30-letni napastnik Oscar Cardozo agresywnie zaatakował Jorge Jesusa, wykrzykując: "To twoja wina!". Te słowa przypisują Paragwajczykowi portugalskie media z ironicznym komentarzem, iż był zawsze ulubieńcem trenera. Nieszczęsnego szkoleniowca chciał też zaatakować kibic Benfiki podczas ceremonii wręczania medali, ale obroniła go policja. Porażka w końcowych minutach finału Pucharu Portugalii z Vitorią Guimaraes wydawała się absurdem nie z tego świata. 32-krotni mistrzowie kraju i 24-krotni zdobywcy pucharu mierzyli się z klubem, który jeszcze przed rokiem balansował na krawędzi bankructwa. W niedzielę największy kolos portugalskiego futbolu pozwolił im na świętowanie pierwszego trofeum w ciągu 90 lat istnienia. Siódmy przegrany finał z rzędu Dla Benfiki był to koniec ponurego tryptyku. Na trzy kolejki przed końcem ligi mieli 4 pkt przewagi nad Porto, a jednak oddali mistrzostwo przegrywając bezpośredni mecz po golu straconym w 92. minucie. Także w doliczonym czasie gry Branislav Ivanovic z Chelsea pozbawił ich szans na triumf w Lidze Europy, w pierwszym finale europejskim, do którego klub z Lizbony dotarł po 23 latach. W dodatku mecz w Amsterdamie był już siódmym z kolei kontynentalnym finałem przegranym przez Benfikę. Mimo bólu kibice potrafili zachować zimną krew doceniając dzielną postawę graczy Jesusa. Frustracja wylała się na trenera dopiero po przegranej z Guimaraes. Wydawało się, że 58-letni szkoleniowiec zostanie w klubie, a nawet otrzyma podwyżkę. Umówił się z prezesem na przedłużenie umowy po sezonie, co wydawało się wyłącznie formalnością. W dwa tygodnie świat Benfiki stanął jednak na głowie. Mocna pozycja Jesusa stała się wspomnieniem. Klub z Lizbony ma jednak żywy przykład, iż podejmowanie decyzji w stanie histerii, może wydłużyć okres podnoszenia się z kolan. W tej samej sytuacji, co Benfica przed rokiem był Bayern Monachium, obecnie nr 1 w Europie. Nie ma porażki, która nie mogłaby stać się początkiem zwycięstwa. Z tego założenia wyszli szefowie bawarskiego kolosa, gdy 12 miesięcy temu pozostawiali na stanowisku Juppa Heynckesa. Klęska w wyścigu po mistrzostwo Niemiec wzmocniona katastrofą w finale pucharu z Borussią Dortmund, kiedy Robert Lewandowski trzy razy pokonał Manuela Neuera, okazały się tylko "przygrywką" do prawdziwego nieszczęścia. To nadeszło w finale Champions League z Chelsea na Allianz Arena. Spektakularna rehabilitacja Heynckesa Być może już wtedy szefowie Bayernu postanowili, że ich klubowi potrzeba nowego impulsu? Gdyby opuszczający Barcelonę Pep Guardiola nie był tak wyczerpany bataliami z Jose Mourinho, by potrzebować rocznego urlopu, zmiana mogłaby dokonać się wcześniej. Fakt jest faktem, że Heynckes dostał szansę rehabilitacji wykorzystując ją w sposób najbardziej spektakularny. Doświadczony Niemiec uwierzył, że także dla jego piłkarzy nie będzie silniejszej motywacji niż zmory przeszłości. Liderzy drużyny głęboko przeżyli porażkę w finale Champions League 2010 roku z Interem na Santiago Bernabeu i klęskę na Allianz Arena przed rokiem. W dodatku pokolenie Schweinsteigera i Lahma ma za sobą przegrany finał Euro 2008, a także półfinały mundiali w Niemczech i RPA oraz w Euro 2012. Wściekłość, ból i żądza zemsty napędzały ich przez ostatnie 12 miesięcy. U schyłku kariery chorobliwy indywidualista Arjen Robben zmienił się w gracza harującego dla zespołu. Ta przemiana zapewne nigdy by się nie dokonała, gdyby nie ból kolejnych porażek. Biorąc to pod uwagę łatwiej zrozumieć masakrę Barcelony dokonaną przez Bawarczyków w dwóch odcinkach na Allianz Arena i Camp Nou. Syci gracze Tito Vilanovy okazali się całkowicie bezbronni wobec "frustratów" z Bawarii. Frustracja nie musi być siłą destrukcyjną, zachowując zimną krew można na niej budować silną potrzebę rehabilitacji u piłkarzy, co udało się Heynckesowi. Jeśli przemiana zaszła w tak lekkomyślnym i upartym futbolowym narcyzie jak Robben, to znaczy, że może w każdym. Sędziwy trener Bayernu, który mógł zostać upokorzony i wyrzucony z klubu przed rokiem, odejdzie na emeryturę spokojny (może poprowadzi jeszcze Real Madryt?). Jeśli za kilka dni Bayern wygra finał Pucharu Niemiec ze Stuttgartem, zaliczy najlepszy sezon w historii i to Guardiola będzie miał problem, jak utrzymać tytuły, które zostawia poprzednik? Niemiecki kolos jest przecież klubem tak samo utytułowanym jak Benfica, tyle, że o potężniejszych możliwościach finansowych. Niecierpliwość w Bawarii ma prawo być większa niż w stolicy Portugalii. Być może fani z Lizbony, którzy chcą "ukrzyżować" Jesusa, powinni wziąć tę niemiecką lekcję pod uwagę? Autor: Dariusz Wołowski Porozmawiaj o artykule na blogu Darka Wołowskiego