Witold Skrzydlewski jest właścicielem jednej z największych firm pogrzebowych i sieci kwiaciarni w Polsce. Zwany jest królem lub ojcem chrzestnym polskiego nekrobiznesu. Do pełni szczęścia brakuje mu sukcesu z klubem żużlowym Orzeł Łódź, którego również jest właścicielem. W tym roku Orzeł kosztował go 7,7 miliona złotych. Wydał na klub ponad 4 miliona z własnej kieszeni Biznesmen z własnej kieszeni musiał wyjąć aż 4,4 miliona, a resztę dołożyli sponsorzy. Z samych biletów przychód przekraczał ledwo pół miliona. I tak było wręcz co roku, przez co w końcu uderzył pięścią w stół i wystawił klub na sprzedaż. Jak się później okazało Skrzydlewski nie znalazł odpowiedniego kupca i nadal będzie "bawił się" w sport żużlowy. Wcześniej zagroził, że jeśli nikogo nie znajdzie, to Orzeł upadnie. Ostatecznie skorzystał z niskich cen na rynku transferowym i zbudował zespół za grosze. Za same podpisy może wydać zaledwie około miliona złotych. Biznesmen otrzymał jedną radę, chodzi o Widzew i ŁKS Jedną z głównych przeszkód rozwoju Orła ma być bardzo niska frekwencja. Skrzydlewski wciąż podkreśla, że nie jest w stanie rywalizować o kibica, kiedy w tym samym mieście są dwa duże kluby piłkarskie. Jednak we Wrocławiu nie mają z tym problemu, gdzie jeszcze niedawno piłkarski Śląsk walczył o mistrzostwo Polski, a koszykarska drużyna również jest na wysokim poziomie. Pomimo tego Sparta potrafi zapełnić obiekt do ostatniego miejsca. - Mieszkam od 20 lat w Krakowie i wiem, jak bardzo lokalna społeczność jest przywiązana do legendarnych marek. W Krakowie jest to Wisła czy Cracovia, a w Łodzi Widzew i ŁKS. Żartowałem kiedyś, mówiąc do Witolda, że może powinno się zmienić nazwę klubu na Widzew lub ŁKS. Wtedy kibice, którzy kochają jeden lub drugi klub, uczestniczą we wszelkiego rodzaju dyscyplinach, które należą pod daną markę - komentuje. - Kiedy moja żona grała w barwach Wisły Kraków i pojechała na mecz wyjazdowy z Widzewem, hala pękała w szwach. Umówmy się, koszykówka żeńska z reguły nie przyciąga aż tak wielu kibiców. Tam był ogromny doping, wielka hala i to głównie z tego powodu, że ta drużyna grywa pod barwami Widzewa. Nie chcę, żeby to zabrzmiało w taki sposób, że deprecjonuję nazwę "Orzeł". Niewątpliwie jednak kibiców Widzewa i ŁKS-u w Łodzi jest zdecydowanie więcej - dodaje. Drużyna za grosze może pokrzyżować plany gigantów Jak już wspomnieliśmy, łódzki zespół finalnie wystartuje w rozgrywkach Metalkas 2. Ekstraligi. Liderem ma być Andreas Lyager, który wspólnie z Vaclavem Milikiem ma stanowić o sile drużyny. Poza tym w kadrze znalazły się takie nazwiska jak Robert Chmiel, Patryk Wojdyło czy będący po koszmarnym wypadku Patrick Hansen. - Mam nadzieję, że będzie ich stać na walkę o najwyższe lokaty. Być może wynik sportowy też ma z tym wszystkim związek. Nie był on ostatnimi czasy satysfakcjonujący z różnych powodów. Najczęściej to zawodnicy zawalali sezony i to się potem przekładało na wynik całej drużyny - podkreśla. - Trudno oczekiwać awansu w przyszłym roku, ale miejmy nadzieję, że to jeden z tych kroków, który pozwoli w kolejnych latach walczyć o PGE Ekstraligę. Chciałbym widzieć, jak ten klub się systematycznie rozwija i w końcu wystąpi w najwyższej klasie rozgrywkowej - kończy Krzysztof Cegielski.