<a href="http://nazywo.interia.pl/relacja/final-pp-lech-poznan-legia-warszawa,4405" target="_blank">Lech Poznań - Legia Warszawa. Zapis relacji na żywo - kliknij!</a> <a href="http://m.interia.pl/na-zywo/relacja/final-pp-lech-poznan-legia-warszawa,id,4405" target="_blank">Lech Poznań - Legia Warszawa. Zapis relacji mobilnej - kliknij!</a> Jednym z priorytetów ekipy Zbigniewa Bońka było podniesienie prestiżu rozgrywek Pucharu Polski. To się udało, a kolejne finały odbywają się w niezłej otoczce. Dwie kolejne rywalizacje Lecha z Legią miały mieć to coś, co spotyka się w meczach na najwyższym europejskim poziomie. Zapewniały komplety widzów na trybunach Stadionu Narodowego, świetną atmosferę i efektowne oprawy. Jak mówił tuż przed poniedziałkowym finałem prezes Boniek, PZPN starał się zrobić wszystko, by kluby i kibice czuli się jak na finale Ligi Mistrzów. Niestety, dziś tę atmosferę zakłócili idioci z trybuny Lecha, którzy przez ponad 20 minut rzucali na murawę zapalone race. Dla Lecha był to mecz o wszystko - o honor, awans do europejskich pucharów, uratowanie głowy trenera i znacznej części zawodników. Po prostu - o uratowanie sezonu. Legia takich problemów nie ma, ale dość nieoczekiwanie w walce o tytuł mistrza Polski ma groźnego konkurenta, a do tego jej prezes Bogusław Leśnodorski zapowiedział na stulecie klubu podwójną koronę. To dla niej kluczowe dni w walce o realizację tego celu - finał Pucharu Polski był pierwszym elementem. Zepsute święto Od pierwszego gwizdka sędziego Szymona Marciniaka na murawie było bardzo nerwowo. Oba zespoły starały się, walczyły, ale wola walki brała górę nad kreowaniem sytuacji. Lech wykorzystywał stałe fragmenty, dość szybko mógł objąć prowadzenie. W 5. minucie po dośrodkowaniu z rzutu wolnego Gergo Lovrencsicsa Arkadiusz Malarz wybił piłkę poza pole karne, ale prosto pod nogi Szymona Pawłowskiego. Skrzydłowy poznaniaków uderzył technicznie, ale trafił tylko w słupek. Legii wychodziło niewiele. Broniący trofeum piłkarze z Warszawy niby bez większych problemów przedostawali się przez linię środkową, ale tam właśnie zatrzymywali ich pomocnicy Lecha, świetnie kierowani przez Abdula Tetteha. Raz Legii udało się skorzystać z broni, która przynosiła jej doskonałe efekty w lidze - pressingu daleko od swojej bramki. W 12. minucie legioniści zabrali piłkę Lovrencsicsowi, momentalnie miejsce do strzału znalazł sobie Nemanja Nikolić, ale Jasmin Burić świetną paradą zbił piłkę poza boisko. Lech szybko odpowiedział zablokowanym uderzeniem Lovrencsicsa, choć Węgier mógł odgrywać piłkę do tyłu i niebywałym pudłem z 7 metrów Marcina Kamińskiego. To spotkanie bardzo mocno przypominało niedawne ligowe starcie obu zespołów, w którym toczyła się głównie zacięta walka w środkowej strefie, a większość okazji Legia miała po stratach piłkarzy Lecha. Tym razem poznaniacy ich unikali, Nikolić z Prijoviciem rzadko dostawali podania od kolegów, zaczęli więc szukać gry nieco z tyłu. Świetnie w Legii radził sobie za to Michał Pazdan - na ziemi i w powietrzu uprzedzał lechitów. W 32. minucie to on wygrał pojedynek z Dawidem Kownackim, który po bardzo dobrym zagraniu Łukasza Trałki mógł znaleźć się sam na sam z Malarzem. W efekcie nie dość, że nie oddał strzału, to nie wywalczył nawet rzutu rożnego. Kownacki zagrał w tym spotkaniu zamiast Nickiego Bille, który jeszcze w niedzielę uczestniczył w oficjalnym treningu. W poniedziałek nie było go nawet w meczowej kadrze. W samej końcówce pierwszej połowy swoją okazję dostał także Prijović, do którego trafiła piłką po zablokowanym uderzeniu Ariela Borysiuka. Piłkarz ze szwajcarskim paszportem fatalnie jednak spudłował i można było już się spodziewać, że prędzej czy później zastąpi go Kasper Hamalainen. Chyba, że jak w meczu ligowym, znów w odpowiednim momencie pokona Buricia. <a href="http://sport.interia.pl/pilka-nozna/news-lech-poznan-legia-warszawa-0-1-w-finale-pucharu-polski,nId,2195293,nPack,2" target="_blank">Kliknij i czytaj dalej!</a>