Martyna Kubka do ćwierćfinału turnieju ITF W35 w Lousadzie awansowała w piorunującym stylu. W pierwszej rundzie spędziła na korcie nieco ponad godzinę, w drugiej - zaledwie 12 minut. O ile rozstawioną Hiszpankę Lucię Cortez Llorcę musiała pokonać w pełnym pojedynku (6:1, 6:2), to Amerykanka Jeada Daniel zrezygnowała z gry po trzech gemach. Podopieczna trenera Macieja Domki potrzebowała takiego przełamania, bo na dwa zwycięstwa w głównej części turnieju ITF czekała już od trzech miesięcy. A wydawało się przecież, że w tym sezonie powinna iść wyraźnie w górę, atakować już trzecią setkę rankingu WTA. Tymczasem ostatnio spadła do czwartej. 5:3 dla Martyny Kubki w starciu z turniejową jedynką. A później piłka setowa i... trzy obronione meczbole W grze o półfinał Kubka, reprezentantka Polski w finałach Billie Jean King Cup z zeszłego roku, zmierzyła się ze Szwajcarką Susan Bandecchi, najwyżej rozstawioną, mającą ostatnio fenomenalną serię. Wygrała 17 z 18 meczów, trzy turnieje, do Lousady przyjechała z dziesięcioma kolejnymi wygranymi spotkaniami. A tu dołożyła dwa kolejne. I pierwszy set wskazywał, że Szwajcarka dość łatwo sięgnie po kolejną wiktorię, w 35 minut uporała się z Polką 6:2. Kubka nie miała wielkich szans przy pierwszym podaniu rywalki, ta wygrała 90 procent takich piłek. Tyle że druga partia była już zupełnie inna, Kubka bardzo szybko przełamała rywalkę. I trzymała tę zaliczkę aż do stanu 5:4, a miała wcześniej nawet cztery break pointy, by odskoczyć na 5:2 i serwować po remis 1:1. Tyle że przy stanie 5:4 też serwowała, to miała być kropka nad "i". Prowadziła 40:30, miała piłkę setową - Bandecchi wyszła z tych opresji obronną ręką. Bardzo długiego gema wygrała, wyrównała. A później dorzuciła cztery punkty z rzędu przy swoim podaniu i... trzy kolejne w gemie serwisowym Kubki. Było więc 5:6 i 0:40 z perspektywy Polki, przegrała dziewięć akcji z rzędu. Jak więc zareagowała? Wygrała... pięć kolejnych akcji, doprowadziła do tie-breaka. By w nim... polec do zera. Bandecchi zagra więc w półfinale, właściwie może już świętować prawo gry w kwalifikacjach Australian Open. Jest o krok od powrotu do drugiej setki światowego rankingu. Co nie udało się Polce, udało się Belgijce Hanne Vandewinkel - reprezentantce kraju w Billie Jean King Cup. Do Portugalii przyleciała prosto z Chin, tam w Kantonie grała z rodaczkami o miejsce w kwietniowym turnieju eliminacyjnym do kolejnych finałów tych rozgrywek. Belgijki, prowadzone przez kapitana Wima Fissette'a, trenera Igi Świątek, uległy jednak rywalkom 2:3. Vandewinkel zagra w sobotę w półfinale singla i finale debla.