Legia i jej ocalone marzenia
W Bukareszcie piłkarze Legii wywalczyli realną szansę na awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Zdecydowanie bardziej wywalczyli i wybiegali, niż wygrali.
Banał o tym, że mecz może mieć dwa oblicza najlepiej znają drużyny doświadczone. Legia taką nie jest. Nie jest nią żaden zespół z kraju, w którym sukcesy ostatnich 25 lat można policzyć na palcach jednej kończyny. Ale piłkarze Jana Urbana mieli trafne przeczucia: jeśli w czasie największej dominacji Steauy nie pozwolą się na boisku "dobić", może uda się chociaż zminimalizować straty.
Wynik 1-1 w Bukareszcie jest znakomity. Gdyby taki osiągnęła w Warszawie Steaua, uznałoby ją za murowanego kandydata do gry w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Co do Legii wypada być ostrożniejszym, trzeba jednak przyznać, że w Bukareszcie pokazała rogi. I to nie ślimaka, ale jelenia. Na lepszą technikę rywala, gracze Urbana odpowiedzieli walką. Na lepszą organizację gry, jeszcze większą walką. Na bezustanny napór, pressingiem i w dalszym ciągu walką. Walką, która na półmetku rywalizacji przyniosła świetny rezultat.
Że Steaua będzie grała ładniej, płynniej, z większą ogładą, można było stawiać w ciemno. To oczywiste. Legia ruszyła ze swoim futbolem kostropatym, w którym heroiczne, pojedyncze szarże, przysłaniały banalne błędy i straty. Dopóki o przebiegu meczu decydowały nogi i głowy zawodników, przewaga gospodarzy była największa. Kiedy serca, goście zaczęli się stawiać. Z czasem okazało się, że mistrzom Polski nie brakuje także atutów piłkarskich.
Dla mnie najlepszy w drużynie Jana Urbana był Miroslav Radović. Wojowników w Legii było jedenastu, niezbędny okazał się jednak lider potrafiący wygrać pojedynek indywidualny, zrobić przewagę i różnicę w grze ofensywnej. 29-letni Bośniak ma technikę pozwalającą bez wstydu wyjść na większość europejskich boisk, kiedy tylko opuszcza go myśl o wymuszaniu fauli, zaczyna być bardzo groźny.
Kuba Kosecki zdobył najważniejszą bramkę w życiu. Ale też udowodnił, że chce osiągnąć poziom wykraczający poza polskie rozgrywki. Dotychczasowe epizody w reprezentacji Polski wskazywały na kompleksy i ograniczenia skrzydłowego Legii, w Bukareszcie pokazał, że potrafi się od nich uwolnić. W chwilach, gdy nie mógł pomóc drużynie w ataku, harował w tyłach, rozumiejąc, iż w okresach największej przewagi rywala, zanim dumnie pomyśli się o zyskach, trzeba najpierw minimalizować starty.
Duszan Kuciak to kolejne potwierdzenie reguły, że Legia ma do bramkarzy szczęście. Nawet jeśli obciążyć go w jakimś stopniu straconą bramką, w najtrudniejszych chwilach na początku meczu, uchronił zespół przed nieszczęściem.
Wszyscy piłkarze Legii stoczyli jednak bój nie tylko ze Steauą, ale z własnymi ograniczeniami. Błędy jednych naprawiali drudzy, sporo było solidarności i odpowiedzialności na boisku. Nie zobaczyliśmy porywająco grającej drużyny, ale tego nikt się nie spodziewał. W eliminacjach Ligi Mistrzów styl ma znaczenie wyłącznie o tyle, o ile jest drogą do dobrego wyniku. Bramkowy remis w Bukareszcie, to rezultat na miarę marzeń kraju, którego mistrz nie grał w fazie grupowej 17 lat.
Co Legia z tym remisem pocznie w rewanżu? Tego nikt nie przewidzi. Można się było jednak obawiać, że 90 minut gry w Warszawie, będzie pożegnaniem z marzeniami o chwale i pieniądzach. W Bukareszcie Legia przetrwała to, co teoretycznie najtrudniejsze. W dodatku z każdą minutą grając lepiej, zamiast gasnąć. Gasł raczej zapał faworyzowanych gospodarzy, którzy po pół godzinie gry mogli pomyśleć o wyprawie do stolicy Polski, jak o wycieczce.
Steaua - Legia 1-1. Galeria
Kiedy ostatni klub Ekstraklasy (Widzew) grał w Champions League Jan Urban kończył karierę piłkarską w niemieckim klubie VfB Oldenburg tuż przed epizodem w Górniku Zabrze. Kolejne pokolenia graczy znad Wisły zajmowały się raczej trwonieniem swoich szans, niż spełnianiem marzeń. Awans Legii byłby impulsem dla całej zapyziałej polskiej piłki, której od dna nie potrafią oderwać nawet takie asy jak trio z Dortmundu. Nie mam wątpliwości, że od meczu reprezentacji z Czechami na Euro 2012, nie było ważniejszego meczu dla polskiej piłki niż rewanż Legii ze Steauą. Oby zakończenie tym razem było inne.