżałam na nartach, ale mieliśmy wówczas problemy ze sprzętem. Narty akurat pożyczali nam w KTH - opowiadała.
Miłość do biegówek została jej do późnych lat. Razem z mężem często organizowali sobie narciarskie wyprawy. Jeździli też w roli kibica na zawody Pucharu Świata do Strbskiego Plesa.
- Odnalazłam w sobie zdolności do robótek ręcznych. I szyłam, i plotłam, i robiłam na drutach. Błyskawicznie nauczyłam się norweskich wzorów - przyznała.
W piwnicy ma sanki, na których zdobyła mistrzostwo świata
W piwnicy świetnie utrzymanego domu pierwszej polskiej mistrzyni świata w saneczkarstwie, poza mistrzowskimi sankami z 1958 roku, jest jeszcze wiele par nart biegowych. Tylko zdrowie już nie pozwala, by z nich skorzystać, choć w duszy wciąż nasza dawna gwiazda sportu czuje się młodo.
- Miłość do sportu jest w niej nadal żywa. Latem jeździła na rowerze, zimą na biegówkach. W domu ćwiczyła i zachęcała do ruchu, do ćwiczeń. Jest bardzo ruchliwa jak na swój wiek. Razem z tatą zaszczepiła w naszych sercach sport. Z bratem jeździliśmy na nartach w odległej o trzy kilometry od Sabinova Drienicy i Lysej Hore, zajmowaliśmy się turystyką. Brat pływa i jeździ na rowerze. Kiedyś lubił jeździć konno - wspominała córka pani Marii, s. Maria.
Mama nadal ma polskie obywatelstwo, słucha Polskiego Radia, prenumeruje czasopismo dla Polaków mieszkających na Słowacji. Jest dumna z tego, że jest Polką. Kocha ten kraj. Bliskim, sąsiadom i znajomym reklamuje, jak tylko może, Krynicę-Zdrój, a także jej miłość - jak to kiedyś powiedziała - Muszynę i okolice. Kiedy była młodsza, to zabierała Słowaków i pokazywała im piękne zakątki Polski. Mama ciągle uczy nas miłości do Boga i Ojczyzny, do ludzi i Ziemi. Jest dla mnie wzorem wytrwałości, samodyscypliny i pokonywania wszelkich przeszkód. Kocha życie i cieszy się nim. Patrzy z nadzieją w przyszłość. Jest ciągle młoda duchem
~ dodała.
***
Za pomoc w zorganizowaniu spotkania z panią Marią Semczyszak dziękuję bardzo pani Barbarze Rzeszut z Krynicy-Zdroju. Podziękowania kieruję też w stronę siostry Marii, córki pani Marii Semczyszak, która zadbała o autoryzację wypowiedzi.