Niektórzy twierdzili, że Abramczyk Polonia Bydgoszcz była murowanym kandydatem do awansu. Jednak figla w finale spłatał im INNPRO ROW Rybnik. - Jechaliśmy do samego końca o awans. Wówczas z nikim nie rozmawiałem, bo nie wiedziałem, co się wydarzy w Polonii. To był może mój błąd - wyznaje po czasie Mateusz Szczepaniak dla Tygodnika Żużlowego. Ta liga zupełnie nie wchodziła w grę Wychowankowi Polonii Piła przez dłuższy czas groziło bezrobocie. Nie jest tajemnicą, że prezesi budują zespoły z dużym wyprzedzeniem, a okienko w listopadzie służy tylko do formalności. - W tym czasie wiele innych klubów miało niemal skompletowane składy. W sierpniu i we wrześniu większość z nich już wie, na czym stoi w następnym roku - podkreśla. Szczepaniak otrzymywał później oferty nawet z Krajowej Ligi Żużlowej. To absurd, jeśli spojrzymy na to, że jego średnia biegopunktowa w Metalkas 2. Ekstralidze wyniosła nieco powyżej 1,9. Był w TOP20 najskuteczniejszych zawodników i piątym najlepszym Polakiem rozgrywek. To była ostatnia deska ratunku W końcu musiał podjąć ostateczną decyzję. Decydując się na "kontrakt warszawski", byłoby to wielkim ryzykiem. Musiałby liczyć na problemy kadrowe jakiejś drużyny na początku sezonu. Taki manewr najczęściej stosują zawodnicy, którzy są pazerni na większy pieniądz. Wówczas w teorii taki klub byłby podstawiony pod ścianą. Choć nie zawsze to się udaje, czego najlepszym przykładem jest Matej Zagar. Jeśli chodzi o Słoweńca, to właśnie na nim oraz Szczepaniaku swój skład oparła Autona Unia Tarnów. Dla obu z nich to była ostatnia deska ratunku. Byli wręcz skazani na klub, który jest owiany złą sławą, ponieważ Unia nie ma opinii dobrego płatnika. To wszystko postara się zmienić Kamil Góral, prezes tarnowian. W sumie już wykonał kawał dobrej roboty, zbierając liczne grono sponsorów. Wcześniej bazowali oni głównie na wsparciu Grupy Azoty, która wpadła w kłopoty finansowe.