Wielka kasa w PGE Ekstralidze W Polsce drożeje praktycznie wszystko, więc trudno się dziwić, że sami zawodnicy również chcą zarabiać więcej. Jednak podwyżki na przestrzeni ostatniego roku są wręcz niewyobrażalne. Kiedy Bartosz Zmarzlik podpisywał przed rokiem kontrakt ze Stalą Gorzów, dzięki któremu może zarobić 4-4,5 miliona złotych, wydawało się, że właśnie dotknęliśmy sufitu. Okazuje się, że wcale tak nie jest. Wicemistrz świata jeśli zmieni klub i przeniesienie do Motoru Lublin, dostanie sowitą podwyżkę. Jednak przykład Zmarzlika nie jest odosobniony. Czołowi zawodnicy PGE Ekstraligi też chcą zarabiać wielkie sumy. Mikkel Michelsen zażyczył sobie w Lublinie miliona złotych za sam podpis. Anders Thomsen ma otrzymać w Gorzowie podwyżkę z 350 tysięcy na 700 tysięcy za parafkę pod kontraktem. Rekordową umowę dostał też Patryk Dudek w Toruniu. Skąd więc wzięły się wielkie pieniądze w żużlu? Trudno nie odnieść wrażenia, że w dużej mierze przyczynił się do tego nowy kontrakt telewizyjny. Do budżetów klubów wpłynęły rekordowe pieniądze. Oczywiście część z nich przeznaczona jest na konkretne działania jak na przykład zorganizowanie drużyny na rzecz rozgrywek PGE Ekstraligi do lat 24, ale zgodnie z oczekiwaniami sami zawodnicy skrzętnie wykorzystali tę okazję i rynkowe stawki poszybowały mocno w górę. Ciekawe jest to, że kilka lat temu, aby walczyć o mistrzostwo Polski kluby musiały mieć budżety oscylujące w granicach 10 milionów złotych. Teraz taka suma mogłaby nawet nie wystarczyć na utrzymanie. Czy tam bańka pęknie? Słyszałem już i takie głosy. Niektórzy eksperci i działacze są tym przerażeni i pytają, skąd wziąć pieniądze. Nie brakuje opinii, że taki Motor Lublin psuje rynek proponując kosmiczne gaże swoim zawodnikom, ale inni kluby też święte nie są. Koniunktura napędza się sama. Oby tylko ta żużlowa inflacja nie skończyła się potężnym kryzysem finansowym. W przeszłości już to przerabialiśmy, a kluby padały jeden po drugim.