Katarzyna Kawa była w Maladze najniżej notowaną w rankingu WTA z pięciu Polek, które kapitan Dawid Celt powołał na finałowy turniej Pucharu Billie Jean King Cup. Wyszła jednak, razem z Igą Świątek, do deblowego pojedynku z Czeszkami, który przesądził o awansie do półfinału. Polki wygrały tamten mecz, 23-latka z Raszyna mówiła później, że słuchała podpowiedzi starszej rodaczki, mającej dużo większe doświadczenie w grze podwójnej. Choć nie sukcesy, bo przecież Iga była w półfinale (2020) i finale (2021) deblowego French Open trzy lata temu. Od jesieni 2021 nie grała jednak debla, a jedynie grę mieszaną: w United Cup czy turniejach towarzyskich. Przeważnie z Hubertem Hurkaczem. Później obie w podobnej sytuacji znalazły się w starciu z Włoszkami, decydującym o awansie do półfinału. Tym razem Kawa i Świątek przegrały jednak z Sarą Errani i Jasmine Paolini 5:7, 5:7, co oznaczało koniec marzeń o zdobyciu pucharu. Ostatnie szanse Katarzyny Kawy na uzyskanie przepustki do Melbourne. Znacznie spadła w rankingu WTA Dla Świątek, ale także Magdy Linette i Magdaleny Fręch występy w Maladze oznaczały faktyczne zakończenie sezonu - mają wolne od gry do końca grudnia. Kawa i Maja Chwalińska ruszyły za to do Ameryki Południowej, na dwa turnieje WTA 125 na mączce. W przypadku Chwalińskiej mają one o tyle znaczenie, że może poprawić swoje miejsce w drugiej setce rankingu WTA. Przy czym nawet jeśli wygrałaby oba turnieje - ten w Buenos Aires, a później w brazylijskim kurorcie Florianopolis, to i tak nie wywalczy miejsca w głównej drabince pierwszego Wielkiego Szlema. Kawa sytuację ma inną: straciła sporo punktów zdobytych rok temu, w poniedziałek znajdzie się na miejscach 296-298 w rankingu WTA. O około 80 za nisko, by myśleć o kwalifikacjach w Melbourne. Aby uzyskać taką szansę, musi wygrać jeden turniej, ewentualnie dwa razy zagrać w finale. Zadanie skrajnie, tak się wydaje, trudne. Zwłaszcza, że w tych turniejach występuje sporo zawodniczek z początku drugiej setki rankingu liczących na to, że uda mi się jeszcze załapać na główną część szlema w Melbourne. 32-letnia tenisistka BKT Advantage Bielsko-Biała miała w zeszłym tygodniu wystąpić w Charleston, w podobnym turnieju, ale z uwagi na awans Polek do półfinału BJK Cup, zrezygnowała. Udała się do Argentyny "w ciemno", była trzecią oczekującą do gry w eliminacjach. Gdyby ktoś się nie wycofał, mogłaby mówić o wycieczce. Sprawy przybrały jednak zaskakujący obrót. Katarzyna Kawa nie zagrała w kwalifikacjach w Buenos Aires. Wszystko zmieniło się w dniu meczu z Argentynką Aż do piątku nie było pewne, że Kawa w ogóle wystąpi w kwalifikacjach w Buenos Aires. Co innego Chwalińska, ona miała miejsce w głównej części turnieju, choć bez rozstawienia. Gdy w sobotę podano drabinki kwalifikacji, Kawa jednak się w nich znalazła - rozstawiona z dwójką. Raptem cztery pary, zwyciężczynie meczów miały grać w głównym turnieju. I dopisało jej szczęście pod raz drugi - los skojarzył ją z 30-letnią Argentynką Victorią Bosio, która dostała "dziką kartę". Gdyby wygrała, los wepchnąłby ją w starcie z zawodniczką, która byłaby już zdecydowaną faworytką: Marię Carle (WTA 94), Laurę Pigossi (WTA 129), Kristinę Mladenovic (WTA 203) bądź Suzan Lamens (WTA 86). I znów nastąpił zwrot, bo do meczu z Bosio w ogóle nie doszło. Z gry w turnieju głównym wycofały się bowiem: najwyżej rozstawiona Meksykanka Renata Zarauza i Brytyjka Francesca Jones. Kawa została więc przesunięta do głównej drabinki, w pierwszej rundzie zmierzy się z rozstawioną z dziewiątką Amerykanką Varvarą Lepchenko (WTA 141). Rywalką Chwalińskiej będzie z kolei rozstawiona z siódemką Łotyszka Darja Semenistaja (WTA 121). Obie Polki mogą wpaść na siebie już w ćwierćfinale.