Piotr Pawlicki trzeci rok z rzędu będzie startował w innym klubie. Wcześniej była Betard Sparta Wrocław, Stelmet Falubaz Zielona Góra, a teraz Krono-Plast Włókniarz Częstochowa. 30-latek po odejściu z macierzystego Leszna miał rozwinąć skrzydła. Na razie wszystko idzie ku temu, że rozmienia się na drobne. Polak wpadł z deszczu pod rynnę - Poprzez media sugerowałem mu odejście z Leszna, ponieważ wszystko szło w złym kierunku. Idąc do Wrocławia, popełnił błąd. Wpadł z deszczu pod rynnę, to nie był klub dla niego. Nie miał tam możliwości, żeby znów wrócić na wysoki poziom - przyznaje Jan Krzystyniak. - To się później sprawdziło. Następnie byłem zwolennikiem transferu jego osoby do Falubazu, ale nie spełnił oczekiwań. To była słabsza drużyna, gdzie mógł pokazać swoje możliwości. Bardzo mu kibicowałem, ale nic z tego nie wyszło. Właściciele byli zawiedzeni i mądrze postąpili, dziękując mu za współpracę - tłumaczy. Zgarnie fortunę, z tym się nie pogodzi Transfer do Częstochowy jest dla multimedalisty mistrzostw Polski i świata prawdopodobnie ostatnią deską ratunku. Niektórzy twierdzą, że to w końcu tam wygrzebie się z marazmu, w którym tkwi już kilka dobrych lat. - Nie wierzę w to. To już taki zwyczaj, że zawodnik, który nie radzi sobie w mocniejszym zespole, schodzi coraz niżej - podkreśla. Przy okazji po raz kolejny zgarnął rekordowy dla siebie kontrakt. Nieoficjalnie miał podpisać umowę opiewającą na 1,1 miliona złotych za podpis i 11 tysięcy złotych za punkt. - To jest dla mnie niewyobrażalne. To jakaś patologia i dziwne zjawisko. Dopóki będą chętni, którzy dadzą się nabrać, to pozostanie w Ekstralidze - kontynuuje. - Pawlickiemu będzie ciężko się z tym pogodzić, żeby zejść do niższej ligi. Jeśli jednak nie zrobi dobrego wyniku w Częstochowie, to będzie to być może ostatni klub, który dał się nabrać - twierdzi. Krążą legendy, kolejne głośne rozstanie Co ciekawe wychowanek Unii Leszno znów zmienił mechanika. Dwa miesiące temu rozstał się z Łukaszem Jankowskim i błyskawicznie zaczął poszukiwania nowego fachowca. O traktowaniu mechaników przez Pawlickiego od wielu lat krążą legendy. To właśnie zbyt duża rotacja ludźmi, z którymi pracuje oraz sprzętem, którym dysponuje ma wpływać na to, gdzie obecnie się znajduje, jeśli chodzi o poziom sportowy. - To nie jest tak, że mechanik jest wszystkiemu winny. To największy absurd, że niektórzy zawodnicy wymagają od nich cudów. Całym mózgiem żużlowego teamu jest tylko i wyłącznie żużlowiec - grzmi. - Dla mnie to jest śmieszne, kiedy zawodnik co chwilę zwalnia mechaników. Bardzo im współczuję i jest mi ich żal. Niejednokrotnie są poniżani, a to nie oni w głównej mierze są odpowiedzialni za wynik. Zawodnik musi przekazać im informacje i swoje odczucia - kończy.