Brutalne rozliczenie Artura Szpilki z przeszłością. Spowiedź absolutna. "Bał się strasznie"
Każdy z nas się zmienia, ale on wykoleił swoje (nie)dawne życie, w którym chuligaństwo, wciąganie narkotyków, hazard i seks były silniejsze od sportu. To opowieść o człowieku, który musiał znaleźć się na samym dnie, żeby mieć od czego odbić. Wypłynął na powierzchnię, po drodze wciąż wielokrotnie skręcając w niebezpieczne rewiry, aż dopłynął do konfesjonału na spowiedź generalną. Gdy jego największym wrogiem stał się Artur Szpilka, ostatecznie nie zniszczył go już skręconym sznurem, ale ocalił z aniołami odnalezionymi na swojej drodze. Zawsze ten sam, ale dziś jakby zupełnie inny - pisze Artur Gac, dziennikarz Interii, w jednej z pierwszych recenzji biografii Artura Szpilki "Zawsze ten sam", ponad 600-stronicowej książki napisanej w formie powieści.
<Poszedł za dom, do drewnianego składzika w ogrodzie. Trzymali tam z Kamilą przeróżne narzędzia. Znalazł się i sznur. Artur chwycił go i skręcił pętlę. Zrobił to z łatwością, jakby ktoś sterował jego ciałem. Nagle się ocknął. Zorientował się, co zamierzał właśnie zrobić. Odrzucił głupie myśli, zostawił sznur i wyszedł.
Kilka godzin później rozwiązał go i schował przed Kamilą. Ta pracując w ogrodzie często brała coś ze składzika. "Masz u boku kochającą kobietę, dom, pieski, a ty chcesz robić takie rzeczy?" - Szpilka postawił się do pionu.
Ale dwa dni później znów obudził się o czwartej.
Jeszcze raz usłyszał diabła, jeszcze raz go posłuchał. Znowu zawędrował za dom. Nieświadomie. Nie panował nad swoimi decyzjami. To była wewnętrzna walka - jego myśli kontra cudze.
- Nie, nie skończysz jak ojciec.
- Może po prostu taki już twój los...*>
Gdy przybyłem pod umówiony adres w centrum Krakowa, by odebrać książkę z rąk autora, Huberta Kęski, biorąc ją w dłonie, oglądając z każdej strony, powiedziałem: Przypomina mi pierwszą biografię Mike’a Tysona.
"Ty, widziałeś? Niewiarygodne!". Artur Szpilka ruszył drogą "najniebezpieczniejszego"
Od razu powróciły wspomnienia z 2014 roku. Zanim książka trafiła na półki polskich księgarń, miałem przywilej przygotować do biografii "Moja prawda" tzw. blurba. Wówczas dla mnie niezwykle wymagającą formę, bo w zaledwie kilku zdaniach należało oddać złożoność tej jednej z najbardziej wstrząsających i wbijających w fotel książek, o burzliwym życiorysie najmłodszego mistrza świata wagi cieżkiej w historii boksu zawodowego.
Siedzący naprzeciwko Tomasz Delimat, który formalnie pełnił rolę jednoosobowej "redakcji", podchwycił porównanie i momentalnie skonstatował, że ma taką samą refleksję i identycznie zestawił tę książkę. Przy czym, co oczywiste, miał nade mną tę przewagę, że mógł czynić paralele nie tylko w warstwie wizualnej. Hubert Kęska wymownie się uśmiechnął, a w toku rozmowy okazało się, że w osobistym rankingu pisarza biografia "Żelaznego Mike'a" jest najlepszą sportową książką, jaką kiedykolwiek przeczytał.
Ten moment, tu i teraz, także był dla mnie szczególny, bo również przedpremierowo miałem przed oczyma coś, o czym słyszałem, że będzie spowiedzią. - Artur, ty wiele o "Szpili" wiesz, ale sądzę, że dowiesz się także rzeczy nowych. Jestem przekonany, że po raz pierwszy - w którymś momencie zwrócił się do mnie autor.
Swoją drogą to było zupełnie niebanalne spotkanie. Otóż w kilku miejscach, które postanowiliśmy odwiedzić, wymyśliliśmy sobie niewinną zabawę. Zadanie polegało na tym, że pomiędzy trwającą dysputą, przekazywaliśmy sobie książkę z ręki do ręki, każdy miał otworzyć ją na dowolnej stronie, a następnie przeczytać nieduży akapit, który jako pierwszy wpadł w oko. Momentami było poważnie, a bywało i tak, że wspólnie wybuchaliśmy śmiechem. Nietrudno sobie wyobrazić wzrok ludzi, którzy wieczorową porą przyszli do lokalu szukać innych wrażeń, a tymczasem widzą trzech dziwnych gości, zaczytanych w książce. W ostatnim miejscu na naszej mapie (mniejsza o nazwę) komuś tak się spodobała, że wyczuł moment naszej nieuwagi, gdy odeszliśmy od stolika i przysposobił sobie akurat mój egzemplarz.
Najbardziej żałowałem dedykacji. Słowo w słowo nie zapamiętałem, co dokładnie napisał mój imiennik, ale wiedziałem, że na pewno zawarł coś o drodze. A że umysł w takich sytuacjach, gdy za wszelką cenę próbujemy sobie coś przypomnieć, pracuje na wielokrotnie wyższych obrotach, podpowiedział mi takie zdania: "Artur, znasz trochę mojej drogi. Teraz zapraszam cię w podróż".
Spotkanie opuściłem z książką. Tomek, jako osoba zaangażowana w mozolny proces jej pisania, został bowiem obdarowany dodatkowym egzemplarzem, którym się ze mną podzielił.
<Żył legendą Mike’a Tysona. Jeśli wygrana, to przez nokaut. Jeśli konfrontacja, to ze wszystkimi na świecie - a zatem także z olbrzymami. Artur był o 16 centymetrów wyższy od "Żelaznego Mike’a", miał wzrost Andrzeja Gołoty. "Wystarczy" - był pewien. Ludzie zaczynali widzieć w nim Gołotę. A on był przekonany, że jest twardszy psychicznie niż "Andrew". On nigdy nie uciekłby z ringu - jego musieliby z tego ringu wynieść, zawsze będzie walczył do końca. Waga ciężka nie ma górnego limitu. Tylko gdy walczysz w królewskiej kategorii mogą o tobie mówić, że jesteś najniebezpieczniejszym człowiekiem na Ziemi. "To tu czekają na mnie prawdziwe wyzwania" - zaciskał pięści "Szpila". "To w wadze ciężkiej są największe pieniądze" - pamiętali jego promotorzy.
Artur budził emocje, miał potencjał na wypełnianie kibicami hal. Pierwsze ważenie z jego udziałem w trzy dni zobaczyło na Youtubie półtora miliona ludzi. Szpilka siedział po wadze z Andrzejem Wawrzykiem. Ten co rusz odświeżał stronę:
- Ty, widziałeś? Niewiarygodne!
Pięć tysięcy wyświetleń, dziesięć. Sto.
- Już dwieście! WOW!
To była filmowa historia. Młody chuligan trafia do więzienia. Wychodzi, żeby zostać mistrzem. I wszystkich nokautuje>.
Ratunek w postaci... klęsk i hejtu. "Ludzie życzyli mu wszystkiego, co najgorsze"
Ten opis sytuacji miał miejsce chwilę po tym, gdy Szpilka wyszedł na wolność z ciężkiego Zakładu Karnego w Tarnowie, gdzie odsiadywał 18-miesięczny wyrok za pobicie. Byłem u niego na widzeniu, celem przygotowania materiału do mojej ówczesnej redakcji "Dziennika Polskiego". Takich spotkań, choć minęło od niego ponad 14 lat, człowiek nie zapomina. Nie to miejsce i okoliczności, by zupełnie zatarło się w pamięci. Zwłaszcza, że Artur, podobnie jak jego sportowy wzorzec, także był już tym "najniebezpieczniejszym". Tyle, że nie w ringu, ale w kategorii więźniów, zdegradowany do "enki".
Major Zbigniew Łatak, wtenczas zastępca dyrektora placówki, los pięściarza porównał do kierowcy mercedesa, który otrzymał luksusowy prezent, ale nie umiał z tego daru skorzystać i rozbił się na pierwszej prostej. Wypowiedział też następujące słowa: "Na obecnym etapie pobytu w jednostce penitencjarnej nie ma owoców resocjalizacji pana Szpilki, bo jego myślenie się nie zmienia". Wysoko postawiony pracownik więzienia nie mógł jeszcze wtedy wiedzieć, że ten zdeklarowany chuligan i grypsujący osadzony rozpocznie mozolny proces odkrywania swojego wnętrza w najgorszym środowisku. Pośród głównie największych degeneratów i wykolejeńców, skazanych za najcięższe, nawet wielokrotne zabójstwa.
"Po czasie zrozumiałem" - te słowa, poza drugim, alternatywnym tytułem "Bez kitu" (pozdrawiam Michała Kopra), mogłyby trafić na okładkę książki. Te trzy słowa to memento, które opisuje całe 35-letnie życie Artura Szpilki i jego niespełna trzydziestoletnie wybory. Każdy z nas rozumie znacznie więcej po czasie, ale ten człowiek zapłacił gigantyczną cenę za to, czego kompletnie nie rozumiał. I długo nie chciał pojąć, w imię ulicy, na której znalazł swoje pierwsze autorytety. Narkotyki, hazard, wtedy nie w pełni kochana mama, bo trafiła do więzienia i wkrótce całym rodzeństwem zamieszkali w dwóch oddalonych od siebie o wiele kilometrów domach dziecka, rodzące się przyjaźnie oparte na wątpliwych zasadach... A ponieważ w jego życiu nigdy nie było półśrodków, rozliczanie się z przeszłością dlatego jest tak brutalne. Wielokrotnie to inni płakali przez niego i rwali sobie włosy z głowy, aż doszło do momentu, w którym sam poczuł się bezsilnym chłopcem, na równi przygnieciony nokautem z rąk Adama Kownackiego i ciężarem swoich wcześniejszych zachowań. <Wszedł pod prysznic i zaczął wyć. Kamila przytuliła go, mówiła: "nie przejmuj się", a on nie przestawał ryczeć. Właśnie dostał wp*** od chłopaka, którego miał zabrać do przedszkola, o którym wypowiadał się z przymrużeniem oka>.
Czy po lekturze tej książki wszyscy polubią i zapałają sympatią do Artura Szpilki? Zakładam, że nie. Ale czy poznając okoliczności, kulisy i dramatyzm - słowem wiele nieznanych opinii publicznej faktów, kształtujących osobowość tego chłopaka, ludzie będą mieli przynajmniej większe zrozumienie dla wielu jego przewin, działań, chuligańskich postaw, czy notorycznego obrażania innych ludzi? Śmiem podejrzewać, że odpowiedź może okazać się twierdząca.
Artur Szpilka swoim zachowaniem wręcz prosił się o to, by ludzie życzyli mu wszystkiego, co najgorsze. By rechotali tym głośniej, im boleśniej padał na deski i drożej płacił za grzech pychy, rozumiejąc, że wbrew temu, co myślał, on także nie jest niezniszczalny. A niektóre symptomy, które zaczął odczuwać, podpowiadały mu, że może zostać taką samą kaleką, jak chociażby Magomied Abdusałamow, potwornie okaleczony porażką w 2013 roku. Ale czy w tej złożoności sytuacji i postaw nie ma paradoksu? Czy te wszystkie złorzeczenia i porażki, dokumentnie raniące jego ciało i umysł tak, jakby ktoś wbił mu nóż w serce i jeszcze dla zabawy tym nożem kręcił, nie były czymś, w czym dopiero po czasie może dostrzec głębszy sens? Gdyby nie najboleśniejsze klęski i rozczarowania, spotęgowane masową krytyką, nigdy lub znacznie później zacząłby rodzić się na nowo. To porażki sprawiły, że zaczął uwalniać w sobie pokłady tego lepszego, empatycznego, zdolnego przepraszać i wartościowego człowieka. A zatem musiały pojawić się w jego życiu i wystawić go na próbę. Również tę najcięższą, gdy był o krok, by postąpić tak, jak przeklinany przez niego ojciec. Ten, którego w tym samym momencie zrozumiał i ukochał.
Ta książka nie jest laurką. W wielu miejscach, przedstawiając własny punkt widzenia, narrator w trzeciej osobie zadaje pytania, starając się wczuwać w położenie niektórych uczestników wydarzeń. I refleksyjnie znajdować zrozumienie dla ich postaw, które "tamten" Szpilka najczęściej od razu rozstrzygał zerojedynkowo. Czyli dawał po mordzie, a czasami sam obrywał.
Odnalazł Boga, gdy diabeł kazał mu związać sznur i zakończyć tę historię
Ciągi narkotyczno-burdelowe, kilogramy wciągniętego koksu, wpisywane w specjalny zeszyt uliczne bójki, romans z nauczycielką, czy wydarzenie nieopodal imprezowego klubu przy głównej płycie krakowskiego rynku, gdy Szpilka przeląkł się, że zabił człowieka... Zawsze chełpił się tym, że jest sportowcem "czystym", z wpojonymi od trenera Fiodora Łapina zasadami, który brzydził się dopingiem. Aż doszło do tego, że sam poczuł się jak oszust, idąc na zgniły kompromis, który pozwolił mu ukryć wpadkę dopingową przed walką z Łukaszem Różańskim. Po testach, o które sam zabiegał i sam za nie zapłacił! O tej ostatniej historii dotąd nikt nigdy głośno nie mówił. Szpilka dwukrotnie został pocięty, a za wydarzenia sprzed jednej z galerii w Krakowie zapłacił straszną cenę, która ciągnęła się za nim latami. Z wielu powodów do stolicy Małopolski do dzisiaj szczególnie go nie ciągnie.
<Nie ma odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni" - myślał Artur kilka tygodni po tym, jak ciosami sierpowymi uśpił go Dereck Chisora. Rozmawiali z Władysławem Ćwierzem jak ojciec z synem. W jednym się zgadzali: Artur nie ma szczęki na dzisiejszą wagę ciężką. Wagę ciężką z olbrzymami i końmi ważącymi naturalnie o 20-30 kilogramów więcej od Szpilki.
(...)Nie nadaję się po prostu do kategorii ciężkiej - uznał. - Nie mam tak długich rąk, tak szerokiego karku, tak grubych kości. Moje ciało nie jest przystosowane do walk z kolosami, nie mam takiej odporności. Jestem szyty na miarę cruiser. Tam każdy cios byłbym w stanie przyjąć. Wytrzymać i być w walce do samego końca>.
Artur Szpilka nie został Mikiem Tysonem. Czy mógł? Być może nigdy nie był do tego predystynowany, ale wszystko, co napędza do światowych celów, zaczyna się od wielkich marzeń. Niewątpliwie jednak ta zasadnicza refleksja, że nie nadaje się do wagi ciężkiej, przyszła zbyt późno. Wieliczanin nigdy nie był nieprzeciętnie odporny na ciosy, a w tym momencie, gdy to zrozumiał, był już pięściarzem naruszonym. W dodatku ze stępioną sportową agresją, o co sam siebie pytał i szukał odpowiedzi, czy już jest skończony.
Zacząłem od refleksji o Mike’u Tysonie. I swoją recenzję biografii Artura Szpilki zakończę swoistym blurbem, podobnym w swej poetyce do tego, który wciąż wywołuje we mnie wyjątkowe wspomnienia.
"Ta książka nie jest apoteozą chuligana z reputacją wielickiego bonzo, beznamiętnie i nałogowo dającego w zęby rówieśnikom i starszym. Słowem każdemu, kto stawał mu na drodze. Zdegradowanego do kategorii więźniów niebezpiecznych, będącego na granicy życia i śmierci. Biografia w formie powieści Artura Szpilki jest konstatacją dla tych, którzy w ringowym, łobuzerskim wizerunku Szpilki nie dostrzegali, bądź nie wiedzieli, że ze smyczy spuściła go samobójcza śmierć ojca, a wychowywała ulica i pseudozasady światka chuligańsko-kibolskiego. To, na czym oparta jest prawdziwa wierność, poczuł dopiero wtedy, gdy wierności pozbył się z nadgarstka. Odnalazł Boga, gdy diabeł kazał mu związać sznur i zakończyć tę historię. A on zaczął ją pisać na nowo".
<Ciąg dalszy nastąpi...>.
Czy Artur Szpilka już nigdy nie skręci tam, nad czym rzewnie zapłakał?
Artur Gac
* w recenzji w specjalnych nawiasach (<>) znalazły się fragmenty książki "Zawsze ten sam" autorstwa Huberta Kęski i Artura Szpilki.