Brytyjczyk, dla którego miała to być najtrudniejsza przeprawa w karierze, od początku narzucił wysokie tempo. Nieustannie zasypywał pięściarza o pseudonimie "B-Ware" lawiną może niespecjalnie mocnych, ale za to wyniszczających uderzeń. Wprawdzie Kanadyjczyk dzielnie przyjmował je na twarz, ale do czasu. W trzecim starciu Joseph najpierw zamknął rywala kolejną serią ciosów przy linach, a gdy ten zdołał się wyswobodzić, uderzył bezpośrednim prawym, który posłał Bermane'a na deski. Wydawało się, że koniec jest już blisko, ale Kanadyjczyk podniósł się i na kolejne ataki faworyta publiczności nawet od czasu do czasu odpowiadał swoimi kontrami. Nokaut ciągle wisiał w powietrzu, jednak gdy zabrzmiał gong obwieszczający początek piątej rundy, Kanadyjczyk o dziwo ciągle stał na nogach. Intensywność wyprowadzanych przez Joyce'a uderzeń zaś z każdą kolejną minutą zaczęła nieco spadać. Oczywiście, to on cały czas dzielił i rządził między linami, ale nie posiadał już w tym fragmencie walki tak przygniatającej przewagi, jak jeszcze na jej początku. Okazało się to tylko zasłoną dymną. W szóstym starciu Joyce ponownie podkręcił tempo, zadał kilka celnych uderzeń na twarz coraz bardziej zmęczonego rywala, a sędzia ringowy zdecydował się przerwać cierpienia dzielnego Stiverne'a. W ten sposób Brytyjczyk wywalczył pozycję obowiązkowego pretendenta do pasa WBA Regular dzierżonego przez Manuela Charra.