Sobotni wieczór. Krzątasz się po kuchni. Przekąski przygotowane, piwo schłodzone, pizza zamówiona. Dzwonek do drzwi. Przyszli znajomi, siadacie przed telewizorem. Gala zaraz się zacznie. Czas na walkę! Czas na krew, pot i najprawdziwsze emocje. Okazja do zorganizowania podobnej imprezy zdarza się ostatnio często. Właściwie co weekend rozkład jazdy programów sportowych aż kipi od propozycji dla fanów sportów walki. Gala UFC dla koneserów MMA? Bardzo proszę, odpalamy Orange Sport. Wojak Boxing Night, KSW? Przełącz na Polsat Sport. Gala Bellatora, zawodowy boks? A, to na Canal +. World Series of Boxing? Znajdź TVP Sport. I tak dalej, i tak dalej... Tak wszechstronna oferta transmisji gal bokserskich i MMA powodowana jest oczywiście ogromnym zainteresowaniem sportami walki. - Na tle innych dyscyplin boks i MMA to zawsze pierwsza piątka, a nawet czwórka. Słupki oglądalności zawsze wysoko! Nie tylko w Polsacie, ale w każdej innej stacji, dlatego każda stara się zgarniać z rynku to, co dotyczy sportów walki - mówi dziennikarz Polsatu, Mateusz Borek. Romek Gulasz i pas mistrza świata Co ciekawe, z równym zainteresowaniem, poza pojedynkami największych gwiazd, śledzimy występy nawet średniej klasy zawodników. Byleby na ekranie leciała dobra "młócka". - Jest ta pierwsza półka oglądalności, czyli bracia Kliczko, których świat ogląda w oczekiwaniu na sensację, Floyd Mayweather Junior, Manny Pacquiao, Tomasz Adamek i Krzysztof Włodarczyk, ale potem mamy walkę o mistrzostwo świata na gali w Anglii lub Niemczech i galę, na której Polak z rekordem 12-0 bije się z jakimś Romkiem Gulaszem z Węgier i, co zastanawiające, oglądalność jest podobna - podkreśla Mateusz Borek. Zdaniem promotora, Andrzeja Wasilewskiego, popularność sportów walki w Polsce bierze się z bogatej historii zapasów i boksu amatorskiego: - Reprezentanci Polski odnosili sukcesy na igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata i Europy. Mojemu sercu bliższy jest boks, dlatego, patrząc na wielkie tradycje boksu w Polsce, śmiało mogę powiedzieć, że to był i jest jeden z naszych sportów narodowych - zaznacza menedżer jedynego obecnie polskiego mistrza świata, Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka. Polscy pięściarze zdobyli na igrzyskach olimpijskich 43 medale. Józef Grudzień, Jerzy Kulej, Kazimierz Paździor, Jerzy Rybicki, Jan Szczepański, Leszek Drogosz czy Zbigniew Pietrzykowski - to niektóre z wielkich gwiazd polskiego boksu sprzed lat. Dzisiaj boks amatorski w polskim wydaniu wygląda inaczej, na światowych ringach praktycznie nic nie znaczy, ale nazwiska takich zawodowców, jak Andrzej Gołota, Tomasz Adamek, Krzysztof Włodarczyk czy Przemysław Saleta, są powszechnie znane. - To świadczy o tym, że sporty walki są w sercach i umysłach Polaków bardzo mocno zakorzenione. To też częściowo związane jest z naszymi cechami narodowymi. Jesteśmy bitnym narodem, nasza historia to potwierdza. Oczywiście, na przestrzeni lat okazywanie tej bitności się zmieniło, już nikt nie jeździ konno z mieczem u boku i nie wojuje, ale Polacy z dużą przyjemnością śledzą zmagania naszych reprezentantów w boksie, zapasach, MMA i na innych arenach sportów walki - dodaje Andrzej Wasilewski. Lubimy patrzeć, jak leje się krew Mateusz Borek zauważa, że na ogromną grupę odbiorców sportów walki składa się kilka podgrup. Poza frakcją "historyczną", pamiętającą sukcesy Polaków na igrzyskach olimpijskich (ostatni medal w boksie wywalczył dla Polski Wojciech Bartnik w 1992 roku), wymienia kolejne. - Druga grupa to kibice młodsi, wychowani na MMA i boksie zawodowym. Trzecia to ludzie, którzy lubią w sporcie proste zasady. Sporty walki, upraszczając reguły, to oferują. Ktoś dostanie w twarz, wywróci się - to klarowne. Jest też czwarta grupa, do której może zaliczyć się każdy z nas, bo w każdym drzemie trochę agresji i złych emocji - wylicza dziennikarz Polsatu. Psycholog sportowy, Marzanna Herzig: - Walce towarzyszą ogromne emocje, a silny ładunek emocjonalny przyciąga uwagę świadomego widza, a także ciekawskich. Walka pozwala oglądać tych silniejszych, którzy zwyciężają nad słabszymi. To daje także możliwość zastępczego przeżywania zwycięstwa, bo widz najczęściej utożsamia się z tym, który jest lepszy. Przebieg walki jest szybki i intensywny, widz dostaje szybką nagrodę za swoje zaangażowanie. Jeżeli ma upatrzonego faworyta i ten zawodnik wygra, nagroda jest bardzo wysoka. - Pamiętajmy przede wszystkim o jednym - mówi psycholog i były zawodnik, a obecnie trener taekwondo, Dariusz Nowicki. - Walka jest jedną z najbardziej naturalnych form aktywności ludzkiej. Popatrzmy na to z punktu widzenia rozwojowego - tak rozwijają się szczenięta, to jest właśnie walka, zmagania... U młodych osobników ludzkich jest podobnie, chęć siłowania z rówieśnikami jest czymś naturalnym. Nie jest zatem niczym dziwnym, że wśród sportów olimpijskich najstarszą formą rywalizacji są zapasy. To jest w nas zakodowane "genetycznie", walka jako forma rywalizacji, przetrwania i ratowania życia - wyjaśnia Nowicki. Pierwotne instynkty powodują, że lubimy patrzeć, jak w oktagonie i w ringu leje się krew. - To - tłumaczy Dariusz Nowicki - mechanizm przeniesienia. Skoro nie możemy uczestniczyć bezpośrednio w walce, bo społecznie jest to nieakceptowalne, realizujemy tę naturalną formę rywalizacji poprzez oglądanie zmagań innych. - Pamiętajmy, że jest coś takiego, jak neurony lustrzane w mózgu, czyli komórki nerwowe, które to, co widzimy, transformują w odczucia zbliżone do tych, jakbyśmy to rzeczywiście robili - zwraca uwagę nasz rozmówca. "Pudzian", Burneika i tancerz erotyczny O ile boks funkcjonuje w świadomości Polaków od lat, o tyle MMA jest w naszym kraju młodą, wciąż pracującą na powszechne uznanie dyscypliną. Przed niemal dekadą na pierwsze gale Konfrontacji Sztuk Walki przychodziło raptem kilkaset osób. Dzisiaj założona przez Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego federacja zapełnia największe hale w Polsce. - Nie spodziewaliśmy się aż takiej popularności. Kiedy zaczynaliśmy, nikt nie dawał nam szans na wyjście z podziemia. Naszym zadaniem na początku było przedstawianie MMA jako dyscypliny sportu. Dyscyplina w swoich początkach trafiła niestety w ręce stadionowej chuliganerii. Uczyli się MMA tylko po to, żeby potem w ustawkach mieć przewagę - wspomina Martin Lewandowski. Zmiana wizerunku dyscypliny zajęła kilka lat. Strzałem w dziesiątkę, chociaż dla wielu kontrowersyjnym, okazało się przekonanie do występów w białym ringu KSW Mariusza Pudzianowskiego. Utytułowany siłacz przyciągnął uwagę ogólnopolskich mediów i kibiców, którzy wcześniej kompletnie nie interesowali się MMA. Korzystając z popularności "Pudziana" federacja KSW wykreowała gwiazdę Mameda Chalidowa. Czeczen z polskim paszportem jest dziś twarzą organizacji, a pod względem zainteresowania mediów i kibiców zaczyna doganiać znanego siłacza. Debiut Mariusza Pudzianowskiego w ringu KSW z Marcinem Najmanem zapoczątkował nowy kierunek wśród organizatorów gal sportów walki w Polsce. To był pierwszy freak-fight, czyli pojedynek quasi-sportowy, o większym natężeniu rozrywki niż realnej walki. Później śladem Martina Lewandowskiego i Macieja Kawulskiego poszedł m.in. Dariusz Cholewa, który do oktagonu MMA Attack zaprosił... litewskiego kulturystę Roberta Burneikę czy tancerza erotycznego Dawida Ozdobę. - To nie jest tak, że tylko u nas próbuje się freak-fightów. W UFC (Ultimate Fighting Championship - przyp. red.) też służyły budowaniu popularności, jak chociażby w przypadku walki Randy Couture - James Toney. Różnica jest taka, że ci ludzie wcześniej osiągali sukcesy w innych sportach walki. Tak samo Brock Lesnar. Gość był megapopularny w Stanach, ale zanim został mistrzem UFC i zapewniał federacji dobrą oglądalność, był uznanej klasy zapaśnikiem i gwiazdą wrestlingu. Tymczasem u nas robi się zestawienia typu detektyw Rutkowski z kimś tam w boksie. I to ma służyć budowaniu pozycji dyscypliny? Ludzie takim wydarzeniem żyją, ale to nie znaczy, że interesują się boksem - zwraca uwagę Jacek Adamczyk z Orange Sport. Sześć milionów patrzyło na Najmana Pojedynki celebrytów to silna pokusa dla organizatorów i najprostsza recepta na wzbudzenie ciekawości mediów i kibiców. - Zainteresowanie tymi walkami jest bardzo duże, oglądalności skaczą, kiedy na ringu pojawiają się ludzie, którzy chcą spróbować swoich sił w MMA. Kiedy są to znane twarze, wyniki są jeszcze lepsze - przyznaje Martin Lewandowski, dodając, że KSW będzie szło w tym kierunku: - Może nie będziemy brali osób z branży kompletnie nie spokrewnionej ze sportami walki, ale jeżeli pojawi się na mapie Polski ktoś ciekawy, chociażby ze świata boksu lub siłaczy, nie będziemy się wzbraniać przed takimi zestawieniami... Walkę Mariusza Pudzianowskiego z Marcinem Najmem obejrzało w otwartym Polsacie 6 mln widzów. Kolejne pojedynki siłacza i freak-fighty również cieszyły się dobrą oglądalnością. Popisy Roberta Burneiki i "El Testosterona" (MMA Attack) śledziło 750 tysięcy widzów Polsatu Sport. To znakomity wynik jak na transmisję niedostępną w otwartym kanale. Dlaczego celebryci w ringu czy oktagonie aż tak cieszą oko telewidza? Dariusz Nowicki: - Z jednej strony jest to wynik działania mediów, kreowania celebryckiego modelu funkcjonowania popularności medialnych bohaterów. Do tego dołączyłbym postrzeganie celebrytów jako "sportowców" bliższych nam, widzom. Akceptujemy to, że sportowiec wyczynowy, trenujący po kilka godzin dziennie, żeby się przygotować do pojedynku jest od nas inny, a celebryci są podobni, dlatego się z nimi identyfikujemy. "Dokopanie" w ringu celebrycie może mieć dla niektórych osób silne działanie terapeutyczne. - Dla kibica sportowego, który kiedyś śledził zmagania i dominację Mariusza Pudzianowskiego w sportach siłowych, ogromną frajdą jest oglądanie tego samego, niezwyciężonego wcześniej mężczyzny jako pokonanego. To jest rodzaj uspokojenia, poszukiwania komfortu. Kibic myśli tak: "nie ma niepokonanych", "dostał", "to normalny człowiek, a nie heros lepszy ode mnie". To jest rodzaj oczyszczenia, zrzucenia jakiegoś ideału z piedestału - podkreśla Marzanna Herzig. Nie jesteśmy zwyrodnialcami Zainteresowanie freak-fightami, nawet najbardziej wymyślnymi, jest zatem uzasadnione, ale sprowadzenie popularności sportów walki do pojedynków celebrytów byłoby krzywdzące dla kibiców, zawodników i organizatorów gal MMA. Mamy trójkę naszych reprezentantów w UFC, czyli lidze mistrzów MMA (Krzysztof Jotko, Daniel Omielańczuk, Piotr Hallmann), mamy kilka gwiazd KSW o ugruntowanej pozycji i klasie sportowej (Mamed Chalidow, Jan Błachowicz, Michał Materla, Karol Bedorf, Aslambek Saidow), mamy Damiana Grabowskiego, Michała Kitę, Tomasza Drwala, Marcina Helda, Mateusza Gamrota, Anzora Ażijewa czy Borysa Mańkowskiego. Słowem, zawodników, których klasę sportową z przyjemnością się ogląda i docenia. Nie jesteśmy zwyrodnialcami emocjonującymi się tryskającą z ringu krwią, ale, co podkreślają rozmówcy INTERIA.PL, coraz bardziej świadomymi kibicami sportów walki. Uczymy się MMA, bo to wciąż młoda, prężnie rozwijająca się w naszym kraju dyscyplina, której pozycja nie jest tak różowa jak mogłyby wskazywać wyniki oglądalności. - Popularne jest, owszem, KSW. Tymczasem nie do końca oddaje to prawdziwy stosunek do MMA. Nagle wszyscy zwabieni tą popularnością chcieliby robić gale, wszystkie stacje chciałyby to pokazywać. Patrzę, jak to wygląda na wielu innych galach: ciągle są problemy, ciągle nie ma sponsorów, a zawodnicy zarabiają grosze, ryzykując zdrowie za śmieszne pieniądze. To nie budzi entuzjazmu, trzeba sobie jasno powiedzieć, że MMA dopiero się rozwija jako dyscyplina, ale wierzę, że ma potencjał, żeby pod względem popularności przegonić nawet boks - uważa Jacek Adamczyk. Chalidow jak Małysz i Kubica? Pod względem promocyjnym, jak mówi Martin Lewandowski, MMA mknie przez Polskę na rozpędzonym koniu, potrzebuje jednak silnego wsparcia sponsorów, a przede wszystkim pracy u podstaw i fachowego szkolenia - zarówno zawodników, trenerów jak i sędziów. Wtedy o sukcesy naszych zawodników, a tym samym większe zainteresowanie realną walką, a nie show w formule MMA, będziemy spokojniejsi. Jesteśmy narodem spragnionym sportowych sukcesów. Regularnie chwile chwały zapewnia nam garstka naszych reprezentantów: Justyna Kowalczyk, Agnieszka Radwańska, Kamil Stoch, czasem lekkoatleci. Zawodzą piłkarze, koszykarze, siatkarze i szczypiorniści. Szukamy, jak tłumaczy Marzanna Herzig, alternatyw. Szukamy sportu narodowego, który dostarczy nam powodów do dumy na arenie międzynarodowej. Wbrew pozorom nie jesteśmy uzależnieni wyłącznie od szanownych futbolistów. Już przed laty niszowe skoki narciarskie za sprawą "Małyszomanii" biły rekordy popularności, a "Kubicomania" spowodowała, że co drugie dziecko wiedziało, czym jest system KERS. Czy tak samo będzie z MMA? Czy wkrótce z równą łatwością i gracją będziemy definiować "balachę" i, tak jak przed laty dla Andrzeja Gołoty, będziemy zrywać się na dźwięk budzika w środku nocy na kolejne występy Polaków w UFC? Zadatki na prawdziwe szaleństwo na punkcie sportowej strony MMA zdradzają wyniki oglądalności powtórki z debiutanckiego występu Daniela Omielańczuka w UFC. Stacja Orange Sport zanotowała trzy razy lepszy wynik niż przy innych, mocno obsadzonych galach tej prestiżowej organizacji. Jacek Adamczyk: - Jestem przekonany, że gdyby do UFC trafił Mamed Chalidow, oglądalność byłaby znakomita. To bardzo popularny facet. Nie gwiazda KSW, tylko twarz polskiego MMA. To wielka wartość dla dyscypliny. Wiem, że nie wychował się w Polsce, ale to nasz zawodnik. Pokazuje, że ucząc się MMA w Polsce, można zrobić całkiem niezłą karierę. UFC w połączeniu z Polakami to może być klucz do wielkiej popularności MMA w naszym kraju. Trzymajmy zatem kciuki, bo jak długo można ryczeć na całe gardło: "Nic się nie stało" po kolejnym występie piłkarzy? Autor: Dariusz Jaroń