Wielki powrót do wagi ciężkiej. Były polski mistrz świata ogłasza decyzję. I wbił szpilę rodakowi
- W kategorii bridger, na chwilę obecną, na pewno nie będę boksował. Zrzucałem po 20 kilogramów, co odbierało atut, na którym najbardziej bazuję, czyli siłę. Chciałbym początkiem roku wrócić na ring, na pewno walką w kategorii ciężkiej - wyjawia w rozmowie z Interią Łukasz Różański (15-1, 14 KO), do niedawna jedyny polski mistrz świata w boksie zawodowym. Pas WBC 38-latkowi odebrał Lawrence Okolie, nokautując w maju naszego weterana już w pierwszej rundzie. Różański odpowiada także na "zaczepkę" ze strony Nikodema Jeżewskiego.
Łukasz Różański: - Mam nadzieję, że nie dzwonisz głównie odnośnie głupoty z grafiką, którą wrzucił jeden z zawodników do mediów społecznościowych...
Artur Gac, Interia: To nie miał być temat wiodący, choć oczywiście widziałem, ale skoro już wywołałeś ten wątek, to od razu wyjaśnijmy sprawę. Ja grafiki zamieszczonej przez Nikodema Jeżewskiego nie odebrałem poważnie, na zasadzie, że toczycie rozmowy.
- Ja w ogóle nie rozumiem ludzi, którzy robią takie rzeczy, na siłę tworzą zamęt i puszczają to w media bez żadnej odpowiedzialności. Mają do mnie namiar, przecież znają mój numer telefonu, więc mógłby zadzwonić osobiście Nikodem lub jego promotor, jeśli mają jakąś ofertę. A jeśli takiej nie mają, to po co w ogóle takie coś robić i zaczynać od tej strony? Chce zrobić sobie większe zasięgi, czy o co chodzi?
To ciekawe też o tyle, że nie dalej, jak 7 października, Nikodem oficjalnie ogłaszał zawieszenie kariery.
- No tak, oczywiście. Tym bardziej nie wiem, o co chodzi.
A może właśnie chodziło o to, byś "połknął" zarzucony haczyk i odpisał, co podgrzałoby temat. Natomiast odpowiedziałeś tak, że do końca nie wiem, czy byłbyś gotowy, gdyby odezwano się do ciebie normalnym trybem, na walkę z Jeżewskim?
- Nie, po takim zagraniu to już nawet nie ma sensu. A druga sprawa jest taka, iż wydaje mi się, że to była sugestia walki w bridger. A ja w tej kategorii, na chwilę obecną, na pewno nie będę boksował, ponieważ nie jestem w stanie zrobić limitu bridger (101,6 kg - przyp.). Zrzucałem po 20 kilogramów do tej kategorii, byłem trzymany w niepewności przez rok czasu, co naturalnie mi nie pomagało. Tylko odbierało atut, na którym najbardziej bazuję, czyli siłę. Chciałbym początkiem roku wrócić na ring, chętnie w styczniu lub lutym, w zależności jak poukładają się gale. Coś już w tym kierunku rozmawiamy, a w poniedziałek mamy z promotorem dokładnie ustalić, którą drogą iść i gdzie zawalczę. Jednak na pewno to będzie walka w kategorii ciężkiej. Pierwsza tak zwana na powrót. Jakiś czas temu wróciłem do treningów, a teraz na kilka dni musiałem odpuścić, bo przyplątała mi się choroba.
Czyli walka "na powrót" i na gali w Polsce?
- Zobaczymy, czy Polska czy zagranica.
Mówisz o rozmowach z promotorem, którym wciąż jest Andrzej Wasilewski?
- Na chwilę obecną tak. Zobaczymy, co mi zaproponuje, jakie widzi rozwiązanie na mój powrót.
A masz nieustannie w głowie dylemat, czy jeszcze poświęcić się boksowi, czy ta sprawa jest definitywnie rozstrzygnięta?
- A czemu miałbym dłużej nie pozostać? Widzę, że śledzisz temat (uśmiech).
Przecież znam twoje wypowiedzi i wahania, które ci towarzyszyły. Gdy przychodzi porażka i wielkie rozczarowanie, jest to w gruncie rzeczy naturalne.
- Porażka jest bolesna ze względu na to, że tak naprawdę głową nie byłem w ringu i walki nie było. Oczywiście hejt wylewał się z każdej strony, ale jeśli ktoś nie spróbuje, to nigdy tego nie poczuje i się nie dowie, dlatego przykro było czytać pewne rzeczy, bo każda sytuacja w ringu jest inna. Na pewno na tę chwilę zostaję w boksie, chciałbym wrócić początkiem roku i zobaczymy, co przyniesie pierwsze półrocze. Z moimi pomysłami nie chcę wychodzić przed szereg, najpierw chciałbym porozmawiać z promotorem i ustalić plan działania, który będzie wcielany w życie przynajmniej przez najbliższy rok.
Po tego typu porażce, jak ta z Lawrence’em Okoliem, czyli ekspresowej przegranej, pojawiają się w głowie myśli na zasadzie: kurczę, a może to już ten poziom i ta skala rywala, że doszedłem do swojego limitu i nie jestem w stanie na równi rywalizować?
- Jeżeli by to była taka walka, w której rywal by mnie zdeklasował, to oczywiście tak bym pomyślał. Ale tutaj walki w ogóle nie było, więc nie mam podstawy, na której mógłbym to w ten sposób ocenić. Ciężko odpowiedzieć na to pytanie. Gdyby ten pojedynek trwał, przypuśćmy, pięć lub sześć rund i nie miałbym żadnego swojego momentu, to faktycznie mógłbym powiedzieć, że to jest już ten poziom, którego nie przeskoczę. O jedną sprawę tylko mam żal do siebie, mianowicie że nie wszedłem do ringu tak, jak zawsze, by zrobić swoją robotę. Idę i staram się zaatakować. A ja trochę stanąłem i od razu dałem miejsce groźnemu przeciwnikowi. Śp. trener Marian Basiak powtarzał mi: "zawsze zaczynasz pierwszy". A ja tego w tej walce nie zrobiłem. Z takim zawodnikiem ułamki sekund decydują o wszystkim.
"As Sportu 2024". Wybierz z nami finałową 16 plebiscytu
A masz odpowiedź na pytanie dlaczego tak się stało? Klasa rywala okazała się być już na tyle deprymująca?
- Ja myślę, że wszystko, w tym klasa rywala. Przy czym ja sam chciałem tej walki, pragnąłem tak dużego wyzwania, żeby z zawodnikiem tego kalibru zaboksować. Wiedziałem, że taki pojedynek da mi bardzo dużo w przypadku zwycięstwa, wnosząc mnie na zupełnie inny poziom. I powiem tak: było naprawdę wiele rzeczy przed walką, które odegrały wpływ, ale nie chciałbym ich przytaczać.
W gruncie rzeczy ciekawe jest to, że miałeś przed sobą wielkie wyzwanie, a jednocześnie czułeś, że zbijanie wagi odbiera ci atuty. I zastanawiam się, na ile ty, pomimo bojowego nastawienia i wiary do końca, że pojedynek będzie do wygrania, równoległe miałeś myśli i poczucie, że oddalasz się od wygranej?
- Jak się ma sztywny termin walki i dokładnie wiadomo, w jakim cyklu treningowym zrobić wagę, jest zupełnie inaczej niż wtedy, jak przez wiele miesięcy pozostajesz w trybie gotowości, trenujesz miesiącami, a przeciwnik i termin się zmieniają. To bardzo osłabia i jest to jedna z przyczyn. Innych nie chciałbym wskazywać, bo to nie miejsce i czas na takie rozliczanie.
Kto jest twoich trenerem głównym? Nadal Krzysztof Przepióra?
- Tak. Na tę chwilę Krzysztof będzie odgrywał wiodącą rolę.
Dosłownie kilka dni temu, 17 listopada, przypadała pierwsza rocznica śmierci wspomnianego trenera Basiaka.
- To prawda. A w sobotę minie dokładnie rok od jego ostatniego pożegnania.
Czego najbardziej ci brakuje z waszej długiej relacji i gdzie dostrzegasz największą pustkę?
- On był dobrym gospodarzem, wszystko było poukładane i dosyć skrupulatnie tego pilnował. W tygodniu walki wydawało się, że robił już niewiele, a jednak potrafił zadbać o sprawy, na które wtedy nawet nie zwracałem uwagi. I tego brakuje. Ponadto wiedział, co kiedy powiedzieć, doradzić oraz zrobić. Sama jego obecność dużo znaczyła. Ponadto była między nami więź, a wraz z nią pełne zaufanie. Dużo wspomnień jest we mnie, ale nie wszystkimi potrafię się podzielić publicznie. Nie jestem takim typem człowieka który aż tak bardzo chciałby uzewnętrzniać się z emocji.