We wtorek wystartuje 67. sezon rozgrywek NBA. Wśród faworytów do wygrania mistrzowskich pierścieni oprócz broniących tytułu koszykarzy Miami Heat wymieniani są również Los Angeles Lakers. Kalifornijczycy latem wzmocnili się o gwiazdorski duet Dwight Howard - Steve Nash.
Jeżeli do tej dwójki dołożymy stanowiących dotąd o sile "Jeziorowców" Kobe Bryanta i Pau Gasola, a także Metta World Peace’a (znanego nie tak dawno jako Ron Artest) to dostaniemy piekielnie mocną i doświadczoną pierwszą piątkę, która może pokrzyżować plany marzących o obronie tytułu koszykarzom z Miami.
"Wszystkie elementy tej układanki znakomicie od siebie pasują. Każdy z nas ma swoją rolę na parkiecie i w naturalny sposób się uzupełniamy. Musimy robić to, co do tej pory w naszych karierach" - podkreśla podekscytowany rozpoczynającym się we wtorek nowym sezonem Bryant.
Szefowie klubu z LA nie szczędzili środków, żeby sprowadzić do Kalifornii Howarda i Nasha. Wszystko po to, żeby Lakers znów liczyli się w walce o mistrzowski tytuł. Liderzy zespołu zdają sobie sprawę czego się od nich oczekuje.
"Wiemy, jak wiele zainwestowano w zespół. Oczekiwania wobec nas są ogromne. Uwierzcie mi, że o niczym innym nie myślimy, tylko o ich zrealizowaniu" - podkreśla Gasol.
W podobnym tonie wypowiada się trener, Mike Brown. "Oczywiście będziemy potrzebowali czasu na zgranie, ale na pewno będziemy trudni do pokonania. Jestem przekonany, że mamy w tym sezonie szansę na zdobycie mistrzostwa. To będą bardzo ekscytujące rozgrywki dla nas" - dodaje Brown.
Pensje koszykarzy Lakers pochłoną w tym sezonie ponad 100 milionów dolarów. Dodatkowo klub zapłaci około 10 mln dolarów tzw. podatku od luksusu (płaci się go w sytuacji przekroczenia ustalonego odgórnie limitu pensji dla zawodników).
Dla Bryanta i spółki kolejny tytuł miałby szczególne znaczenie. Lakers zdobywając 17 koronę wyrównaliby rekord ligi należący do Boston Celtics, a Kobe zrównałby się z Michaelem Jordanem, który sześciokrotnie zostawał mistrzem NBA.