Przed laty Grzegorz Zengota był ekstraligowym pewniakiem. Na usługi wychowanka Falubazu co sezon znajdywali się chętni. Niestety kontuzja odniesiona na motocrossie w Hiszpanii mocno pohamowała jego karierę. Zengocie groziła nawet amputacja stopy. Ambitny żużlowiec wówczas wyznaczył sobie jeden cel - powrót do PGE Ekstraligi i po przygodzie na pierwszoligowych torach w końcu powrócił do najlepszej ligi świata. Powrócił w kapitalnym stylu, dając do spółki z Januszem Kołodziejem meczowe zwycięstwo leszczyńskiemu zespołowi w ostatnim wyścigu dnia. To scenariusz iście filmowy. - Zależało mi na tym, by dobrze wejść w sezon. 15. wyścig i danie zwycięstwa zespołowi powoduje, że moja radość jest wielka. Chciałem tego, nie ma co ukrywać. Myślałem, że wygramy trochę większą zaliczką punktową, ale krośnianie od początku stawiali czoła. Nie było łatwo wygrywać wyścigi. Wygrywali starty, dojazdy do pierwszego łuku, a na torze nie było łatwo ich mijać. Nie był to łatwy przeciwnik na otwarcie sezonu. Cieszymy się niesamowicie z wygranej w takim stylu. Widowisko mogło się podobać, a osobiście jestem z siebie mega dumny, że mogłem to zwycięstwo leszczyńskim kibicom dać - powiedział nam Grzegorz Zengota. Miał mętlik w głowie Choć Zengota został bohaterem leszczyńskich kibiców, to jednak spotkanie nie układało się do końca po jego myśli. Po zwycięstwie biegowym Zengota zaczął się czuć na motocyklu, jak na lodowisku. Wszystko przez zmieniającą się pogodę i opady deszczu. - Wygrałem wyścig i czułem się szybki. W moim następnym biegu zaczął padać deszcz i jechałem jak na lodowisku. Warunki się bardzo szybko zmieniały. Musieliśmy reagować na to wszystko. Będąc na własnym obiekcie, gdzie mieliśmy dużo treningów, to nawet przy zmieniających się warunkach trudno się przygotować. Osobiście miałem długi rozbrat z leszczyńskim torem, ale wykonałem ogrom pracy żeby się do meczu przygotować i mam nadzieję, że kibice są zadowoleni z mojej pracy - komentuje Zengota. Choć leszczynianie wygrali z Wilkami Krosno, to ich zaliczka punktowa przed rewanżem w Krośnie jest niewielka i można zaryzykować stwierdzenie, że to krośnianie są bliżej punktu bonusowego. - Na razie nie myślimy o jakichś rewanżach. Cieszymy się ze zwycięstwa. Każdy z drużyny małą cegiełkę do tego dołożył. Jesteśmy w Ekstralidze i musimy wszyscy wspiąć się na wyżyny, by rywalizować jak równy z równym. Jak widać mecze przed własną publicznością nie są łatwe. W takiej pogodzie jak dziś tak naprawdę mieliśmy tylko jeden trening. Dodatkowo spotkały nas opady deszczu i plandeka przed meczem. To wprowadziło nam mętlik w głowie. Ustawienia, które sprawdzały się na treningach trzeba było korygować. Krośnianie tak, jak wspomniałem dobrze weszli w mecz i mam wrażenie, że musieliśmy wykonać więcej pracy będąc u siebie, niż Wilki - powiedział Grzegorz Zengota. Męczarnie na starcie Wszyscy zawodnicy Unii Leszno męczyli się wczoraj na starcie. Choćby Janusz Kołodziej, który był najlepszym zawodnikiem leszczyńskiego zespołu przegrał każde wyjście spod taśmy, a punkty wydzierał na trasie. Takie przygotowanie nawierzchni pod taśmą chcieli żużlowcy Unii. Trener miał inne zdanie na ten temat, a więcej w tym temacie przeczytacie, KLIKAJĄC TUTAJ. - Start to klucz do sukcesu. Jak ma się moment startowy, ale przede wszystkim jeszcze ważniejszy dojazd do łuku, bo trzeba pierwszym dojechać do łuku, to jest więcej niż połowa sukcesu. Mijanki są, można je spotkać, ale jest ich kilka w ciągu piętnastu wyścigów. Jak się jest z przodu, dużo łatwiej poprowadzić bieg do zwycięstwa, bo można obrać optymalną ścieżkę - zakończył Grzegorz Zengota.