Polski olbrzym ciężko nokautuje w Ameryce. Padła propozycja od Usyka. Damian Knyba: Zostać mistrzem świata
- Zacznijmy od tego, że ja nie walczę dla pieniędzy, tylko przede wszystkim mam swój cel, który chcę osiągnąć i to on najbardziej mnie motywuje oraz nakręca. Chciałbym zostać pierwszym polskim mistrzem świata w wadze ciężkiej. Krok po kroku zbliżam się do tego celu - mówi w obszernej rozmowie z Interią Damian Knyba (14-0, 8 KO), pięściarz wagi ciężkiej, który zrobił furorę na amerykańskim ringu, ciężko nokautując w 3. rundzie Richarda Larteya. 28-letni Polak na stole ma propozycję od Ołeksandra Usyka, by pomóc mu w przygotowaniach do rewanżu z Tysonem Furym. A wraz z nią wielki dylemat.
Artur Gac, Interia: Nie da się ukryć, że nokaut w twoim wykonaniu w Stanach Zjednoczonych w ostatniej walce odbił się głośnym echem. W Polsce to naturalne, ale zaczęły rozpisywać się także brytyjskie media. To wszystko, co pojawiło się w przestrzeni publicznej, przerosło twoje najśmielsze oczekiwania, czy w gruncie rzeczy tego się spodziewałeś?
Damian Knyba, pięściarz wagi ciężkiej: - Szczerze mówiąc, wszystko poszło zgodnie z planem, chociaż myślałem, że znokautuję go w późniejszych rundach i w trochę mniej efektownym stylu. Tak, jak trenowaliśmy, wykonałem robotę według założeń, zrealizowałem wszystko to, co zaplanował trener.
Które gratulacje, prywatna wiadomość lub publiczny materiał, zrobił na tobie największe wrażenie?
- Chyba najbardziej spodobało mi się to, że w angielskich mediach pisali na mój temat. Bardzo mnie to cieszy, bo dzięki temu zwiększy się moja rozpoznawalność w Wielkiej Brytanii, a to jednak stolica europejskiego boksu. Taki ciąg zdarzeń jest jak najbardziej na plus dla mnie.
Sam poszedłem tym tropem, opisując reakcję na twój temat zagranicznych mediów. Miło było czytać w Sky Sports, że oto: "ogromny, niebezpieczny zawodnik wagi ciężkiej! Damian Knyba powala Richarda Larteya", czy choćby talksport.com napisał: "były rywal Daniela Duboisa został powalony dwoma druzgocącymi ciosami przez niebezpiecznego olbrzyma mierzącego dwa metry wzrostu".
- Dokładnie, bardzo miło było takie rzeczy o sobie usłyszeć i przeczytać. To nic innego, jak tylko wielka motywacja do dalszego działania.
A jak tłumaczysz to, że twój nokaut w USA tak szybko i zauważalnie dotarł na Wyspy Brytyjskie? Mnie się wydaje, że robotę zrobił kontekst, związany z Brytyjczykiem Danielem Duboisem, obecnie drugim obok Ołeksandra Usyka mistrzem świata w wadze ciężkiej, który w 2019 roku zmierzył się właśnie z Larteyem.
- Tak mi się właśnie wydaje. Zresztą sam oglądałem tamten występ Duboisa i Lartey dał nawet niezły pojedynek. Przez moment Daniel był bardzo zagrożony, trafiony dwoma mocnymi ciosami sierpowymi, po których był dość mocno zamroczony. Ghańczyk zaskakująco mocno postawił się wtedy Duboisowi i podejrzewam, że to zrobiło na nich wrażenie. A dodając, że Lartey jest dość twardy, myślę że wszystko to sprawiło, że zwrócili uwagę na moje zwycięstwo.
Powiedzmy krótko o końcowej akcji, którą spektakularnie domknąłeś ten pojedynek w trzeciej rundzie. Posłałeś trzy szybkie ciosy, pierwszym lewym jeszcze dość delikatnie go "pacnąłeś", wystrzelony prawy w okolice skroni w zasadzie już rzucał na deski rywala, a dobitka z lewej ręki była już swoistym gwoździem do trumny.
- Tak to właśnie wyglądało, również z mojej perspektywy. Kilka razy próbowałem go czymś takim trafić, tylko nie było to na tyle precyzyjne, by go znokautować. Ale już ostatnia akcja była trafiona precyzyjnie i bardzo dokładnie. To była ta akcja, którą bardzo dużo przerabialiśmy na treningach. Fajnie, że udało się ją zastosować w walce. Ten ostatni lewy był ni to sierp, ni to prosty, taki już bardziej w stylu pchnięcia, ale rzeczywiście padającego na deski rywala dobiłem nim do końca.
Dokładnie tę kombinację trzech ciosów trenowaliście do znudzenia, czy mówisz o nieco innym fragmencie akcji?
- Trenowaliśmy właśnie coś takiego, czyli najpierw zaczepny lewy sierp, trochę mylący rywala, a wtedy wchodzi dynamiczny prawy prosty, a na koniec znów lewy sierp. Ten ostatni w tym przypadku nie był klasycznym lewym sierpowym, trochę z zejściem na bok, ale skutek był dokładnie taki, jak pracowaliśmy.
Od momentu, jak związałeś się z amerykańską grupą Top Rank, trzy poprzednie walki pokazywały twój potencjał, a jednocześnie sporo mankamentów i elementów, które wymagają poprawy. Czy uważasz, że w walce z Larteyem to był Damian Knyba już w nieco innej wersji?
- Ta walka na pewno pokazała dużo poprawy, ale przede wszystkim różnicę zrobiło to, że uruchomiłem mocny prawy prosty. Na przykład w walce z Michaelem Coffiem technicznie pokazałem się nawet nieźle, tylko zdecydowanie zabrakło właśnie prawej ręki. Niestety po drugiej rundzie moje kostki w prawej dłoni tak mnie bolały, iż miałem uczucie, jakbym uderzał w ścianę. Musiałem zacząć ją oszczędzać do tego stopnia, że później praktycznie tylko go dotykałem, próbując go zmylić, ale nie połapał się, że mam problem z jedną ręką. Wówczas byłoby ryzyko, że zwietrzy szansę i typowo ruszy na jednorękiego przeciwnika. Po tym pojedynku miałem trochę dłuższą przerwę, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W tym czasie zdążyłem "zrobić" rękę, w pełni się zaleczyła i teraz nic mnie nie bolało podczas walki, dlatego mogłem normalnie z niej uderzać. Można powiedzieć, że teraz jestem wersją 2.0 z wyleczoną prawą ręką.
Ta cała przerwa, trwająca od grudnia zeszłego roku, była spowodowana wyłącznie perypetiami z dłonią?
- Nie tylko. Doszły również problemy wizowe. Początkowo miałem walczyć w czerwcu, później przełożyliśmy walkę na lipiec. Niestety przez to, że wyrabialiśmy wizę sportową, a nie mogłem już lecieć na ESTA, sprawy tak długo się przedłużały i dopiero teraz udało się zawalczyć.
Już myślałem, że w kartotece znaleźli ci grzechy młodości i to stanęło na przeszkodzie.
- (śmiech) Właśnie że nic nie znaleźli. Szczerze mówiąc sam nie wiem, dlaczego to było przeciągane i tak długo trwało. Nie mam pojęcia, co było powodem tej procedury.
- Mam propozycję, by jechać do Ołeksandra Usyka, więc musimy tę sprawę przedyskutować z teamem. W każdym razie mój trener bardzo mi odradza. Chciałby, żeby został i z nim przygotowywał się do kolejnej walki i nie tracić czasu na kolejne sparingi. Mówi, że nie zyskam na tych sparingach tak dużo, jak podczas wspólnych przygotować. Musimy przedyskutować, jak to zrobić, czy skorzystamy z zaproszenia, czy jednak nie.
~ Damian Knyba
Z prawą dłonią już wcześniej miewałeś problemy?
- Tak naprawdę wszystko zaczęło się podczas mojej dziewiątej zawodowej walki, którą stoczyłem w październiku 2022 roku z Konstantinem Dowbiszczenką. To był rywal, który non stop napierał, bardzo twardy i wieloma ciosami trafiałem go na czoło. Wtedy uszkodziłem tę dłoń, co z walki na walkę jeszcze bardziej się pogarszało. Przez te wszystkie następne pojedynki, w szczególności z Coffiem, tak naprawdę nie mogłem mocno uderzać. Zawsze po którymś prawym prostym, który celnie został zadany, ból stawał się coraz większy, co zdecydowanie uniemożliwiało mi optymalne boksowanie.
To mogą być skutki jeszcze dawnych czasów, gdy dłonie poddawałeś niepotrzebnym obciążeniom, czy to nie twój życiorys?
- Myślę, że trochę wpływu mogło mieć to, że kiedyś miałem wybity trzeci palec w prawej dłoni. Przez to może trochę większy nacisk idzie na środkową kostkę. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
Kiedy w grudniu 2022 roku toczyłeś walkę z Emilio Salasem, byłeś w sytuacji, że od tego pojedynku zależy twoja ścieżka kariery? Czułeś, że absolutnie musisz wygrać, a najlepiej efektownie, by kontrakt z grupą Top Rank się zmaterializował?
- Zdecydowanie była trochę taka presja. Mnie samemu bardzo zależało, żeby ten kontrakt podpisać. Zaprezentować się jak najlepiej, a przy okazji pokazać ludziom z Top Rank, że przychodzi za mną do hali dużo Polonii. I wówczas rzeczywiście udało się sprzedać sporo biletów, co bardzo im się spodobało. To wszystko zaowocowało kontraktem.
W dodatku wygrałeś przez techniczny nokaut w mekce boksu, słynnej nowojorskiej hali Madison Square Garden. Nie wiem, czy dorastałeś w kulcie tego legendarnego miejsca, gdzie odbywały się pojedynki największych gigantów.
- Oj tak, czułem, że jest to wyjątkowe miejsce i to też mnie nakręcało. Powiem szczerze, że emocje po takiej walce, w ten sposób wygranej, w dodatku z takim dopingiem Polaków, były doznaniem nie do opisania. Niesamowite uczucie.
Jesteś zawodnikiem w stu procentach promowanym wyłącznie przez Top Rank?
- Tylko Top Rank.
Natomiast menedżerem jest Łukasz Kownacki, brat do niedawna naszego najwyżej notowanego "ciężkiego", Adama?
- Owszem, tę rolę sprawuje Łukasz.
Jak wygląda twój narożnik, czy szerzej grono osób, które stanowią twój zespół?
- Trenerem jest Shaun George, który jednocześnie jest szkoleniowcem Zhanga Zhileia. Naprawdę niesamowity trener! Do tego redaktor naczelny boxingzone.com, który również bardzo wczuł się w rolę i bardzo dużo z nami współpracuje. Ponadto promotor bokserski, który dopiero zaczyna, ale bardzo jest zajarany boksem, a w dodatku to mój kolega, Eryk Rachwał. W dzień walki urodziło mu się dziecko, więc dla niego to była najszczęśliwsza doba w życiu. No i oczywiście wspomniany już menedżer Łukasz Kownacki. To przede wszystkim te osoby tworzą mój najbliższy team.
Mając trenera, który jednocześnie jest szkoleniowcem chińskiego kolosa Zhileia, byłego tymczasowego mistrza świata w wadze ciężkiej, słynącego z potężnego uderzenia, słyszysz czasami porównania do Zhanga?
- Trener przede wszystkim mówi, że jesteśmy dwójką zupełnie innych osób, z kompletnie innymi stylami. Przez to, że prezentujemy zupełnie inny boks, stara się nas nie porównywać.
Jesteś zawodnikiem, który ma już pewien bagaż doświadczeń ze sparingów, na które byłeś zapraszany. Swoją drogą istotnie gościłeś u Daniela Duboisa, o którym już rozmawialiśmy?
- Tak jest, byłem na sparingach u Duboisa. Niestety nie udało mi się z nim posparować, ponieważ akurat wtedy był chory, a później, jak już wrócił, mnie pozostał tylko tydzień do swojej walki, przez co trener zabronił mi sparingów. Nie ukrywam, że bardzo nalegałem, bo mocno chciałem się z nim spróbować (uśmiech). Będąc na tamtym obozie, sparowałem z Johnny'm Fisherem, co także było ciekawym doświadczeniem.
A kto był dotąd najlepszym z twoich sparingpartnerów?
- Bez dwóch zdań Ołeksander Usyk. Ogólnie teraz też mam propozycję, by do niego jechać, więc musimy tę sprawę przedyskutować z teamem. W każdym razie mój trener bardzo mi odradza. Chciałby, żebym został i z nim przygotowywał się do kolejnej walki i nie tracić czasu na kolejne sparingi. Mówi, że nie zyskam na tych sparingach tak dużo, jak podczas wspólnych przygotowań. Musimy przedyskutować, jak to zrobić, czy skorzystamy z zaproszenia, czy jednak nie.
Co by nie mówić, to zawsze musi być bardzo kusząca perspektywa. Raz, że chodzi o Usyka, a dwa niejako bycie współuczestnikiem drugiego, najważniejszego w tym wieku pojedynku wszechwag.
- Zdecydowanie. Naprawdę niesamowite doświadczenie, tym bardziej z zawodnikiem leworęcznym tej klasy. Sam chciałbym być jak najbardziej wszechstronnym pięściarzem, by umieć jak najlepiej radzić sobie z mańkutami. Zwłaszcza, że coraz więcej wchodzi pięściarzy leworęcznych, a takiego doświadczenia nie da się kupić.
Ty w tych rozmowach z trenerem bardziej będziesz nalegał, by dał zielone światło?
- Gdyby to ode mnie zależało, to tak, poleciałbym do Usyka. Natomiast musimy to wszystko razem zarządzić, a ja staram się słuchać trenera pod każdym względem, bo zdecydowanie mu ufam. Trzeba tworzyć zgrany team i wspólnie wypracowywać decyzje.
Gdybyś miał polecieć, to na jak długo i gdzie?
- Do Hiszpanii. A na ile? Tego dokładnie nie wiem, menedżer Łukasz napisał już do teamu Usyka, żeby poznać dokładne daty, co pomoże w podjęciu decyzji. Podejrzewam, że na trzy lub cztery tygodnie.
A poprzednim razem byłeś u Ukraińca przed którą walką?
- Gdy przygotowywał się do rewanżu z Anthonym Joshuą w Dubaju.
Tamta walka Usyka z Joshuą odbyła się w sierpniu 2022 roku. Tak z ręką na sercu: na tamtym etapie kariery poczułeś zderzenie dwóch bokserskich światów? Usyk był dla ciebie nieosiągalny, czy wręcz przeciwnie - utwierdziłeś się, że różnica wcale nie jest gigantyczna?
- No właśnie ta ostatnia odpowiedź. Nie utwierdziłem się, by była tak duża różnica. Przy czym też trzeba brać pod uwagę to, że byłem wówczas tylko jednym ze sparingpartnerów. Poza mną było jeszcze czterech innych. Więc ja sparowałem z nim dwie, maksymalnie trzy rundy, po czym wskakiwał inny chłopak. Dlatego nie sposób o w pełni miarodajne porównanie. On musiał rozkładać siły na wszystkich rywali, a dodatkowo, jako utrudnienie, działo się to na bardzo małym ringu, 3 metry na 3 metry. Przez to łatwo było go zachodzić i utrudniać mu jego największy atut, którym jest praca na nogach. To wszystko sprawia, że nie mam pełnego obrazu Ołeksandra Usyka.
To fakt, on cały czas na zmęczeniu, a wy-sparingpartnerzy na świeżości. Do tego wspomniany ring... To są te wszystkie celowe utrudnienia, którymi Ukrainiec buduje swoją wielkość podczas przygotować. A co przede wszystkim zrobiło na tobie największe wrażenie?
- Właśnie, pomimo tych warunków, nadal jego praca na nogach. Bardzo fajnie schodzi z linii ciosu i trzyma kąt, co jest bardzo dużym utrudnieniem dla przeciwników. A ponadto to, że z obu rąk potrafi uderzyć w tempo nie wiadomo kiedy, czym jest w stanie ogromnie zaskoczyć. Boksujemy, on niby usypia rywala, a nagle ciosami bitymi w tempo z obu rąk potrafi mocno uderzyć. Jest to bardzo zaskakujące i zrobiło na mnie duże wrażenie.
A jeśli chodzi o inne aspekty jego przygotowań, poza ringiem? Coś podpatrzyłeś i pomyślałeś, że super byłoby włączyć w swoje przygotowania?
- Niestety za dużo go nie obserwowałem, bo nie miałem takiej okazji. Widzieliśmy się tyle, co na sparingach, choć oczywiście bardzo chciałem.
Może wtedy był moment próby, a teraz, za drugim razem, będziesz dopuszczony do większej liczby tajemnic.
- Szczerze wątpię. Zresztą pamiętam, że nawet wtedy, widząc jak pływa w basenie, chciałem nakręcić sobie tylko krótkie story, ale od razu mi zakazali. Podejrzewam, że nadal ciężko z tym będzie (uśmiech).
Czy wraz z czternastą zawodową walką, w dodatku tak efektownie wygraną, przyszła atrakcyjniejsza gaża finansowa, czy jednak to ciągle relatywnie niewielkie zarobki?
- Jest praktycznie bez zmian, ale nie narzekam. Zacznijmy od tego, że ja nie walczę dla pieniędzy, tylko przede wszystkim mam swój cel, który chcę osiągnąć i to on najbardziej mnie motywuje i nakręca. A jeśli chodzi o gażę, jest coraz lepiej, ale nie są to jeszcze miliony.
Jest to kontrakt progresywny, z wypłatami rosnącymi z walki na walkę, czy dopiero wraz z przedłużeniem umowy stawki mogą pójść znacznie w górę?
- Kontrakt jest wieloletni, ma w sobie wiele czynników, które wpływają na gażę. Na przykład ilość rund oraz pozycja na gali, bo walka wieczoru, czy druga walka gali jest dużo lepiej płatna niż wtedy, gdy występuje się poza kartą główną.
Osobiście miałeś już okazję zamienić kilka słów z legendarnym szefem Top Rank, Bobem Arumem?
- Jeszcze nie miałem tej przyjemności.
Powiedziałeś, że dla ciebie pieniądze nie są celem samym w sobie, tym są ambicje sportowe. Jak wysoko mierzysz?
- Chciałbym zostać pierwszym polskim mistrzem świata w wadze ciężkiej. Krok po kroku zbliżam się do tego celu. Mam nadzieję, że w moim przypadku uda się to osiągnąć i nikogo nie zawieść.
Jeśli kibic szuka odpowiedzi, to co takiego w swoim arsenale ma Damian Knyba, co może dać historyczny tron w wadze ciężkiej?
- Przede wszystkim warunki fizyczne. Z wszystkich, aktywnych bokserów wagi ciężkiej, według mojej wiedzy aktualnie mam najdłuższy zasięg ramion. Do tego, jak na te warunki, bardzo dobrą ruchliwość, dobrą pracę na nogach, super lewy prosty, nienajgorszą szczękę i dobrą wydolność. Myślę, że to wszystko wystarczy (uśmiech).
A dostrzegasz w trakcie kolejnych obozów, że posiadasz jeszcze wydatne rezerwy, a może jesteś już bardziej na limicie swoich możliwości?
- No właśnie czuję, że rezerwy są bardzo duże. To tym bardziej daje mi motywację, bo wiem, że można zajść bardzo daleko.
- Zawsze bardzo mi się to podobało, że dziadek interesował się boksem, wstawał w nocy na wszystkie walki, jeszcze te Andrzeja Gołoty, a później Tomasza Adamka. To też zawsze bardzo mocno mnie motywowało, a teraz mam w nim swojego największego kibica. Do tego stopnia, że w domu trzyma wszystkie moje puchary, zdjęcia i wycinki z gazet.
~ Damian Knyba
Na koniec z punktu widzenia kibica bokserskiego wypada powiedzieć tylko, iż dobrze się stało, że mocniej nie poszedłeś w kierunku rzutu dyskiem.
- Sam tak myślę. Rzut dyskiem to piękna dyscyplina, ale nie dawałaby mi takiej radości, jak boks. Przede wszystkim dlatego musiałem zmienić dyscyplinę.
Był rzut dyskiem, była praca na budowie. To wszystko kształtuje osobowość i buduje charakter.
- Nie mam co do tego wątpliwości. Jeśli ktoś w życiu nauczył się ciężkiej pracy, później przekłada się to na treningi i widać efekt.
Największego kibica nadal masz w osobie swojego dziadzia?
- Tak, niezmiennie! Zawsze bardzo mi się to podobało, że dziadek interesował się boksem, wstawał w nocy na wszystkie walki, jeszcze te Andrzeja Gołoty, a później Tomasza Adamka. To też zawsze bardzo mocno mnie motywowało, a teraz mam w nim swojego największego kibica. Do tego stopnia, że w domu trzyma wszystkie moje puchary, zdjęcia i wycinki z gazet.
Po znokautowaniu Larteya też szybko pospieszył z gratulacjami?
- Oczywiście. Sam nie ma internetu, więc nie mógł bezpośrednio do mnie zadzwonić, ale od razu poszedł do mamy i poprosił, żeby nawiązała połączenie. I bardzo mi pogratulował.
Pamiętasz słowa, jakie wypowiedział?
- Podkreślił, że niesamowita walka. I dodał, że jest ze mnie bardzo dumny.
Masz na horyzoncie wstępny termin kolejnej walki?
- Na początku roku, styczeń lub luty. Czyli znów wchodzę w regularność startów. Już w sumie w poniedziałek zrobiłem pierwszy trening siłowy, dzisiaj (we wtorek - przyp.) za chwilę idę na kolejny, a w środę rano robię już trening bokserski, zaś po południu pewnie siłowy.