Brutalne fakty. Polacy "wyrzuceni na drzwi". I to z potężnym hukiem
Dywizja A Ligi Narodów była dla polskiej kadry jak wykwinty bal. Bal, na który nie mieliśmy zaproszenia. A mimo to długo lawirowaliśmy między stolikami, przy których zasiadały europejskie elity. Zabrakło niewiele, by ten stan przedłużyć. Towarzystwo dostrzegło jednak w końcu, z kim ma do czynienia - w efekcie zostaliśmy z hukiem wyrzuceni za drzwi. I to wcale nie przez piłkarskiego giganta, tylko przez Szkotów.
- Ja uważam, że stać nas na grę z najlepszymi reprezentacjami - powiedział Piotr Zieliński na ostatniej, niedzielnej konferencji prasowej.
Tyle, jeśli chodzi o teorię. Praktyka bowiem jest dla nas brutalna, co jasno pokazują mecze Ligi Narodów.
Reprezentacja Polski. Dywizja A Ligi Narodów jednak nie dla nas? Liczby mówią same za siebie
Od początku jej istnienia - aż do wczoraj - utrzymywaliśmy się wśród elity tych rozgrywek - w dywizji A. W tym czasie rozegraliśmy 22 spotkania, wygrywając zaledwie 5 z nich - dwukrotnie z Bośnią i Hercegowiną oraz Walią i raz ze Szkocją. Rywali z absolutnego topu nie pokonaliśmy choćby raz. A przecież mieliśmy ku temu sporo okazji.
Po cztery razy mierzyliśmy się z Włochami, Holendrami i Portugalczykami, dwukrotnie formę "Biało-Czerwonych" testowała Belgia. A zwycięstwa jak nie było, tak nie ma. Okrągłe zero widniejące w rubryce wygranych spotkań stanowi dla nas bezwzględną weryfikację - w zasadzie nigdy do końca nie pasowaliśmy do dywizji A.
W pierwszej edycji Ligi Narodów uratowała nas wpadka Niemców i idąca za nią reforma rozrywek, w kolejnych odsłonach - fakt, że zawsze trafiał się ktoś jeszcze słabszy od nas. Ciągle byliśmy jednak jak nieproszony gość na wykwintnym balu, który robi, co może, by wtopić się w towarzystwo. Ale gdy przychodziła chwila próby, piłkarska śmietanka wskazywała nam palcem, gdzie nasze miejsce.
Misja zakończona niepowodzeniem
I tak, mimo formalnej przynależności do dywizji A, zadawaliśmy się pozostawać w zawieszeniu między pierwszym a drugim szczeblem Ligi Narodów. Choć trener Michał Probierz ma na ten temat odmienne zdanie.
- Nie zgodzę się z tym. Zabrakło nam minuty, byśmy zagrali w barażach i dalej rywalizowali o dywizję A - stwierdził po meczu ze Szkocją.
Cóż, ale tej minuty jednak zabrakło. Tak jak jakości w wyjazdowym meczu z Chorwacją i domowej potyczce z Portugalią, skuteczności i udanej drugiej połowy w Porto oraz szczelności w defensywie przy podejmowaniu ekipy trenera Zlatko Dalicia u siebie. Zawsze coś idzie nie po naszej myśli. Przez co coraz trudniej sądzić, że jest to wina przypadku.
Liga Narodów miała zbudować naszą reprezentacje na start eliminacji do mistrzostw świata. Czy tak się stało? To na ten moment pytanie raczej czysto retoryczne. Ale trener Probierz widzi postęp w swojej drużynie.
- Jesteśmy zdecydowanie lepsi piłkarsko. W każdym meczu zdobywamy bramki. W każdym meczu potrafimy płynnie utrzymać się przy piłce. Tworzymy bardzo dużo sytuacji. Brakuje nam jeszcze, tego, żeby je wykończyć. Na pewno widać, że mamy problemy z topowymi zespołami w grze defensywnej. Ale wiąże się to z tym, że wielu zawodników musi zacząć grać regularnie w klubach. Wtedy, jeśli będziemy mieć większy wybór, będzie zdecydowanie łatwiej - powiedział po poniedziałkowym meczu.
- Gdy rozpocząłem pracę z reprezentacją, mieliśmy takie założenia, że zbuduję ten zespół. Chcieliśmy awansować na mistrzostwa Europy, co zrobiliśmy. Chcieliśmy się utrzymać w Lidze Narodów, a to się nie udało. Ale w drodze do budowania tej reprezentacji na mistrzostwa świata na pewno się nie cofniemy. I będziemy dalej grać w piłkę. Bo uważam, że mecz ze Szkocją był bardzo dobry dla kibiców do oglądania. Zabrakło tylko happy-endu na koniec - dodał.
I tak kadencja Michała Probierza jawi się jako ciąg nieustannych potknięć. Sprawę bezpośredniego awansu na Euro 2024 zaprzepaściliśmy remisem z Mołdawią, do Niemiec pojechaliśmy po barażowej wygranej z Walią, oddając pierwszy celny strzał dopiero w serii rzutów karnych, z mistrzostw odpadliśmy jako pierwsza ekipa z całej stawki, a Ligę Narodów kończymy z rozbitą defensywą, nieskutecznym atakiem, zrujnowanym morale i w aurze organizacyjnej kompromitacji z Porto.
Można chyba wyobrazić sobie lepsze zakończenie roku, prawda?