Lech Poznań wciąż jest pretendentem. Nawet przy tej kadrze
Pozycję faworyta Lech Poznań stracił przez ostatnie lata i nawet pozycja lidera Ekstraklasy nie sprawia, że od razu nim jest. Takie mecze jak niedawny z Pogonią Szczecin pokazują, że aby o Lechu można było mówić w kontekście faworyta do tytułu, jego projekt musi być nie tylko sensowny, ale i zaawansowany.
Taki jest pomysł realizowany od dłuższego czasu przez Pogoń Szczecin, która potencjałem nie dorównywała Lechowi przy Bułgarskiej, ale przewyższała go doświadczeniem i pewnością siebie. Wzmocniło ją jeszcze pojawienie się Kamila Grosickiego, który wymierzył zarazem policzek polskiej lidze. Okazało się, że bez gry od wielu tygodni, bez treningów jest w stanie umiejętnościami spokojnie sobie tu radzić.
W porównaniu z Pogonią, ale nawet Rakowem Częstochowa, poznański Lech jest wciąż bardzo niestabilny. Teraz udało mu się dobrze, a nawet bardzo dobrze, wystartować i prowadzi w lidze bez porażki. Udało mu się to wcale nie na skutek wspaniałych transferów w letnim oknie, którymi tak się wszyscy podniecali. Z tych transferów żaden z zawodników sprowadzonych do Poznania nie odgrywa jeszcze kluczowej roli w zespole, nawet Barry Douglas. To kwestia przyszłości, choć w Lechu liczą się z tym, że jeden z letnich transferów pewnie nie wypali, bo tak wskazuje nawet statystyka. Pytanie, który to będzie.
Lech Poznań radzi sobie bez transferów
Joel Pereira dobrze zaczął, po czym wyleciał z czerwoną kartką, a trener Maciej Skorża realizuje konsekwentnie swoją zasadę, że nikt nie ma domyślnego miejsca ani powrotu do pierwszej jedenastki, gdyż to amoralne i niewychowawcze. Portugalczyk zaczyna zatem w zasadzie od nowa walkę o skład Lecha. Artur Sobiech gra na razie ogony w ataku Lecha, gdyż Mikael Ishak czuje się dobrze i strzela. Radosław Murawski czeka na to aż pojawi się szansa gry w środku pola, chociaż w jego wypadku można być spokojnym - na tej pozycji kartek i urazów zawsze jest sporo. Już teraz Radosław Murawski ze swoją charyzmą jest ważnym duchem zespołu w szatni i na ławce. Wreszcie Adriel Ba Loua, Pedro Rebocho i Roko Baturina w ogóle jeszcze nie zadebiutowali.
CZYTAJ TAKŻE: Najwyższa frekwencja na meczach Lecha od dwóch lat. I to mimo bojkotu
To transfery wyglądające bardzo interesująco, które dają Lechowi nadzieję i szansę na to, by włączyć się do walki o najwyższe lokaty, ale ich przydatność poznamy dopiero z czasem, za wiele miesięcy, może dopiero po zimie. Teraz Kolejorz osiąga swoje wyniki wciąż jeszcze bez nich. Inaczej mówiąc, entuzjazm kibiców do transferów jest zupełnie niezależny od tego, co teraz Kolejorz gra, gdyż Maciej Skorża bazuje na zawodnikach z poprzedniego sezonu, których odgruzowuje fizycznie oraz mentalnie.
Ten nacisk mentalny na Lecha jest szczególnie istotny. Brak wyników i sukcesów ciążył piłkarzom jak głaz na plecach, sam trener Skorża mówił o tym, że ta drużyna od początku roku nie miała okazji do ulgi, do cieszenia się czymś na dłużej, do oddechu. Dopiero teraz to widać i czuć.
Mentalny ciężar spoczywający na barkach Lecha w ostatnich latach i miesiącach jest jednym z powodów, dla których budowanie sensownego zespołu jest tutaj bardzo słabo zaawansowane. Władze klubu często zmieniały zdanie - i w sprawie trenera (Ivan Djurdjević i Adam Nawałka pracowali bardzo krótko, z kolei Dariusza Żurawia trzymano długo jakby na przekór i mocno na siłę), i w sposobie budowania kadry. Kiedyś obowiązywała doktryna, że sprowadzamy do Lecha zawodników o doświadczeniu w dużych ligach i mocnych klubach, potem Lech przerzucił się na poszukiwania graczy z - w jego ocenie - potencjałem, ale z maleńkich klubów. Nic nie działało. Teraz stosuje hybrydę, polegającą na tym, że do zespołu włączani są gracze po prostu odpowiedni jakościowo. A przynajmniej takie jest założenie.
Lech Poznań wychodzi z chaosu
Każdy z ostatnich trenerów Lecha ponosi odpowiedzialność za obecny wygląd zespołu, ale największą ponoszą jednak jego władze - ich chaotyczne decyzje, brak determinacji w walce o najwyższe cele w obliczu dużych różnic finansowych między Lechem a Legią, wreszcie zawalenie zupełnie komunikacji z ludźmi i wykopanie ogromnych wąwozów między nimi a kibicami miały opłakane skutki. Teraz władze Lecha wolą się schować i działać w oczekiwaniu na to, aż odpowiednie wyniki pozwolą im przywrócić równy dialog z mediami i kibicami. Aby ktoś ich zaczął słuchać.
Dzisiaj kibice słuchają tylko Macieja Skorży jako człowieka, którego nie obciąża trudna historia Lecha. I mimo tego, że on sam latem i wczesną jesienią 2015 roku się do niej przyczynił, gdy zaprzepaszczona została szansa zbudowania czegoś sensownego po mistrzostwie Polski. Przyczynił się tak, jak prezesi Lecha, którym wówczas wydawało się, że zdobycie tytułu wystarcza, żeby przejąć hegemonię w Polsce.
Kibicuj Polakom na Mistrzostwach Europy - sprawdź terminarz mistrzostw
Nie wystarcza. Aby to robić, trzeba realizować przemyślany, trafiony i konsekwentny, a nie chaotyczny i wymyślany doraźnie projekt. Projekt, który wymaga nakładów finansowych, o czym Lech teraz się już przekonał. Za dwie, trzy, cztery stówki tysięcy euro nie znajdzie się piłkarzy do budowy dobrej drużyny. Ceny nie biorą się znikąd i aby za jakiś czas korzystać z profitów wynikających z mocnej pozycji Lecha, trzeba inwestować w jego warstwę sportową. Także tę poza wychowankami, bo oni są w Lechu dość krótko, wyjeżdżają za granicę jako dwudziestolatkowie i odciskają stosunkowo małe piętno na zespole.
Ostatnie sześć lat sprawia, że Lech jako lider Ekstraklasy wciąż jest pretendentem do tytułu. Jak pięściarz, który musiał sporo poczekać i sporo przejść, aby dostać szansę wyjścia do ringu do walki o pas. I teraz pytanie, jak tę walkę rozegra.