Stadion Narodowy? Stypa na trybunach i dyskryminacja reszty kraju. „To się zmieni”
Mecz ze Szkocją będzie 15. z rzędu domowym występem reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym. Na podobną wyłączność w goszczeniu drużyny narodowej nie może liczyć prawie żadna inna stolica kraju, który sytuowałby się w rankingu FIFA wyżej niż Biało-Czerwoni. Czy to więc dyskryminacja innych polskich miast: Wrocławia, Poznania, Gdańska, Krakowa czy Chorzowa? - Gramy w Warszawie, bo tam zarabia się największe pieniądze. Ale to nie jest wieczny stan, sytuacja może ulec zmianie, czy w perspektywie eliminacji MŚ, czy jeszcze wcześniej przy okazji potencjalnego meczu barażowego w Lidze Narodów - tłumaczy Łukasz Wachowski, sekretarz PZPN, w rozmowie z Interią. Zdradza też, jakie ruchy podjęła federacja, żeby ożywić doping na Stadionie Narodowym.
Polska wyróżnia się na tle Europy
Warszawa ma monopol na mecze kadry. Stadion Narodowy domem reprezentacji ochrzczony został jeszcze przed polsko-ukraińskim Euro 2012, ale do tej rangi prawdziwie urósł dopiero w okresie świetności selekcjonerskiej kadencji Adama Nawałki, za którego rządów Polska przegrała na nim tylko raz: w nieistotnym sparingu ze Szkocją, co zresztą błyskawicznie przykryła historyczna wygrana nad Niemcami w październiku 2014 roku. Nawałka był przesądny. Wierzył w magię zaklętą w trybunach Stadionu Narodowego, na którym według zawartej umowy Polska od lat rozgrywa wszystkie mecze eliminacji mistrzostw świata i Europy. Ale w międzyczasie Biało-Czerwoni bywali również w innych miastach: z Litwą grali w Krakowie, z Meksykiem w Gdańsku, z Nigerią we Wrocławiu, z Koreą Południową w Chorzowie, z Chile w Poznaniu.
Za Jerzego Brzęczka, jego następcy, ruszyła Liga Narodów, więc z Holandię i Portugalię podejmowaliśmy w Chorzowie, Bośnię i Hercegowinę i Włochów we Wrocławiu, a Italię w Gdańsku. Stadiony w Gdańsku i Chorzowie podzieliły także mecze towarzyskie z Irlandią, Ukrainą, Finlandią i Czechami. Za Paulo Sousy przed Euro 2021 zmierzyliśmy się z Islandią w Poznaniu i Rosją we Wrocławiu. Za Czesława Michniewicza wywalczyliśmy udział w katarskim mundialu ze Szwecją na Stadionie Śląskim i wygraliśmy z Walią we Wrocławiu w Lidze Narodów.
Ten ostatni mecz odbył się w dzień dziecka 2022 roku i był ostatnim domowym występem Polaków poza Warszawą. Ponad dwa lata później starcie ze Szkocją będzie piętnastym z rzędu spotkaniem u siebie na Stadionie Narodowym. Wcześniej Biało-Czerwony grali tu z Belgią, Holandią, Chile, Albanią, Niemcami, Wyspami Owczymi, Mołdawią, Czechami, Łotwą, Estonią, Ukrainą, Turcją, Portugalią i Chorwacją. To ewenement na skalę Europy.
Polska zajmuje 31. miejsce w rankingu FIFA. Aktualnie wyżej jest szesnaście reprezentacji Starego Kontynentu. Sprawdziliśmy więc, czy w ostatnich dziesięciu domowych spotkaniach gdziekolwiek indziej istniał tak monopolistyczny romans, jak w przypadku Biało-Czerwonych i Stadionu Narodowego. Najbliżej bliźniaczego modelu jest Belgia, która niemal zawsze gra na Koning Boudewijn Stadion w Brukseli, a ostatni raz w innym miejscu mierzyła się jeszcze w 2022 roku - z Burkiną Faso, na Lotto Park, obiekcie stołecznego Anderlechtu. Blisko również Dania, gdzie króluje Kopenhaga i tamtejsze Parken, sporadycznie zaś mieszczące się w aglomeracji Broendby Stadium. Podobnie Walia, niemal niewyściubiająca nosa poza Cardiff City Stadium, choć niedawno im się to zdarzyło i zagrali na serialowym Racecourse Ground w Wrexham.
Trend jest jednak zgoła inny. Przyjęło się na przykład, że domem i królestwem Anglików jest Wembley, ale Lwy Albiony w ostatnich kilkunastu miesiącach potrafiły podróżować po kraju, być na St James' Park w Newcastle, na Old Trafford w Manchesterze i na Molineux Stadium w Wolverhampton. Holendrzy najczęściej wybierają Amsterdam ArenA, ale nie są w tym względzie szczególnie restrykcyjni: kopią na De Kuip w Rotterdamie, w Eindhoven czy w Enschede. Austriacy po równo dzielą mecze między Wiedeń i Linz. Chorwaci między Zagrzeb, Rijekę, Osijek i Split. Szwajcarzy między Genewę, Zurych, St. Gallen, Lucernę, Bazyleę i Sion. Szwedom ze Sztokholmu uciekają do Göteborgu i Malmö.
Francuzi mają Stade de France, ale jeżdżą od miasta do miasta: Lyon, Bordeaux, Metz, Marsylia, Nicea, Lille, do tego Parc des Princes w Paryżu. Niemcy, zupełnie niezależnie od Euro 2024, już od dawna zwiedzają stadiony w kolejnych landach: Berlin, Monachium, Fryburg, Düsseldorf, Mönchengladbach, Norymberga, Frankfurt, Dortmund, Wolfsburg, Gelsenkirchen. Hiszpanie podobnie w swoich regionach: Kordoba, Murcia, Badajoz, Madryt, Valladolid, Sewilla, Granada, Malaga, Palma na Majorce. Do Lizbony i Porto nie ograniczają się Portugalczycy: Aveiro, Guimaraes, Estadio Algarve pośrodku drogi między Faro i Loule. Z miejsca w miejsce skaczą Włosi: Rzym, Mediolan, Udine, Empoli, Bolonia, Bari, Napoli, Cesena. I Turcy: Bursa, Kayseri, Samsun, Izmir, Konya, Eskişehir, Gaziantep, Diyarbakır, dopiero na końcu Stambuł.
Dlaczego więc w Polsce jest inaczej? Przecież Stadion Narodowy nie jest jedynym nowoczesnym, pojemnym obiektem w kraju: Stadion Śląski w Chorzowie - 54 tys. krzesełek, Enea Stadion w Poznaniu - 42 tys., Tarczyński Arena we Wrocławiu - 42 tys., Polsat Plus Arena Gdańsk - 41 tys....
Decydują pieniądze
Rozgrywanie meczów reprezentacji na Stadionie Narodowym wynika z umowy, prawda?
Łukasz Wachowski, sekretarz generalny PZPN: - Od lat mamy umowę ze Stadionem Narodowym, która była wiele razy przedłużana. Mogę zdradzić, że obecnie trwają rozmowy na temat jej przedłużenia, bo kończy się ona w tym roku. Jeśli porozumiemy się z władzami stadionu, to docelowo chcielibyśmy, żeby nowa umowa obowiązywała na dłużej niż na jeden rok czy cykl.
To element większej kalkulacji, że najbardziej logistycznie i ekonomicznie opłaca się grać właśnie w Warszawie?
- Wbrew przyjętym opiniom: nie jest tak, że reprezentacja musi do końca świata grać w Warszawie. Wybór Stadionu Narodowego warunkowany jest jednak kilkoma kluczowymi czynnikami. Nieformalnym domem kadry jest hotel DoubleTree by Hilton na Wawrze, gdzie drużyna mieszka i śpi podczas zgrupowań. Pojemność Narodowego to ponad 58 tysięcy, obiekt jest doskonale przystosowany pod względem udogodnień: lóż, tzw. hospitality, stref silver i gold. Ma to niebagatelne znaczenie, gdy gramy eliminacje MŚ czy ME. Są to mecze największego priorytetu i stadion wypełnia się co do krzesełka. W Lidze Narodów rywalizujemy w Dywizji A z przeciwnikami z najwyższej półki: Portugalia, Chorwacja, Szkocja, wcześniej Włochy, Holandia, Belgia czy Walia. Nigdy nie było nawet najmniejszych wątpliwości, że bilety się sprzedadzą, więc liczy się również czynnik ekonomiczny - na meczach w Warszawie zarabia się największe pieniądze. Koszty spotkań na Stadionie Narodowym są do tego na akceptowalnym poziomie. A co dalej? Zastanawiamy się. Czynnik ekonomiczny, czyli cena w ewentualnej nowej umowie jest ważną sprawą, bo nie zamierzamy podwyższać cen biletów. Te przy okazji występów reprezentacji utrzymują się na stabilnym poziomie.
Wbrew przyjętym opiniom: nie jest tak, że reprezentacja musi do końca świata grać w Warszawie. Ale wybór Stadionu Narodowego warunkowany jest jednak kilkoma kluczowymi czynnikami, na meczach w stolicy zarabia się największe pieniądze
~ Łukasz Wachowski, sekretarz PZPN
Po barażu o udział w mistrzostwach świata w Katarze, który odbywał się na Stadionie Śląskim, nie pojawiała się w PZPN myśl, że otwarcie kadry na inne miasta byłoby ciekawym rozwiązaniem?
- Pojawiła się, bo niedługo później z Walią w Lidze Narodów zagraliśmy we Wrocławiu. Potem były eliminacje do Euro 2024, które z zasady zawsze rozgrywamy na Stadionie Narodowym, a następnie znów Liga Narodów, którą w całości zaplanowaliśmy na Warszawę przez wzgląd na jakość rywali i ich wspomniany potencjał marketingowy, który najlepiej wykorzystać można było właśnie na największym stadionie w Polsce. Podkreślam jednak, że sytuacja może ulec zmianie. Nie wiem, czy w perspektywie eliminacji MŚ, czy nawet już przy okazji potencjalnego meczu barażowego w Lidze Narodów.
Michał Listkiewicz, były prezes PZPN, pisał, że według jego informacji 80 proc. kibiców zasiadających na Stadionie Narodowym to ludzie przyjezdni z innych miast. Ile w tym prawdy?
- Może nie jest to 80 proc., bo wiele zależy od przeciwnika i dnia tygodnia rozgrywania meczu, ale proporcje faktycznie wskazują głównie na kibiców spoza Warszawy. Niekoniecznie z odległych rejonów Polski, najczęściej z województw ościennych, mnóstwo kibiców przyjeżdża na przykład z łódzkiego, korzystając z dobrego dojazdu na linii Łódź-Warszawa.
Większość listopadowego zgrupowania odbyła się w Porto. Michał Probierz tłumaczył to problemami z infrastrukturą, czyli dostępnością i jakością boisk treningowych w Polsce. To akurat nie przemawia na korzyść trzymania reprezentacji w Warszawie.
- Chociażby gra na Stadionie Śląskim otworzyłaby znacznie więcej możliwości niż w przypadku stolicy. Na Śląsku jest kilka dużych piłkarskich miast, a w nich ośrodki treningowe, z których potencjalnie mogliśmy korzystać. W Warszawie mamy możliwość trenowania na Stadionie Narodowym, ale przy świadomości, że położona tam trawa nie jest permanentna, tylko układana. I choć oczywiście zawsze jest w najlepszej możliwej kondycji, to w miesiącach późnojesiennych nie jest to idealne rozwiązanie, taka jest opinia greenkeeperów. Pozostaje trenowanie na boiskach Legii, gdzie jesteśmy mile widziani, ale nie jest to do końca wygodne przez wzgląd na odległość i mimo wszystko to, że ośrodek nie należy do nas.
Stadion Śląski mieści ponad 54 tysiące widzów. Niewiele mniej niż Stadion Narodowy. Na Chorzowie zarabia się jednak znacznie gorzej niż na Warszawie?
- Pod względem ekonomicznym na korzyść Warszawy przeważają strefy VIP. Obszary hospitality liczone łącznie z biletami generują dużo większe przychody niż Stadion Śląski.
Mamy w Polsce pięć stadionów powyżej 40 tysięcy miejsc: Wrocław, Gdańsk, Poznań, Chorzów i Warszawa. Trzy pierwsze też mogą częściej przyjmować kadrę?
- Tak, oczywiście. Nie ma żadnych przeciwwskazań. Od strony formalnej nie trzeba nawet ściśle trzymać się kryterium pojemności. Wymagania nie są szczególnie restrykcyjne. Stadion na Wyspach Owczych ma dwa tysiące miejsc i też tam grają różne reprezentacje. To kwestia strategii i dostępności. Zazwyczaj wybiera się najlepszy obiekt w kraju. Niemcy czy Hiszpanie często zmieniają stadiony, Francuzi też czasami grają w Lyonie czy na Parc de Princes, ale pamiętajmy, że te federacje przychody czerpią z innych źródeł, ich najważniejszym punktem budżetowym nie są wcale mecze, bilety, hospitality. W Polsce to znacząca część budżetu. Nasza strategia nie jest zresztą odosobniona w Europie, Anglicy grają głównie na Wembley, na którym zarabiają nieprawdopodobne kwoty. Sprawa nie jest zero-jedynkowa: ktoś powie, że powinniśmy grać w Warszawie, a ktoś inny, że powinno się jeździć i pokazywać piłkę reprezentacyjną w innych ośrodkach miejskich w Polsce. I w obu tych poglądach jest dużo racji.
Jak ożywić doping na Stadionie Narodowym?
15 października, remisujemy 3:3 z Chorwacją. Po meczu rozmawiam z Jakubem Kiwiorem. Defensor Arsenalu zauważa, że wystarczyło ruszyć do zmasowanego ataku i odrobić dwubramkową stratę, żeby trybuny ożyły. To element szerszej dyskusji o atmosferze na Stadionie Narodowym. Polska piłka klubowa słynie z fanatycznych kibiców. Niedawno fani Lecha zachwycali podczas marszu Kolejorza do ćwierćfinału Ligi Konferencji, a już od dawna w wielu zakątkach kontynentu na wzór ich tańca robi się: „Let's all do the Poznan”. Kiedy rok temu Aston Villa przegrywała z Legią, piłkarze klubu Premier League, trener Unai Emery i przyjezdni Anglicy mówili jednym głosem: „Takiej atmosfery jeszcze nie widzieliśmy”. Tymczasem na meczach reprezentacji Polski doping polega na rytmicznym, ale niekreatywnym pokrzykiwaniu: „Polska! Polska!”. Jedyną meczową oprawę zapewnia PZPN: podczas hymnu tworzona jest kartoniada w kolorach flagi.
Dziennikarz Przemysław Langier w artykule "Skąd pomysł z DJ-em i telebimami, irytacja Fabiańskiego. Doping na Narodowym od kulis" na Goal.pl pisał, że na warszawskim stadionie ostatnim meczem, w którym PZPN przeznaczył pulę biletów dla kibiców mających organizować doping, było spotkanie z Czarnogórą we wrześniu 2013 roku. Kolejna dekada to to już stypa na Narodowym. Nie wychodziły próby z DJ-em, za którego sprawą tworzyła się kakofonia, z pogardą przyjęto wyświetlony na telebimie napis: „Machajmy szalikami!”. Paradoksalnie, w ostatnich latach najgłośniejszy doping wiązały się z meczami wyjazdowymi, a także barażem o MŚ 2022... na Stadionie Śląskim.
Wiele miesięcy temu mówił pan, że PZPN podejmuje kroki w kierunku stworzenia sektora bardziej zorganizowanego dopingu na Stadionie Narodowym. Coś się w tej kwestii dzieje czy zewnętrzna ingerencja jest niemożliwa?
Łukasz Wachowski, sekretarz generalny PZPN: - Próbowaliśmy spotykać się z różnymi podmiotami, które deklarowały doświadczenie w prowadzeniu dopingu i zapowiadały możliwość zintensyfikowania go. I może to będzie apel do tych podmiotów, z którymi jeszcze się nie spotkaliśmy, bo się do nas nie odezwały, ale co do zasady wszyscy deklarowali pomoc pod jednym warunkiem: wytworzenie powtarzalnej grupy byłoby możliwe, jeśli konkretna pula biletów każdorazowo kierowana byłaby do określonych środowisk. To jest niezgodne z polityką PZPN: jedna osoba, pięć biletów. Każdy Polak musi mieć prawo nabyć wejściówki na mecz reprezentacji. W tej chwili pomysły i idee wspomnianych podmiotów nie wydawały nam się realne do spełnienia.
W Portugalii widziałem doping na Estadio do Dragao. Atmosfera była bardzo zbliżona do tej na Stadionie Narodowym - kibice raczej skupiali się na oglądaniu meczu niż szczególnie żywiołowym reagowaniu na wydarzenia boiskowe, choć przy bramkach naturalnie głośno się cieszyli, jak wszędzie indziej. Podobało mi się za to zachowanie spikerów czy też wodzirejów, którzy nie zasypiali nawet na minutę, kiedy oczywiście mieli na to przestrzeń. Mam świadomość, że ożywienie Stadionu Narodowego będzie trudne do przeprowadzenia. Zorganizowany doping, który widzieliśmy na przykład w Chorwacji, wiąże się z przekazaniem części biletów kibicom bardziej zaangażowanym, którzy mieliby poprowadzić resztę.
Nie można fanów dzielić się na lepszych i gorszych. Wydzielenie specjalnych biletów dla ludzi organizujących doping wiązałoby się z ryzykiem i ograniczeniem dostępności stadionu dla „zwykłych” kibiców
~ Łukasz Wachowski, sekretarz PZPN
W teorii tracą na tym zwykli ludzie...
- Uważamy, że nie powinno się kibiców dzielić się na lepszych i gorszych. Wydzielenie specjalnych biletów wiązałoby się z ryzykiem i ograniczeniem dostępności stadionu dla „zwykłych” kibiców. Ale wodzireje w Portugalii dali nam do myślenia. Myślę, że w Polsce też możemy podkręcać atmosferę właśnie w podobny sposób.