Partner merytoryczny: Eleven Sports

To nie była prosta decyzja, Małysz odsłania kulisy. Padło nazwisko Horngachera

Polscy skoczkowie narciarscy przeżywają obecnie trudny czas, wyraźnie odbiegając od czołówki światowej. Już niedługo kibice będą mogli powrócić do udanej zimy sprzed lat i poznać kulisy pierwszego roku pracy Thomasa Thurnbichlera. Adam Małysz, wspominając początki tej współpracy, nieoczekiwanie nawiązał do… Stefana Horngachera. Prezes PZN poruszył także temat przyszłości skoków narciarskich, w tym szanse na organizację w Polsce wielkich wydarzeń, takich jak mistrzostwa świata.

Adam Małysz
Adam Małysz /Łukasz Szeląg/Reporter/East News

Po zakończonym Turnieju Czterech Skoczni kibiców skoków narciarskich czeka chwilowa przerwa w rywalizacji pucharowej. Kolejnym przystankiem miały być zawody w Predazzo, jednak zostały one odwołane z powodu opóźnień w przebudowie obiektu. Najbliższy konkurs odbędzie się dopiero 18 stycznia w Zakopanem.

Choć obecna zima nie spełnia oczekiwań polskich skoczków, kibice będą mieli okazję na nowo przeżyć sukcesy sezonu 2022/23. Wszystko dzięki premierze dokumentalnego serialu o polskich skoczkach. Zdjęcia rozpoczęły się wraz z objęciem przez Adama Małysza funkcji prezesa Polskiego Związku Narciarskiego i trwały do kwietnia 2023 roku, odsłaniając kulisy codziennych zmagań, sukcesów i wyzwań polskich zawodników. 

Premiera dokumentu „Skoczkowie” odbędzie się 10 stycznia 2025 roku na platformie Prime Video. 

Trudny czas polskich skoczków, Małysz wrócił do początków

Natalia Kapustka, Interia Sport: Jak zrodził się pomysł na stworzenie serialu o polskich skoczkach narciarskich?

Adam Małysz, prezes PZN: Inicjatywa wyszła od producenta. Kiedy przyszli do nas z pomysłem na taki serial, oczywiście pojawiły się pewne zastanowienia i wątpliwości. Głównym problemem było to, że trzeba było wpuścić osoby z zewnątrz. Nie miały doświadczenia w zachowaniu podczas zawodów czy treningów, więc istniało ryzyko, że może to negatywnie wpłynąć na przygotowania. Nie była to łatwa decyzja, ale po konsultacjach z trenerami i zawodnikami udało się to zrealizować. Myślę, że widzom się spodoba i chętnie zasiądą przed ekranami i zobaczą, jak to wszystko wygląda od środka.

Ekipa filmowa towarzyszyła zawodnikom przez cały sezon, czy tylko podczas ważniejszych konkursów?

Zostały wybrane konkretne zgrupowania i konkursy – wiadomo, że ekipa nie mogła towarzyszyć nam przez cały czas. Współpraca z trenerami i ekipą filmową układała się bardzo dobrze. Z czasem zawodnicy na tyle się z nimi zżyli, że prawie przestali zauważać ich obecność. Kamery i mikrofony im towarzyszyły, ale nie zwracali na nie uwagi, dzięki czemu wszystko wyszło naturalnie. Ekipa liczyła zazwyczaj od trzech do sześciu osób, więc była niewielka, ale wystarczająca, by zrealizować taki dokument.

W serialu zobaczymy Pana początki jako prezesa Polskiego Związku Narciarskiego. Jak z perspektywy  wspomina Pan ten czas?

Początki były bardzo trudne, zwłaszcza że nie mogłem przyzwyczaić się do tego, że ktoś mówi do mnie 'prezesie'. Na początku było to bardzo dziwne, ale dzisiaj jest to już dosyć naturalne. Z biegiem czasu coraz mniej rzeczy sprawia mi trudność, bo wdrążyłem się w to wszystko. Prowadzę swoją firmę od lat, a nawet kiedy jeździłem na Dakar, musiałem organizować wiele rzeczy menedżersko, więc wiele się nauczyłem. Zarządzanie tak dużym związkiem, jak Polski Związek Narciarski, z tyloma grupami, nie jest jednak łatwe. Do dziś często zastanawiam się, jak to możliwe, żeby ogarnąć tak wiele osób, ekip i kadr. Gdyby nie współpraca z ludźmi, z którymi pracuję, byłoby to naprawdę trudne. Lubię otaczać się ludźmi, którzy znają się na tym, co robią, i wiem, że mogę im zaufać. Daję im wolną rękę, by odpowiadali za pewne zadania. Uważam, że prowadzenie firmy polega na tym, by każdy mógł się wykazać i robił to, co najlepiej potrafi.

Czyli jest to właściwie praca 24 godziny na dobę?

To jest najtrudniejsze w tej pracy – może nie mamy ściśle wyregulowanego czasu pracy, ale trzeba być dostępnym 24 godziny na dobę. Niezależnie od tego, czy to piątek, sobota, wakacje, czy ferie, pewnych rzeczy nie da się zrobić samodzielnie, więc ta współpraca musi być ciągła. Myślę, że poza księgowością, która ma swoje ustalone ramy czasowe, reszta pracowników musi być bardzo elastyczna.

Zdjęcia rozpoczęły się w momencie, gdy Thomas Thurnbichler zaczynał swoją pracę w Polsce, więc będziemy mogli zobaczyć jego pierwsze kroki od kulis. Co najbardziej przekonało Pana do jego osoby na samym początku?

Myślę, że przede wszystkim zaangażowanie. W Thomasie widziałem trochę drugiego Stefana Horngachera, który pracował w Niemczech z kadrą B. Ciężko było mu przebić się do kadry A, robił ogromne postępy z młodzieżą, co stanowiło ważny punkt. Oczywiście największym wyzwaniem dla Thomasa było i nadal jest doświadczenie. Jest to młody trener, który niekiedy jest młodszy od naszych starszych zawodników, co mogło tworzyć jakiś problem.

Jednak z zawodnikami startującymi w Pucharze Świata dobrze się dogadywał. Kamil w tym roku poprosił o indywidualny tok szkolenia. Oczywiście nie było to proste, ale udało się. To nie tylko przekonanie, ale również sposób, w jaki Thomas pokazywał mi, co chce zrobić i jak, przekonało nie tylko mnie, ale i cały zarząd.

Po sytuacji w Planicy, kiedy w naszej kadrze pojawiło się zamieszanie wywołane zmianą trenera, Thomas poprosił o kilka dni na zastanowienie. Był już przygotowany plan B?

Ciężko jest znaleźć topowego trenera z dnia na dzień. Często to są długie, miesięczne rozmowy. Trudno również znaleźć trenera w trakcie sezonu, ponieważ bramki transferowe zazwyczaj otwierają się znacznie wcześniej. Dodatkowo, trzeba mieć odpowiednie kontakty, aby dowiedzieć się, że któremuś trenerowi kończy się kontrakt i może być zainteresowany zmianą kraju. A takich topowych trenerów jest naprawdę niewielu. Oczywiście sytuacja w Planicy na pewno miała negatywny wpływ na decyzję Thomasa o podjęciu tej pracy. Bardzo się zastanawiał, bo dochodziły do niego różne sygnały, a on nie do końca wiedział, o co chodzi. Wiedział jednak, że jest jakaś cicha wojna między zawodnikami, Polskim Związkiem Narciarskim i trenerami. To wywoływało w nim obawy, dlatego chciał się jeszcze dokładnie zastanowić. Na szczęście udało się go przekonać.

Mistrzostwa świata w Polsce? "Pozostał duży niesmak"

W serialu ponownie wrócimy do sezonu 2022/2023, który rozpoczął się w Wiśle nietypową inauguracją na igelicie. Czy można to uznać za pewną zapowiedź, jak skoki będą wyglądać w przyszłości?

Trochę się tego boję, że klimat zmienia się na tyle, że coraz częściej będziemy mieli do czynienia z problemami, jak brak śniegu czy silny wiatr, które zawsze towarzyszą skokom. Myślę, że te trudności będą coraz bardziej widoczne. Na szczęście w tym roku jeszcze żaden konkurs nie został odwołany, wszystko odbywa się na śniegu, i mam nadzieję, że tak pozostanie, bo to wciąż sport zimowy. Niemniej jednak musimy być przygotowani na to, że skoki mogą wyglądać zupełnie inaczej w przyszłości.

Temat dostępności obiektów powrócił po grudniowych konkursach w Wiśle, kiedy to zawodnicy przez pewien czas zostali bez czynnej skoczni w Polsce.

To nie zawsze zależy od nas ani od organizatorów, którzy przygotowują skocznie. Temperatura ma kluczowe znaczenie, bo do wytworzenia sztucznego śniegu potrzebne są minusowe temperatury i odpowiednia wilgotność. W wielu miejscach ta wilgotność jest zbyt wysoka, by to było możliwe. Skocznia w Wiśle była czynna przez cały czas, z wyjątkiem 2-3 dni przerwy, podczas których przeprowadzono pierwszy przegląd nowej kolejki. Centralny Ośrodek Sportu w Szczyrku zapewnił, że w razie potrzeby dostępne będą samochody, które dowiozą zawodników na górę. Więc nie było tak, że kompletnie nie było żadnej skoczni do treningów.

W serialu „Skoczkowie” na Prime Video na nowo wrócimy do minionych sukcesów, takich jak złoty medal mistrzostw świata Piotra Żyły, ale także będzie to okazja, aby spojrzeć na to, co może wydarzyć się w przyszłości. Czy pojawiły się konkretne plany, aby Polska mogła ubiegać się o organizację takiego wydarzenia?

Było wiele prób jeszcze za mojej kariery, ale brak przyznania mistrzostw świata wywołał spore zniechęcenie. Pozostał duży niesmak wśród potencjalnych organizatorów, czyli Miasta Zakopane, Tatrzańskiego Związku Narciarskiego i Polskiego Związku Narciarskiego. Próby były wielokrotnie podejmowane, ale ostatecznie nie udało się. Na pewno nie będzie łatwo wrócić do tych planów, choć są przymiarki, żeby w klasycznych dyscyplinach takie mistrzostwa świata zorganizować.

Jeśli nie mistrzostwa świata, to może ponownie Polski Turniej? 

Nigdy nie mów nigdy. Na pewno Szczyrk był takim trochę bezwzględnym strzałem, ponieważ odwołano tam pewne zawody i zapytano nas, czy nie moglibyśmy zorganizować trzech konkursów w kraju. Bardzo nas to zainteresowało i udało się przeprowadzić ten polski turniej, choć z różnymi problemami. Jak pamiętamy, Szczyrk trzeba było odwołać z powodu złych warunków atmosferycznych. Cała infrastruktura w Szczyrku jest ograniczona, skocznia jest mała, a zaplecze wydaje się wystarczające, ale przy tak dużym wydarzeniu jak Puchar Świata, z mnóstwem ekip i sprzętu – zarówno telewizyjnego, jak i nietelewizyjnego – zaczęły się pojawiać problemy. Później FIS nam wypomniał, że organizacja mogła wyglądać inaczej, ale technicznie nie było takiej możliwości. 

Na razie jest tylu chętnych do organizacji zawodów, że musielibyśmy mocno o to walczyć. Był to też projekt poprzedniego dyrektora sportowego Waltera Hoffera, który chciał wprowadzić wiele turniejów, gdzie zawodnicy mieliby 3-4 dni na odpoczynek, a potem kolejny turniej. Może kiedyś do tego dojdzie, zobaczymy.

Uroczysta ceremonia wręczenia numerów startowych w Wiśle. WIDEO/Interia pl/Interia.tv

Od tego sezonu wystartował projekt PZN „Akademia Lotnika”, którego jednym z celów jest promocja skoków narciarskich w różnych częściach Polski. Niestety, nie we wszystkich miastach spotkał się on z dużym zainteresowaniem. W Krakowie, na ponad 100 szkół, nie zgłosiła się ani jedna.

Oprócz Wrocławia i Bielska mieliśmy sporo problemów z zainteresowaniem dużych miast i ich większym zaangażowaniem. Nie wiem, czy to kwestia naszej strony, my też się tego uczymy, więc mamy nadzieję, że kolejne lata będą lepsze, ale muszą się też gminy bardziej zaangażować. My nie jesteśmy instytucją, która jest w stanie ogarnąć wszystko. Przywozimy produkt, chcemy go promować, promować miasta i dawać dzieciakom szansę, żeby mogły spróbować swoich sił na skoczni. 

Chcemy pokazać, że skoki to nie tylko sport dla wybranych, ale każdy może spróbować. Oczywiście, jeśli ktoś chce to robić wyczynowo, to musi się temu poświęcić, bo to ekstremalny sport. Ale potrzebujemy dużej pomocy od miast, żeby wszystko miało sens. We Wrocławiu rzeczywiście starostwo, marszałek i miasto chciały wysłać 300 szkół, co na początku nas przestraszyło, ale ostatecznie było bardzo dobrze zorganizowane i z dużą pomocą.

Widzimy, że dużo lepiej to funkcjonuje przy centrach handlowych, gdzie młodzież się spotyka, a organizacja jest łatwiejsza. Jednak zaczęliśmy późno, bo projekt dostaliśmy w październiku, a do końca roku musieliśmy spełnić wymagania nałożone przez ministerstwo. Do tego doszła jesienna pogoda, co również było wyzwaniem. Mimo że żadna szkoła z Krakowa się nie zgłosiła, uważam, że to był sukces, bo pod względem promocji sportu przyjechało dużo turystów i osób z innych miast, nie tylko z Krakowa, aby wziąć udział. Taki był nasz cel.

Adam Małysz/Łukasz Kalinowski/East News
Thomas Thurnbichler/PZN/Tadeusz Mieczyński/materiały prasowe
Polscy skoczkowie/Jure MAKOVEC/AFP



INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem