Partner merytoryczny: Eleven Sports

Skromność i odwaga, by mierzyć wysoko. Legia gra o LM

W Bukareszcie piłkarze Legii Warszawa (dziś o godz. 20.45) dostają od losu szansę gry z kontrataku, czyli to, co jest ponoć specjalnością polskich piłkarzy. Muszą jednak zdobyć się na znacznie więcej odwagi niż w wyjazdowym starciu z Molde.

Mecze eliminacji LM pokaże platforma nc+, a Legię także TVP.

17 lat lamentów, zgrzytania zębami i powtarzania sobie, że wszyscy mogą tylko nie nasi - o fatalnej przeszłości mistrzów Polski w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów piłkarze Legii powinni zapomnieć. Muszą odrzucić kompleksy, lęki, ograniczenia, które sprawiły, że mimo zmiany przepisów eliminacyjnych pięć lat temu, polskie drużyny wciąż są dla rywali niczym więcej niż mięsem armatnim. I to już nie dla rywali z Belgii, Grecji, czy Ukrainy, ale Estonii, Cypru, albo ligi szwedzkiej.

Dlaczego kompletną fikcją jest debata, kto w parze rumuńsko-polskiej jest faworytem? Steaua to solidna, europejska firma, którą Legia nie jest już co najmniej od 15 lat. Dowcipkowanie, że mistrzowie Rumunii nie mogą być tak mocni, skoro gra u nich Polak Łukasz Szukała, jest tyleż zabawne, co pozbawione sensu. Zwłaszcza, że występy w klubie z Bukaresztu stały się podstawą do powołania obrońcy do reprezentacji Polski przez Waldemara Fornalika.

Nie chodzi o to, by graczy Legii straszyć. Przeciwnie, muszą mieć świadomość skali wyzwania, jeśli mają mu sprostać. Jako natchnienie mógłby posłużyć im przykład Szachtiora Karaganda, mistrza Kazachstanu, który w pierwszym meczu kwalifikacji wygrał wczoraj z 2-0 ze zdecydowanie przewyższającym go w hierarchii Celtikiem Glasgow. 

Kazachowie mieli na ten mecz pomysł. Bronili się w dziesięciu, konsekwentnie, na swojej połowie, a po odbiorze piłki błyskawicznie biegali do kontry. Nie jakiejś wykwintnej, złożonej z wielu celnych podań, ale zaczynającej się od długiego wykopu piłki do napastnika. Starali się też do maksimum wykorzystać stałe fragmenty gry, jeden z nich nawet auty wykonywał tak mocno, jakby to były rzuty wolne, lub rożne. Na początku Szkoci osiągnęli ogromną przewagę, w pierwszych dwóch akcjach gospodarze obronili się wręcz rozpaczliwie. Z każdą mijającą minutą kazachski pomysł na mecz okazywał się jednak coraz bardziej genialny w swojej prostocie.

Mam nadzieję, że taki plan mają także legioniści. Jakiś czas temu obecny prezes PZPN Zbigniew Boniek przekonywał, iż zapaść naszego futbolu bierze się między innymi z zaniedbywania tego, co było kiedyś jego firmową bronią. Jeśli piłkarze nie są wirtuozami techniki, powinni poszukać gry takiej, by rywal zostawił im na swojej połowie jak najwięcej wolnej przestrzeni. Nie zawsze tak grać można, w Bukareszcie z pewnością Steaua da Legii tę szansę. Trudno sobie wyobrazić, by Rumuni obrali inną taktykę, niż frontalny atak od pierwszej minuty. Nie można się przestraszyć, jak w Molde, ale skorzystać z tego, jak z dobrodziejstwa.

Jeśli nie będzie paniki w tyłach, zagrań i strzałów na alibi, by winę za niepowodzenie oddalić od siebie - Legia ma szansę. Trzeba planu i odwagi, by realizować go z determinacją i konsekwentnie. W twierdzy Bukareszt można się obronić, a nawet ją zdobyć, w piłce często zdarzają się przypadki, że drużyna poświęcająca więcej uwagi defensywie, ma mecz pod kontrolą. Oczywiście, jeśli Jan Urban uważa, że jego zespół stać na otwartą wymianę ciosów - tym lepiej. Byle gra do przodu nie była jedynie nieudolną próbą zamaskowania własnych słabości.

Lata porażek sprawiły, że awans do Ligi Mistrzów przestał być indywidualną sprawą Legii, Wisły, Lecha, czy Śląska. Urósł do rangi symbolu, stając się problemem  narodowym. Piłkarze Urbana zagrają dziś "za naszą i waszą", o sportowe marzenie większości kibiców w tym kraju. Patos nie zawsze pasuje do sportu, ale w tym wypadku trudno go uniknąć. Chodzi o impuls do przełamywania bariery piłkarskiej beznadziei.

Na bogatej liście porażek polskich klubów w rywalizacji o Champions League są wpadki mniejsze i większe. W 2005 roku z Panathinaikosem Ateny i pięć lat później z Apoelem Nikozja gracze Wisły Kraków otarli się nawet o awans. W 2009 roku z estońską Levadią Tallin zaliczyli jednak kompromitację, tak jak przed rokiem Śląsk Wrocław z Helsingborgiem przegrywając dwumecz 1-6 jeszcze w III rundzie.

Legii kompromitacja już chyba nie grozi, dobrnęła do ostatniej rundy kwalifikacji, zapewniając sobie start w fazie grupowej Ligi Europy. Gracze Urbana mogą zagrać ze Steauą odważnie, jak o największą, życiową szansę.

Nie znaczy to jednak, że zdobyli alibi, by dopisać się do niechlubnej listy przegranych. W Lidze Mistrzów albo się jest, albo nie - kwalifikacje to nie miejsce dla godnych porażek. Każda nieudana batalia o Champions League, bez względu na styl, jest bezpowrotnie zaprzepaszczoną okazją oddzielającą polski futbol na kolejny rok od cywilizacji.

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem