<a href="http://nazywo.interia.pl/relacja/golota-austin,530">ZOBACZ ZAPIS NA ŻYWO GALI W CHENGDU!</a> Gołota chciał zacząć spokojnie, ale już w pierwszym starciu Austin posłał Polaka na deski! Andrzej szybko się podniósł i próbował się odgryźć, ale bardzo szybko doznał kontuzji mięśnia bicepsa lewej ręki. Stało się to zaledwie po 40 sekundach walki. Nie wiadomo, czy powodem był źle wyprowadzony cios, czy uderzenie Amerykanina w zgiętą rękę Andrzeja. Polak spojrzał tylko na rękę i pomyślał: "Coś nie działa, co jest?!". Kontuzja była poważna na tyle, że Gołota nie mógł trzymać gardy, a co dopiero myśleć o zadawaniu lewych prostych. Lewica wisiała mu jak kikut! Austin rzucił się niczym hiena na ranną zwierzynę. Jakimś cudem, bombardowany gradem ciosów Polak dotrwał do końca rundy, choć nie miał łatwo. Po prawym sierpowym wypluł nawet ochraniacza na zęby. W narożniku lekarz - po zbadaniu ręki - zabronił dalszej walki. Zresztą gdyby szaleńczo nawet na nią zezwolił i tak nie miałaby sensu. Lewa ręka Gołoty była bezwładna. A z jedną można boksować co najwyżej na paraolimpiadzie, ale nie przeciwko siłaczowi pokroju Austina. I tak walka, która miała otworzyć przed 40-letnim Andrzejem drogę do pojedynku o mistrzowski pas, zamieniła się koszmar. Teraz rodzi się jedno pytanie: czy Gołota zakończy karierę, czy podniesie się jeszcze raz. Pewne jest jedno: nawet w boksie zawodowym konieczna jest systematyczność w treningu, a nie przypominanie sobie o nim kilka tygodni przed starciem. Prawdopodobnie jesteśmy świadkami, jak Polska traci ostatnią szansę na zawodowego mistrza świata w najważniejszej kategorii wagowej.