Stara sportowa prawda głosi, że prawdziwego mistrza poznaje się po tym, jak szybko się podnosi po upadku. Adam Małysz z pewnością nim jest. Jeszcze miesiąc temu (23 stycznia) zaliczył poważnie wyglądający upadek podczas konkursu Pucharu Świata na Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Kto widział ten fatalny upadek pomyślał: "No to po mistrzostwach świata". Tymczasem w sobotę Orzeł z Wisły, w pełni zasłużenie, wywalczył brąz mistrzostw świata w Oslo. - Cieszę się, że zdobyłem medal i wytrzymałem presję do końca - uśmiechał się skromnie, jak to on, Adam Małysz. - Mogę się też tylko cieszyć, że tak długo, niemal przez całą moją karierę byłem dobrze prowadzony i dzięki temu ciągle jestem w topowej formie i skaczę tak, że ciągle zdobywam medale. To jest coś niesamowitego - przyznał Adam. - Pierwszy skok oddałem całkiem dobry, odbiłem się we właściwym momencie, leciałem daleko, najdalej jak się dało, bo wiedziałem, że powinienem szybować jak najdalej, by liczyć na medal. W drugim skoku było to samo, więc jestem z obu zadowolony. Ale trzeba spytać Hannu Lepistoe. On, jak to on - wiadomo, że znajdzie jakieś błędy w tych skokach (śmiech), ale ja jestem niezmiernie szczęśliwy z tego, że nie zawiodłem - promieniał Adam Małysz. Gdy tylko w drugiej serii Orzeł z Wisły wylądował na 102. metrze, w obozie Polaków zapanowała radość: drugi trener Robert Mateja przybił "piątkę" z trenerem Hannu Lepistoe, fińskiemu szkoleniowcowi gratulacje złożył też Łukasz Kruczek prowadzący kadrę A Polski. - Oslo, to dla mnie szczególne miejsce. Na pewno nie powiedziałem tu jeszcze ostatniego słowa i będziemy walczyć o medale podczas następnych konkursów - zapowiedział Adam Małysz. Już w niedzielę (godz. 15) Adam Małysz, Kamil Stoch, Piotr Żyła i Tomasz Byrt powalczą w konkursie drużynowym MŚ.