Partner merytoryczny: Eleven Sports

Apoloniusz Tajner z całą mocą reaguje na ruch ministra sportu Sławomira Nitrasa. Wykłada kawę na ławę

- Dla starszych skoczków trzeba chyba więcej trenerskiej "chytrości", a nie systemowej realizacji planu szkoleniowego. Tak że myślę, iż to będzie bardzo dobry sezon dla Kamila, on wróci na szczyt, a jeśli wszystko tak się ułoży - w co głęboko wierzę - to on spokojnie "dojedzie" do igrzysk. Przecież to jeszcze tylko trochę więcej niż półtora roku - mówi w rozmowie z Interią Apoloniusz Tajner, były prezes Polskiego Związku Narciarskiego i trener Adama Małysza, pochylając się nad Kamilem Stochem. A także szeroko komentuje nowy program, wdrażany przez ministra sportu Sławomira Nitrasa.

Apoloniusz Tajner bardzo wierzy w słuszność indywidualnej ścieżki Kamila Stocha
Apoloniusz Tajner bardzo wierzy w słuszność indywidualnej ścieżki Kamila Stocha/ RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT /Newspix

Artur Gac, Interia: Czy wiedział pan lub spodziewał się, że decyzja Klemensa Murańki, niespełnionego "złotego dziecka" polskich skoków, ogłoszona w poniedziałek wieczorem, wisi w powietrzu, a może jest dla pana zaskoczeniem, że akurat teraz zdecydował się na taki krok?

Apoloniusz Tajner, były prezes PZN: - Każdy kiedyś kończy swoją karierę, więc w tym sensie zaskoczeniem nie jest. Natomiast, szczerze mówiąc, nie wiedziałem o tym od kulis. Również dowiedziałem się z mediów. No cóż, jest to chłopak z ’94 rocznika, więc ma 30 lat, zatem patrząc od tej strony mógłby jeszcze poskakać. Ale podejrzewam, że również rodzinnie podjął taką decyzję. Ja cały czas w niego wierzyłem, w jego talent, a był to chłopak o niesamowitym talencie, dlatego liczyłem, że jeszcze kiedyś się to otworzy. Miał krótkie momenty, gdy był w stanie ustanawiać rekordy skoczni, ale stabilnej kariery jednak nie miał. No mogłoby się to jeszcze otworzyć, ale jeśli podjął taką decyzję, to trzeba przyjąć ją do wiadomości.

Jest to na swój sposób szczególne zakończenie kariery, mając na względzie, że naście lat temu mówiliśmy o swoistym fenomenie. To był chłopak, wokół którego wytworzyła się niesamowita aura oczekiwania na coś spektakularnego. Już w chłopięcym wieku osiągnął ogromną popularność.

- No tak, to wszystko się zgadza. On miał 12 lat i już umiał wszystko to, co po wielu latach szkolenia umie senior. Czyli nieprawdopodobne utalentowanie. Przecież sam widziałem, w jaki sposób jako nastolatek skakał na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Bez odpowiedniej dozy talentu, już w młodziutkim wieku popartego techniką, nie byłoby szans, żeby ówczesny dzieciak był w stanie tak daleko latać. Nie mówiąc już o uwarunkowaniach psychologicznych, takich jak odwaga. Ja myślę, że akurat ten szum, który wytworzył się wokół Klimka, mógł mu zaszkodzić. Chyba za wcześnie to wszystko się wydarzyło. Za dużo było zainteresowania tym zawodnikiem, kiedy miał 12-14 lat.

Przecież on w tym wieku już miał, co przypomniał Adam Małysz, swojego sponsora.

- No właśnie, tam doszło też zaangażowanie rodziców, żeby taki szum medialny wokół niego utrzymać. Myślę, że to, co najbardziej mogło mu zaszkodzić w normalnym rozwoju, to zbyt wczesne okrzyknięcie go mistrzem, następcą Małysza, itd...

A jeśli Adam Małysz dorzuca do tego to, że Klimek bardzo mocno wyrósł, co gwałtownie zmieniło jego parametry, do czego nie potrafił się dostosować, to pana zdaniem jest w tym dużo racji? A może do faktu, że chłopcy wyrastają na mężczyzn, nie ma co zbytnio przykładać dużej wagi, iżby dlatego "złote dziecko" nie zostało "złotym seniorem".

- Ja myślę, że to wszystko tkwi też w osobowości. To znaczy nie wszystkie duże talenty później osiągają duże sukcesy. I być może w osobowości Klimka czegoś także zabrakło. Natomiast patrzę też na to z innej strony, on zawsze miał problemy ze wzrokiem, o czym myśmy początkowo nie wiedzieli. Dopiero później, gdy sytuacja stała się krytyczna, wyszło szydło z worka. I uważam, że to też mogło mu hamować harmonijny rozwój, o czym wcześniej - jeszcze raz powtórzę - nikt nie wiedział. On nawet sam nie zdawał sobie z tego sprawy. W którejś rozmowie zresztą wyszło, iż on uważał, że widzi tak jak wszyscy. Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że jego wzrok ma ograniczone możliwości.

Jakby nie było, w sporcie, który już na wstępie nie jest dla każdego, podejmował ogromne ryzyko, wykonując pracę niejako "na czutce".

- Tak, tak. Później nieraz zawodnicy mówili, że gdy siadał na górze na belce startowej, to wołał do kolegów zawodników, by mu mówili, jak trener machnie chorągiewką. On po prostu tego nie widział. Nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy do czasu. Dopiero potem, gdy pewne kropki zaczynały się łączyć, pewnego razu wywinął salto na skoczni, wówczas okazało się, że ma problem ze wzrokiem. A przecież badania przechodził, ale cóż... Te badania w Centralnym Ośrodku Medycyny Sportowej było dość pobieżne, a przede wszystkim on wpadł na pomysł i na pamięć wyuczył się całej tablicy. Każdy rządek liter, włącznie z najmniejszymi, potrafił wyrecytować.

- Widząc ostatnie filmiki mam przekonanie, że znów skacze w swoim stylu. Znów radośnie, bezbłędnie technicznie i trafia w próg. To jest niesamowite. W ubiegłym roku, praktycznie po 30-letniej karierze, on ciągle narzekał na pozycję dojazdową. Ktoś mógł zadawać sobie pytanie: "kurcze, to przez 30 lat nie można nauczyć się tej pozycji?"

~ Apoloniusz Tajner

Adam Małysz po części się zgodził, a ciekaw jestem pana odpowiedzi. Klimek Murańka to wyrzut sumienia polskich skoków?

- Wyrzutem sumienia mógłby być Mateusz Rutkowski. Nie, Klimek moim zdaniem nie jest, skoro do 30-tki skakał. I miał swoje bardzo dobre momenty, których niestety nigdy nie przekuł w powtarzalność.

Co podpowiada panu intuicja odnośnie przyszłości Kamila Stocha, który przed tym sezonem obudował się indywidualnym tokiem przygotowań? Nadchodzący rok z zimowym Pucharem Świata nie będzie ostatnim w karierze wielkiego mistrza i, co więcej, dotrwa do igrzysk w 2026 roku, czy patrzy pan dużo bardziej sceptycznie?

- Po tym, jak Kamil w tym roku poszedł indywidualną ścieżką, widzę w nim dużą zmianę w powrocie do radości skakania. I to jest pierwszą przesłanką, że może dotrwać do kolejnych igrzysk, niemniej uważam, że ten sezon będzie decydujący. A ja już nie mogę doczekać się najbliższych startów w Wiśle, gdzie zobaczymy także Kamila. Widząc ostatnie filmiki mam przekonanie, że znów skacze w swoim stylu. Znów radośnie, bezbłędnie technicznie i trafia w próg. To jest niesamowite. W ubiegłym roku, praktycznie po 30-letniej karierze, on ciągle narzekał na pozycję dojazdową. Ktoś mógł zadawać sobie pytanie: "kurcze, to przez 30 lat nie można nauczyć się tej pozycji?". Ale to wszystko miało chyba trochę inne podłoże, mianowicie sposób przygotowań, szczególnie motoryczny, chyba był zbyt męczący dla starszych zawodników. Dla starszych skoczków trzeba chyba więcej trenerskiej "chytrości", a nie systemowej realizacji planu szkoleniowego. Tak że myślę, iż to będzie bardzo dobry sezon dla Kamila, on wróci na szczyt, a jeśli wszystko tak się ułoży - w co głęboko wierzę - to on spokojnie "dojedzie" do igrzysk. Przecież to jeszcze tylko trochę więcej niż półtora roku.

Co jeszcze, pana zdaniem, daje Kamilowi osoba jego indywidualnego trenera, Michala Doleżala?

- Przede wszystkich stworzył sobie sztab ludzi, w obecności których czuje się dobrze i komfortowo. Bo to sam Kamil dobrał sobie ten zespół ludzi. Do tego nie jest też ograniczany planami związanymi z całą grupą. Tym bardziej, że jeszcze rok temu to była bardzo szeroka grupa, wszystkie kadry i sztaby były połączone, tworząc zespół prawie 30 osób. W związku z tym było dużo zamieszania, też organizacyjnego, co wszystkim naszym skoczkom podcięło skrzydła. A do tego wszystkiego Thomas Thurnbichler nabrał trochę doświadczenia, więc uważam, że dla wszystkich naszych skoczków to będzie dobry sezon. A ponadto doszedł Alexander Stoeckl, który mentorsko będzie wspierał Thomasa. Tym bardziej mam pełną wiarę, że znów wszystko będzie mocno okay. A wracając do Kamila, po latach nagromadzenia w mięśniach treningu motorycznego, wymaga właśnie takiego podejścia, że lepiej zrobić mniej niż za dużo. I w takim przypadku trzeba sugerować się dyspozycją zawodnika i jego samopoczuciem, a on sam bierze czynny udział razem z trenerem w ustalaniu i układaniu pracy. A, co ważne, plany mogą sobie zmieniać z dnia na dzień, tutaj nie trzeba się trzymać twardych założeń. Z grupą to już jest niemożliwe, by tak sobie "skakać", wówczas trzeba się dostosować. Dlatego dla takich wielkich mistrzów, jak Kamil, właśnie tego typu ścieżki powinny być udostępniane. Bo to jest szansa, że będą w stanie utrzymać się na sportowym szczycie przez dłuższy czas.

Czy w najbardziej pesymistycznym scenariuszu jest w panu obawa, że będą pojawiały się wewnątrz kadry "kwasy", wynikające nie tyle wprost z uprzywilejowania Stocha. Ile z tego, że indywidualna praca Kamila może być nie na tyle porównywalna z pozostałymi, iż w przypadku podobnej dyspozycji, jeśli wybierany będzie Kamil, pojawi się domniemanie o faworyzowaniu legendy? Lub w drugą stronę, przez to, że poszedł sobie swoją ścieżką, będzie przegrywał korespondencyjną rywalizację z podopiecznymi Thurnbichlera?

- Nie biorę tego pod uwagę, ponieważ taką sytuacją miał już Adam Małysz, więc dzisiaj sam, jako prezes, świetnie to rozumie. I wówczas to był doskonały ruch, że Adam podjął treningi z Hannu Lepistoe, gdzie powstał jego minizespolik, z kolei w młodej grupie Łukasza Kruczka był wtedy Kamil, Dawid Kubacki i Piotrek Żyła. To wszystko dobrze podziałało, z nich także uwolniło potencjał i wszyscy zaczęli robić gwałtowny postęp. Również Justyna Kowalczyk, podczas osiągania swoich sukcesów, miała w końcu swoją grupę szkoleniową, aż obsługiwało ją osiem osób. I to wszystko było warte zachodu, bo mieliśmy do czynienia z absolutnym mistrzostwem. Naprawdę nie sądzę, odnosząc się do pana pytania w kontekście Kamila, trzykrotne złotego medalisty olimpijskiego, człowieka który zawsze chciałby być z grupą, zawsze sympatyczny, uśmiechnięty i przyjacielski, aby ktokolwiek miał do tego zastrzeżenia. Nie sądzę, nie sądzę. Bardzo bym się zdziwił, gdyby ktoś podważał, że Kamil może, a drugi nie. Panie Arturze, jeszcze jedno chciałem przy tej okazji powiedzieć.

- Upatruję w tym programie wielką szansę, bo to bardzo zaktywizuje klubiki, które wreszcie będą miały środki finansowe, aby szerzej prowadzić szkolenie. Czyli zatrudniać nowych trenerów lub instruktorów i ściągać do siebie młodzież. Do tej pory nie miały takiej możliwości, bo nie miały zdolności finansowej, "wisiały" na samorządach, które mają swoje problemy

~ Apoloniusz Tajner

Co takiego?

- Bardzo mnie cieszy "Klub Pro", czyli nowy program, do którego zostało wytypowanych 600 klubów sportowych, w tym również tych małych, na podstawie rankingów współzawodnictwa młodzieżowego. I zostaną zasilone kwotą 100 milionów złotych. To jest właściwy ruch, który pozwoli tym najbardziej aktywnym klubom i klubikom dalej się rozwijać. I myślę, jeśli to utrzyma się przez cztery lata, że efekty już będziemy widzieli.

Mówi pan o nowym programie Ministerstwa Sportu i Turystyki, ogłoszonym przez ministra Sławomira Nitrasa?

- Tak jest. Kapitalny ruch, kapitalny. Ja upominałem się właśnie o trenerów klubowych oraz o te klubiki, żeby je w jakiś sposób zasilić finansowo. I to jest dla mnie doskonałe posunięcie.

Wokół tego programu trwa dyskusja. Niektórzy zwracają uwagę na zagrożenia, mianowicie ryzyko, że w takiej sytuacji dla tych klubów i klubików zacznie liczyć się wynik "tu i teraz", wobec czego wywołane zostaną skutki odwrotne do oczekiwanych. Czyli w danym roczniku wybierani będą zawodnicy najsilniejsi kosztem bardzo zdolnych, ale jeszcze drobniejszych. Podobnie jak urodzeni na początku roku, co już pokazują wykresy, będą częściej współrywalizować niż urodzeni w ostatnim kwartale. Nie bo się pan tego?

- Wie pan, ten tok rozumowania znam już od kilkudziesięciu lat. I rzeczywiście kiedyś tak było, gdy jeszcze nie było tej świadomości, że w ten sposób zawodnikowi może uczynić się krzywdę. Owszem, on szybko osiągnie wynik sportowy w swojej kategorii wiekowej, wręcz bardzo wysoki, ale potem nastąpi blokada i już nie zrobi postępu, bo zamiast na treningu ogólnorozwojowym w tym okresie szkolenia, wykonywał tylko trening specjalistyczny.

No właśnie.

- Natomiast myślę, że dziś świadomość takiego stanu rzeczy jest tak powszechna wśród trenerów, że ja nie widzę takiego zagrożenia. Natomiast, z drugiej strony, upatruję wielką szansę, bo to bardzo zaktywizuje klubiki, które wreszcie będą miały środki finansowe, aby szerzej prowadzić szkolenie. Czyli zatrudniać nowych trenerów lub instruktorów i ściągać do siebie młodzież. Do tej pory nie miały takiej możliwości, bo nie miały zdolności finansowej, "wisiały" na samorządach, które mają swoje problemy, zwłaszcza w ostatnich latach, więc na taki sport nigdzie nie było odpowiednich środków. Mówimy o dodatkowej akcji wzmacniającej kluby sportowe. Dla mnie to naprawdę kapitalna rzecz, bo jak nie ma trenera, a trudno o fachowca bez środków finansowych, to nie ma grupy, nie ma szkolenia i właściwie nie ma należytej działalności.

Rozmawiał Artur Gac

Apoloniusz Tajner/INTERIA.PL
Kamil Stoch/Lukasz Szelag/Reporter
Sławomir Nitras/Jacek Słomion/East News
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem