Polski sukces na drugim końcu świata. Trudno uwierzyć, po siedmiu przegranych finałach
Reprezentanci Polski w tenisie walczą o punkty w różnych częściach świata, ale dość rzadko zdarza się, by wybierali kierunek południowoamerykański. Karol Drzewiecki i Piotr Matuszewski takie ryzyko podjęli, polecieli do Brazylii, Ekwadoru i Peru na serię challengerów ATP. I to była decyzja dobra, w sobotę przerwali w końcu serię, która pewnie mocno i ciążyła - wspólnie przegrali siedem ostatnich meczów finałowych. W ekwadorskim mieście portowym Guayaquil pokonali w meczu o tytuł parę z Brazylii 6:4, 7:6(2).
Gdy Piotr Matuszewski i Karol Drzewiecki decydowali się na długi wyjazd do Ameryki Południowej, na serię tamtejszych challengerów ATP, można się było zastanawiać, czy robią dobrze. Czy aby nie za bardzo ryzykują? Z drugiej strony, mogli grać na mączce, podczas gdy w większości miejsc na świecie gra się w tym czasie na kortach twardych. Im te "hardy" sprzyjają jakby mniej, miesiąc temu zdecydowali się na challengera ATP 100 w Villenie - tego, gdy singlowy triumf świętował Kamil Majchrzak. Oni zaś odpadli w pierwszej rundzie.
Na brazylijskiej mączce też początkowo było ciężko, Polacy w Campinas przegrali już w pierwsze spotkanie. W Kurytybie doszli już do finału, a teraz, w ekwadorskim mieście Guayaquil, w końcu przełamali pechową niemoc. I cieszyli się z tytułu, dobrego zarobku, ale także - w obu przypadkach - najwyższych pozycji w deblowym rankingu ATP.
Karol Drzewiecki i Piotr Matuszewski grali o tytuł w challengerze ATP 75 w Guayaquil. Tie-break w drugim secie
Dlaczego "pechowa niemoc"? Na początku stycznia wspólnie wygrali turniej w portugalskim Oeiras, idealnie weszli w 2024 roku. A później aż siedem razy dochodzili do decydujących pojedynków w challengerach - i zawsze je przegrywali. Mieli czasem piłki meczowe, w Braszowie aż pięć, ale jakoś tego decydującego ciosu zadać nie potrafili. Jeszcze Matuszewski w międzyczasie wygra dwa turnieje z innymi partnerami, ale Drzewiecki tego szczęścia przez 10 miesięcy nie doświadczył. I w końcu to on przeprowadził kluczową akcję meczu.
Rywalami Polaków w finałowym pojedynku w turnieju ATP 75 w Ekwadorze byli dwaj Brazylijczycy: Marcelo Zormann i Luis Britto. Zwłaszcza ten pierwszy jest wysoko notowany, w okolicach setnego miejsca, czyli tuż za Matuszewskim, a przed Drzewieckim. Ich starcie było pojedynkiem dwóch teamów świetnie serwujących, podanie dawało olbrzymią przewagę. Ale pod warunkiem, że Polacy i Brazylijczycy trafiali w karo za pierwszym razem, tu skuteczność wynosiła ponad 80 procent.
Szans na dobry return trzeba było szukać po drugim serwisem, takie przyszły. Trzy przełamania z rzędu trochę zburzyły porządek tego spotkania, ale dwa razy tej sztuki dokonali nasi tenisiści. I oni wygrali pierwszą partię 6:4.
W drugim secie Matuszewski z Drzewieckim wszystko już mieli w swoich rękach, przełamali do zera rywali w piątym gemie, objęli prowadzenie 3:2. By za chwilę swój atut stracić. Doszło więc do tie-breaka, w nim jednak mieli sytuację pod kontrolą. Z zaliczką mini breaka prowadzili 5:2, gdy najpierw Matuszewski popisał się kapitalnym returnem w okolice końcowej linii, a za chwilę Drzewiecki zakończył mecz atakiem po prostej, myląc rywala przy siatce. Tak samo zresztą, jak uczynił to w półfinale.
Rekordowe miejsca w rankingu ATP obu Polaków. Z Ekwadoru przenoszą się do Peru
Ten tytuł w Guayaquil sprawił, że obaj Polacy zaliczyli spory skok w rankingu ATP. Matuszewski w poniedziałek znajdzie się na 83. pozycji, do tej pory jego rekordem kariery było 89. miejsce. Drzewiecki także przesunie się, ale o pięć miejsc - z najwyższego dotąd 109. na 104. Jego straty do kilku rywali, w tym m.in. Bena Sheltona są minimalne, w przyszłym tygodniu powalczy o pierwsze w karierze TOP 100 deblowego rankingu ATP. Warunkiem jest dobry występ w Limie, w kolejnych zawodach rangi ATP 75.