Partner merytoryczny: Eleven Sports

Czy bojkot kibiców Lecha Poznań miał sens i mógł się udać?

Zakończony właśnie bojkot najbardziej zagorzałych kibiców Lecha Poznań był niewątpliwie podyktowany troską o ukochany klub. Jednocześnie ugruntował jednak we władzach Lecha przekonanie, że jeżeli przychodzi kryzys, wystarczy go przeczekać.

Lech na właściwym torze - odc. 21 /INTERIA.TV/INTERIA.TV

Klub bowiem nie zrobił nic w kwestii uśmierzenia bojkotu i strajku kibiców. Ogłosili go oni jeszcze wiosną, po fatalnym występie Lecha Poznań w poprzednim sezonie. Domagali się zmian, transferów, odejścia trenera przygotowania fizycznego Andrzeja Kasprzaka i dyrektora sportowego Tomasza Rząsy. Transfery były, ale być musiały, bowiem Kolejorz i bez bojkotu wiedział, że poprzedni sezon został zawalony. Postanowił wykorzystać gromadzone od miesięcy środki i wzmocnić zespół, a istotniejszy wpływ na decyzję o transferach miał nie gniew kibiców, a trener Maciej Skorża. On w dużej mierze kierował planem transferowym Kolejorza. On i dyrektor sportowy Tomasz Rząsa, którego - w myśl postulatów strajkujących - miało już w Lechu nie być.

Ale jest i będzie. Lechowi nawet przez myśl nie przeszło, aby żądania rozważyć i zwolnić dyrektora. Odszedł trener Andrzej Kasprzak, zresztą dość szybko znalazł pracę w Widzewie Łódź. W pozostałych sprawach klub postanowił zrobić to, co robi najczęściej w takich sytuacjach kryzysowych - przeczekać.

Koniec strajku w Lechu Poznań

Prezesi nie podjęli dialogu z grupami kibicowskimi, natomiast swoje komunikaty kierowali do nich piłkarze i trener Skorża. Mówili, że potrzebują dopingu, że czekają na moment, gdy strajk się skończy. Bo to, że się skończy nawet bez spełnienia postulatów protestujących, było oczywiste. Doping z Kotła wróci na mecz z Wisłą Kraków (17 września), a Poznań i Wielkopolskę ogarnęły sporo o to, czy bojkot miał sens i czyją zakończył się w zasadzie wygraną.

Sens miał, bowiem tego, co wyprawiał Lech Poznań w ostatnim sezonie i poprzednich latach nie można było zostawić bez odzewu. Wydarzenia minionych miesięcy pozostawiły ogromne bruzdy w świadomości i odczuciach kibiców, w związku z tym fani z Kotła zareagowali pierwszym od dawna nieposłuszeństwem wobec władz klubu. Dzięki bojkotowi na pewno udało się pokazać i uwypuklić (chociażby w mediach, także w ludzkiej świadomości), że jednak nie wszystko jest w Poznaniu w porządku. Co więcej, udało się utrzymać tę świadomość także w chwili, gdy dokonywały się transfery, kibice wpadali na ich punkcie w amok, tworząc rankingi i zestawienia, żyjąc dzięki nim życiem zastępczym, a także gdy Lech wygrywał. "Nadal nie jest w porządku" - głosił ten coraz mniej widoczny bojkot w obliczu rosnącej frekwencji. To nie tak, że jedno okno transferowe i kilka wygranych meczów załatwiają sprawę i lata zaniedbań.

Ten komunikat zatem miał znaczenie, natomiast czym innym jest zmuszenie Lecha do spełnienia radykalnych postulatów, zwłaszcza personalnych. Zwłaszcza, że od samego początku uważał on, że w obliczu takich sytuacji jak strajk należy zachować spokój i po prostu go przeczekać. Wrócą wyniki, wrócą też kibice, to zjawisko w Poznaniu nieuchronne.

Lech Poznań to klub piknikowy

I bojkot ugruntował to przekonanie, że Lech Poznań - chociaż ma grupę radykalnych kibiców i ultrasów - jest jednak w większości klubem kibiców zwanych piknikowymi. Zatem spokojnych ludzi, których Lech bardzo obchodzi na co dzień i którzy na stadion idą nie na każdym mecz jak leci, ale wtedy gdy uznają to za stosowne. Obejrzą, zjedzą kiełbasę, czasem coś krzykną, a aktywni są raczej poza stadionem, dyskutując o Lechu w każdym możliwym miejscu i z każdym. To na tych piknikowych kibicach opiera się nie tylko frekwencja przy Bułgarskiej, ale również wychylenie wahadła nastrojów społecznych. To ich aktywność i obecność jest probierzem, który pokazuje czy w Lechu jest aktualnie dobrze, czy źle. 

Kocioł skupia fanatyków a ci z założenia niczego nie pokazują. Są na każdym meczu, a wierność jest wyznacznikiem ich działania. "Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasz Kolejorz gra" - śpiewają przecież, a słowa i składane publicznie deklaracje mają znaczenie. Fanatycy przychodzą niezależnie od okoliczności, zaś kibic piknikowy na te okoliczności reaguje. Dla niego bowiem obecność (bądź nie) na meczach Lecha to decyzja także logistyczna czy finansowa, zatem komfort pójścia na stadion jest ważny. Na samobiczowanie się i chłostę równie dobrze można iść do sauny.

CZYTAJ TAKŻE: Lech Poznań z najwyższa frekwencją od dwóch lat

Właśnie kibice piknikowi sprawili, że strajk w zasadzie rozwiązał się sam. Frekwencja rosła z każdym meczem, by na pojedynku z Pogonią Szczecin przekroczyć 17 i pół tysiąca. Trudno było w tym dalej dostrzegać bojkotowanie Lecha, raczej znaną wszystkim zależność, która mówi nam, że ciekawość dobrze grającego Kolejorza jest szalenie magnetyczna dla ludzi. Są wyniki, jest ciekawy zespół, więc ludzie idą go zobaczyć i nic ich nie powstrzyma.

Lech to wie i na tym bazuje. Przekonał się wielokrotnie, że wszelkie strajki, bojkoty czy spadki frekwencji to w Poznaniu sytuacja jedynie tymczasowa. 

Kibice Lecha Poznań/Maciej Figielek/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem