Artur Gac, Interia: Gdy Artur Szpilka powtarza, że czyta kolejne strony powieści biograficznej i płacze, to nie przesadza? Hubert Kęska, autor książki o życiu Artura Szpilki: - Jestem wręcz przekonany, że nagrywa te krótkie materiały wideo dopiero wtedy, gdy już się uspokoi. I to tak na dobre. A nawet wtedy osoby, które go znają, widzą emocje. My go znamy i dostrzegamy nawet po kształcie jego twarzy i oczach, lekko napuchniętych, że wcześniej popłynęło trochę łez. Myślę, że to wygląda w ten sposób, iż Kamila mówi mu, by aż tyle nie opowiadał o książce i nic nie zdradzał, lecz Artur najchętniej nagrywałby jeszcze więcej. Tak bardzo emocjonalnie w tym siedzi. Zadzwonił do mnie trener "Kostka" i mówi mi tak: "chłopie, coś ty z nim zrobił? Nie da się go od książki oderwać. Co wrócimy z treningu, to praktycznie nie robi nic innego, tylko czyta. Jak zbieramy się na treningi, to też już czyta". To tylko pokazuje, jakie emocje nim targają. On w jakiś sposób swoje życie przeżywa raz jeszcze. O ile komuś postronnemu trudniej wychwycić na przykład zmianę konturu twarzy, to w oczach niewątpliwie widać dużo emocji. - Właściwie od momentu pierwszych sukcesów za czasów kadeta, w życiu Artura działo się dużo, miał już tak mnóstwo różnych bodźców, że życie bardzo szybko mu mijało. Oczywiście z jednej strony było trochę autorefleksji, jednak nie wszystko zapamiętał szczegółowo i drobiazgowo. Miał wiele takich momentów, które wiązały się z bardzo trudnymi wyborami i zmianą otoczenia. Dlatego, czytając teraz tę książkę, która jest oparta nie tylko na jego wspomnieniach, ale także na rozmowach z ludźmi mu bliskimi i podróżującymi razem z nim przez życie, to wszystko wraca teraz do niego nawet nie ze zdwojoną, ile ze zwielokrotnioną siłą. Ile opisanych historii jeszcze nigdy nie ujrzało światła dziennego? - Myślę, że jeśli chodzi o niektóre działy, to większość. Gdy mówimy na przykład o wątku chuligańskim, to Artur długo nie mówił prawie nic. Jeśli nawet wydawało się, że mocno się otworzył i powiedział bardzo dużo, a pamiętam zwłaszcza jeden wywiad z nim po wyjściu z więzienia, tak teraz - gdy zacząłem na te tematy rozmawiać z nim i ludźmi z tamtego okresu - wiem, że to było rzucone tylko hasłowo. Był jeszcze taki moment, gdy po raz pierwszy rozmawialiśmy o książce, czyli około pięć lat temu, gdy ponownie chciał spróbować sił w kategorii junior ciężkiej. I opowiedział mi historię z "Miśkiem", ze stowarzyszeniem kibiców Wisły Kraków i całym tym rozejściem. Wówczas coś więcej wyjawił, natomiast całościowo, w jaki sposób wniknął w to środowisko, jakimi ludźmi się otaczał i w ogóle z jakiego powodu ten świat zaczął go tak pociągać, zostanie opowiedziane po raz pierwszy. Obaj znamy Artura, również z sytuacji prywatnych, ale dopiero gdy pisałem tę książkę, zacząłem go rozumieć. Jego drogę, jego wybory? - Tak. Teraz łatwo jest go rozumieć, bo kojarzy się z przemianą, z wiarą, z pomocą Markowi Piotrowskiemu, dzieciom z domów dziecka. Czyli ze sprawami, za które przecież można mu bić brawo. Natomiast nie zawsze tak było. Ciężko jest się utożsamiać z chuliganem klubu piłkarskiego, w dodatku takiego, który nawet przez kibiców piłkarskich jest niekoniecznie dobrze postrzegany z uwagi na walki przy użyciu tzw. sprzętu. Albo jak sympatyzować z człowiekiem, który dawał do zrozumienia, że utożsamia się z więzieniem? Czyli z perspektywy tych, którzy nigdy tam nie byli, bratać się z ludźmi, którzy popełniają przestępstwa, właściwie często nie mają refleksji, a nawet godzą się na to, by iść w recydywę. Trudno było przeciętnemu człowiekowi patrzeć ze zrozumieniem na Artura Szpilkę także wtedy, gdy miał na sobie napis PDW (pozdrowienia do więzienia - przyp.), pozował na tle muralu Wisły... Czy wchodził do ringu w więziennym drelichu. - Otóż to. Swoją drogą, gdy pisałem ten rozdział o więzieniu, to miałem wrażenie, że razem z nim tam przebywam. Ale właśnie wtedy zacząłem go rozumieć, tą całą solidarność z ludźmi z jego kręgu z Wisły, jak również z więźniami. Cała ta powieść, która przedstawia jego drogę, moim zdaniem sprawi, że ludzie wczują się w jego położenie i lepiej zrozumieją pewne zależności przyczynowo-skutkowe. Książka przeplata się trudnymi i radosnymi chwilami, a emocje skrajnie się zmieniają, co tylko potwierdza, z jak barwnym człowiekiem mamy do czynienia. Barwny był od dziecka, ale także dlatego, że musiał mierzyć się z różnymi wydarzeniami, stąd niektóre jego wybory. Biorąc to wszystko pod uwagę, mam wrażenie, że czytelnik będzie w stanie je zrozumieć. Nawet jeżeli z dzisiejszej perspektywy były one błędne. Jestem przekonany, że niewielu kibiców miało do tej pory wiedzę, iż Artur przebywał przez jakiś czas w domu dziecka. Gdy dzisiaj mówi, że książka mogła zostać napisana już parę lat temu, lecz - cytuję - "nie było na to akceptacji, ale pogadałem z bliskimi", to wprost daje do zrozumienia, że jego samego, jego mamę, generalnie rodzinę najwięcej kosztował m.in. wątek bidula? - Myślę, że w ostatnich miesiącach zdecydowanie tak. Gdy po raz pierwszy rozmawialiśmy o tej książce, a było to na przełomie 2019/2020 roku, Artur wypowiedział następujące słowa: "może kiedyś będę miał zaszczyt i ciężką pracą zdobędę mistrzostwo świata, a wtedy uda się napisać książkę, która pokazałaby to wszystko od podszewki i dała jakieś wskazówki". On już wtedy myślał o tym, że z wieloma biednym dzieciakami, z trudnych środowisk, które także z konieczności mierzyły i mierzą się z rzeczywistością poza domem, może się utożsamiać, a swoją historią spróbować im pomóc. Artur zawsze chciał spisać swoją historię, ale jego marzeniem było, aby zrobić to po gigantycznym sukcesie sportowym w boksie. Mierzył najwyżej jak się dało, przecież on zawsze chciał być polskim Mikiem Tysonem. - Fajnie, że to pamiętasz. Ta książka, pod względem szczerości, szczegółów z życia i dylematów wewnętrznych, z fajną pamięcią emocjonalną, którą Artur w sobie ma, będzie przypominała "Moją Prawdę" Mike’a Tysona. Obaj funkcjonują w zupełnie innych szerokościach geograficznych, Artur nie miał też tak ciężkiego gatunkowo wyroku, bo poszedł siedzieć za bójkę, a nie przestępstwo seksualne, co sprawia, że dla mnie Artur Szpilka jest bohaterem dobrym, a Mike Tyson niejednoznacznym. Niemniej widzę dużo zbieżności pomiędzy tymi książkami. Gdy daliśmy do zrozumienia, że zaczęliśmy nad naszą pracę, bardzo dużo osób pisało nam w wiadomościach prywatnych, że Artur to właśnie polski Tyson. Czyli widzisz, to przetrwało aż tyle lat! Nawet odgrzebałem wycinki z czasów, gdy Artur wychodził z więzienia i jeden z tytułów brzmiał następująco: "Biały Tyson wraca na ring". A przecież Artur dopiero miał zacząć rozdział w kategorii ciężkiej. W tym momencie wielu może zadać sobie pytanie: "jakie okoliczności sprawiły, że Artur Szpilka trafił do bidula?". I tu mam wrażenie, że otworzycie historię, która w żadnym razie dotąd nie ujrzała światła dziennego, a dotyczy mamy Artura. - Tak, ta sprawa po raz pierwszy znajdzie się w przestrzeni publicznej. Życie rodzinne Artura było owiane tajemnicą z uwagi, jak myślę, na dobro całej familii. Nie wiem, czy pamiętasz, ale tak samo długo do mediów nie przedostawała się wiadomość, że tata Artura odebrał sobie życie. To prawda. - Artur mówi o tym najwyżej od kilku lat. Gdy wyszedł zza krat, to pamiętam, jak śp. pan Jerzy Kulej mówił, że rozmawiał z rodzicami Artura i wymieniał panią Jolę oraz jego ojczyma, jako rodziców, mamę i tatę. Przypominam sobie dwie rozmowy, które przeprowadzałem z panią Jolantą, najpierw gdy Artur przebywał w więzieniu, a później był po strasznym nokaucie z rąk Deontaya Wildera. I wyraźnie używała słowa "mąż", co także niczego nie zdradzało. - Zdecydowanie. Arturowi też zawsze zależało na tym, aby chronić ludzi wokół siebie. Przyznała mi to jego najstarsza siostra Ania, opowiadając, że przez całe dzieciństwo to wyglądało tak, że Artur był właściwie strażnikiem młodszych dzieci. Gdy któreś z nich miało problem, na przykład w domu dziecka, to ludzie wiedzieli, że najpierw interweniował Artur, a więc lepiej było tych kilkulatków nie ruszać. To jest w ogóle bardzo skomplikowana historia, ponieważ mama Artura swój rodzinny dom również miała bardzo niestabilny, dlatego można powiedzieć, że ta historia, w jakimś sensie, się powtórzyła. Mama powtarzała wszystkim swoim dzieciom, w tym najstarszemu Arturowi, żeby jako rodzina trzymali się razem. Mówiła, że będzie szczęśliwa, jeśli dzieci będą wykształcone i zawsze staną za sobą. Ogromnie jej na tym zależało, by mieć skonsolidowane pociechy. Arturowi to zostało w głowie na lata. Ja bym powiedział, że ta lojalność wychodziła poza najbliższą rodzinę, bo również trener Władysław Ćwierz, którego do dzisiaj tak bardzo szanuje Artur, utrzymywał w tajemnicy choćby fakt domu dziecka. Parokrotnie zdarzało się, że podpytywałem go o te sprawy, ale zawsze taktownie potrafił z tego wybrnąć i odpowiadał tak, iż nie miałem pewności, że takie wydarzenia miały miejsce. - Ja miałem dokładnie takie same doświadczenia. Trener Ćwierz był w stanie rozmawiać o tych najbardziej trudnych wydarzeniach dopiero w momencie, gdy dowiedział się, że już o nich wiem i jestem na etapie pisania książki. Wcześniej również nie mówił mi o tych sprawach wprost, na przykład w ogóle nie wymieniając domu dziecka. Powiedzmy sobie otwarcie, że gdyby nie było trenera Ćwierza, to Arturowi poza domem dziecka zostałaby tylko ulica. Trener Ćwierz przychodził pod szkołę i odprowadzał Artura na autobus po treningach, w momencie gdy polowali na niego ludzie z Cracovii. I wpajał mu różne wartości. Uważam, że gdyby zabrakło trenera, a także w pewnym momencie mądrego głosu w środowisku kibiców, czyli Czyża, to Artur do pewnych wniosków by nie doszedł. I tamten świat kibolski, a później być może także przestępczy, wciągnąłby go na dobre. Późniejszych wyników sportowych także by nie było i dzisiaj w ogóle byśmy nie rozmawiali. W okresie pobytu w domu dziecka, z tego co słyszałem, pojawiła się postać także księdza, który również miał otoczyć Artura opieką. - To prawda, jako że dom dziecka znajduje się przy kościele i pewni duchowni także byli tam pedagogami, ksiądz przywoził Artura na treningi. Podobno był fanem boksu, więc także pomógł Arturowi, by nie zawrócił ze sportowej ścieżki. Miałeś przekonanie przy tych rodzinnych wątkach, po raz pierwszy tak gruntownie zgłębianych i odkrywanych, że Artur, jego mama i cały krąg osób najbliższych potraktowali tę powieść trochę jak spowiedź? - Myślę, że w przypadku Artura, jego siostry Ani, a także być może chłopaków ze środowiska kibiców, z którymi wzrastał, zdecydowanie tak można powiedzieć. Dla mamy Artura jest to cały czas bardzo trudna materia, ponieważ nie wie, a chyba rozmyśla nad tym, jakie będą konsekwencje wyjścia tej książki, czy Artur w związku z nią ucierpi. I w sumie nie dziwię się, bo chyba dla każdej mamy byłoby to najcięższe. Szczerość, w jakimś sensie bezwarunkowa, wiąże się z tym, że odbiór istotnie może być różny. Natomiast osobiście mam poczucie, że im szczerzej przedstawiamy obraz bohatera, z wszystkimi jego wadami, plamami na honorze i ciemniejszymi kartami historii, tym bardziej nie przekreślamy tej postaci. Przeciwnie, raczej najgorszy efekt daje próba pokazania postaci krystalicznej. Moim zdaniem prawda nie szkodzi, jeśli się ją dobrze i dokładnie przestawi. Najbliżsi mogą się obawiać, że z tej książki wynikną dla Artura jakieś kłopoty, ale według mnie tak nie będzie. To nie jest tak, że ta książka ma dobrych i złych bohaterów. Ma przede wszystkim bohaterów złożonych, którzy prezentują różne postawy ze swojej styczności z Arturem. I to jest normalne, ludzkie, bo relacje zmieniają się w zależności od okoliczności. Dlatego, wracając do twojego pytania, w przypadku niektórych bohaterów to na pewno jest spowiedź. Oczywiście nie mam pewności, że wszyscy tak ją potraktowali, a także jak duża część odbiorców zrozumie Artura i skomplikowaną drogę, jaką już pokonał w swoim życiu. Obaj podjęliśmy próbę napisania książki, która - jeśli chodzi o polski rynek biografii - może być jedną z najszczerszych. Jeśli miałbym wymienić jakąś inną książkę, która w tym momencie mi się kojarzy i miałaby taki kaliber, byłby to może "Spalony" z Andrzejem Iwanem. Tutaj będzie wielka szczerość w odniesieniu do czasów, które większość z nas pamięta. Myślę, że masa ludzi będzie w stanie wczuć się w świat Artura. Dla mnie Artur, którego znam i obserwuję od kilkunastu lat, to przykład człowieka zdolnego do wielkiej przemiany. Oczywiście są ciągle wyimki i wyjątki, bo na przykład Krzysztof "Diablo" Włodarczyk od razu mógłby podnieść rękę i zaprotestować, by nie opowiadać takich historii, wszak obaj wciąż sobie dokazują. Natomiast w warstwie emocjonalnej, spojrzenia na świat, postrzegania ludzi i przestawiania wajchy gdy idzie o dostrzeżenie innych wartości, przeszedł niesamowitą drogę. Przykładem, jaka zmiana w nim zaszła, jest przemodelowana relacja i nastawienie do własnej mamy. Przez lata to był temat praktycznie unikany przez Artka, wyczuwałem w nim pretensje i żal. W dodatku to był jeszcze inny Artur, na swój sposób nieprzewidywalny i ostry w reakcjach, więc trochę nawet ryzykiem było otwierać go na sprawy, które mogły go rozjuszyć. A dzisiaj to jest kochana mamusia, obsypuje ją komplementami, widać wielką bliskość i wzajemną więź. Po prostu miłość. - Masz rację, to jest kapitalna obserwacja. To dowód, że gdy już zmierzymy się z jakimś tematem i go przepracujemy, czyli szczerze porozmawiamy, wczujemy się w położenie drugiej strony i wybaczymy, wówczas nie mamy większego problemu z tym, by na nowo zbudować relację. Wydaje mi się, że tak jest w przypadku Artura, tak jeśli chodzi o jego mamę, jak również o tatę. Myślę, że Artur najlepiej zrozumiał mamę, gdy sam znalazł się w najtrudniejszym położeniu. Wówczas, a znam to z opowieści pani Jolanty, złapał ją za rękę i powiedział, że przeprasza ją za to wszystko, co o niej myślał, mówił na jej temat i jak buntował się w wieku dziecka, a później nastolatka. W przypadku taty sytuacja była podobna i jakże dramatyczna. Artur zapewnił mnie, że zupełnie inaczej spojrzał na czyn taty, kiedy sam był bliski posunięcia się do ostatecznego rozwiązania. Mówił o skręcaniu sznura... - I to dwa razy skręcał sznur, w dodatku nie było to jednego dnia. I właśnie wtedy, w myślach, przeprosił swojego tatę. Artur przez lata nosił w sobie wielki żal. Gdy odnosił pierwsze juniorskie sukcesy, obserwował kolegów, którzy przyjeżdżali z rodzicami i mieli u boku ojców. Oni jemu zazdrościli wyników, a on im pełnej rodziny. Patrzył w niebo i mówił: "widzisz, gnoju, miałbyś teraz syna mistrza Polski i bylibyśmy razem. Ty się dobrze biłeś, ja się dobrze biłem i dalibyśmy sobie radę". Przeklinał go wiele razy, ale później płakał, gdy po złości przychodził smutek. A gdy sam znalazł się w poczuciu beznadziei i przygniecenia, aż był bliski decyzji, która mogła skończyć jego życie, dopiero go zrozumiał. Zdał sobie sprawę, że przez lata nie wiedział co mówi. Podobne położenie uświadomiło mu, że gdy wszystko wydaje ci się ostateczne i nie widzisz żadnego wyjścia z sytuacji, człowiekiem może chcieć zawładnąć myśl, by odebrać sobie życie. A propos ostateczności i spowiedzi, o którą cię pytałem. Niedawno przeprowadzałem wywiad z Arturem, w którym ze szczegółami opowiadał mi o dniu z jego życia, w zeszłym roku, gdy poszedł do tzw. spowiedzi generalnej. Mówił, że wyznał najgorsze grzechy i coś się z nim stało. "Ja wyleciałem z tego kościoła. Naprawdę ci mówię, wyspowiadałem się z wszystkiego i wybiegłem. Możesz zapytać ‘Kostki’, bo był tego świadkiem. Nagle z radości zacząłem... Nie no, tego nie da się opisać". Wówczas umieściłem nagłówek, który w połowie jest tytułem książki, czyli z jednej strony "zawsze ten sam"... - ...a jednocześnie jakby zupełnie inny. Tak, tak. - Właśnie. Ten nasz tytuł na pozór jest dosłowny, ale w gruncie rzeczy bardzo przewrotny. A przede wszystkim taki Arturowy, taki jego. Właściwie nie było żadnej burzy mózgów, gdy przyszło do zatytułowania książki. Nie wypisywaliśmy sobie tytułów, by następnie drogą selekcji wybrać najtrafniejszy. Powiedziałem tak: "Artur, ja widzę tu tylko jeden tytuł". I od razu wszyscy to "klepnęli". Nie było dłuższej dyskusji. "Zawsze ten sam" nie oznacza, że życiowo stoi w tym samym miejscu, bo człowiek się zmienia, ale podstawowe wartości, które miał, dalej go cechują, tylko inaczej zaczął je rozumować. Tak na dobrą sprawę zdał sobie z tego sprawę, gdy miał rozejście z Wisłą Kraków. Jemu wydawało się, że wartości wpoili mu koledzy-kibole, bo to byli jego tak zwani bracia, a jemu zawsze brakowało bliskich osób, a także autorytetów. Gdy pogoniono go z Wisły, najpierw było mu ciężko, ale później zdał sobie sprawę, że to nie jest tak, iż ktoś wpoił mu na zawsze jakieś prawdy. A jeśli ktokolwiek to zrobił, to jego mama. To, że trzeba być lojalnym, ważna jest przyjaźń i trzeba stać za swoimi, generalnie miał już powiedziane od dziecka. I powoli zaczęły mu się otwierać oczy. Spostrzegł, że on oddawał zdrowie za walkę pod jakimś klubowym herbem, a tu nagle ktoś wyrzuca go ze struktury. Zdał sobie sprawę, że to przecież nie ci ludzie go ukształtowali, lecz przez to, że te wartości zawsze w sobie miał, wierzył, że dla tych idei muszą kroczyć jedną drogą. Dziś również potrafi być oddanym przyjacielem, ale nie za cenę wszystkiego, wiele w swoim życiu zmodyfikował. Zrozumiał, że tych wszystkich wartości, które on pożąda, można, a wręcz trzeba szukać znacznie szerzej niż poza hermetycznym środowiskiem. I sądzę, że im bardziej zaczął otwierać się na innych ludzi, tym mocniej otwierały mu się oczy. Czuł, że dotąd się dusił, a jego osobowość była uwięziona. - Tak, dusił się. I myślę, że wtedy aż tak jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Jednak Artur ma w sobie coś takiego, że on jest głodny życia. A jeśli masz apetyt na życie, to chcesz patrzeć szeroko na świat. Nie chcesz zamykać się tylko na pewne ideały i wyłącznie na pewną grupę osób. Chcesz mieć różnych znajomych i interesować się różnymi dziedzinami życia. Jak spojrzymy teraz na niego, jakich ma znajomych, z kim rozmawia i co go pociąga, to są przecież nie tylko ludzie związani ze sportami walki i z dawnych czasów. To są też ludzie nauki, biznesu, czy od kryptowalut. Jeśli chodzi o moje książki, to doskonale pamiętam, że najbardziej kręcił go "Świat naszych dzieci". Ktoś, kto zna tylko stereotyp Artura, mógłby powątpiewać, czy on w ogóle dał radę to przeczytać, bo to jest książka popularno-naukowa. A on do mnie dzwonił w trakcie czytania i autentycznie "zajarany" mówił: "kurczę, ale się dzieje na świecie". Dopytywał o gospodarkę, kosmos, zaciekawiło go, że Indie rozwijają program kosmiczny. On naprawdę bardzo mocno interesuje się światem. A w tym środowisku, z którego wyrósł, wprawdzie tacy ludzie też są, ale w zdecydowanej mniejszości. Też dlatego, uważam, pewne znajomości w życiu Artura naturalnie się zakończyły, ponieważ w pewnym momencie czuł, że już niewiele łączy go z daną osobą. Ponadto to środowisko, w którym tyle lat przebywał, nie jest zbiorem ludzi, w którym mógłby uwalniać całą swoją stronę emocjonalną. Dla tych osób jest to wręcz niegodne, niemęskie, a co najmniej oznaką słabości, gdy się uzewnętrzniasz, pokazujesz miłość do psiaka, nagrywasz filmik gdy coś cię wzrusza, czy publicznie opowiadasz, że poszedłeś do spowiedzi, a Bóg nakierował twoje drogi z dawnym nieprzyjacielem. - To jest genialne spostrzeżenie. Artur przecież długo wzbraniał się przed pójściem do psychologa. Gdy ówczesny trener Fiodor Łapin wysłał go do takiego fachowca, było to trochę czymś innym, bo traktował to jako obowiązek zawodowy pod walki. Jednak gdy już sam miał iść do psychologa, rozpocząć terapię i opowiedzieć o swoim życiu, jego pierwsza myśl była taka, że co on będzie spowiadał się obcemu facetowi. Przecież był wychowany tak, że z problemami radzimy sobie sami i tyle. W środowisku, w którym wzrastał, nie tylko przy umiejętnościach miękkich hołduje się takiej zasadzie, ale również gloryfikowana jest anarchia. Nie ma miejsca dla takich służb, jak policja, ale również dla instytucji typu psycholog. I Artur do tego wszystkiego też musiał dojrzeć. Popatrzmy na szeroki sztab ludzi, z jakim teraz współpracuje, a sam sobie wszystkich dobrał. Zdał sobie sprawę z tego, że dobrze otoczyć się specjalistami, to nie jest żaden wstyd, bo samemu nie sposób zrobić wszystkiego dobrze i optymalnie. Charakter tak naprawdę pokazujesz, gdy mierzysz się z problemami, a nie udajesz, że ich nie ma, bo ktoś ci tak wpoił. Osobiście która historia zrobiła na tobie największe wrażenie, tak że i ty poczułeś duży przypływ emocji i poruszenia? - To jest bardzo trudne pytanie, bo wiąże się z zupełnie niełatwym wyborem. Może uchylę tu rąbka tajemnicy i powiem, że w książce jest trzynaście działów. Wcale nie dlatego, że dziś Artur uważa, iż to jego szczęśliwa liczba, choć kiedyś sądził dokładnie odwrotnie. Tyle tematycznych historii wyszło mi po tym, jak przeprowadziliśmy ileś wspólnych rozmów. Każdy dział jest kolejnym etapem jego życia, a każdy następny niesie ze sobą pewien przełom, czyli takie dramatyczne zdarzenie, które wpłynęło na jego życie i spowodowało, że nie był już dokładnie taki, jak wcześniej. A tych zdarzeń jest mnóstwo... Dla mnie bardzo wzniosła na pewno była jego przemiana w więzieniu po tym, jak został zdegradowany do kategorii N (więźniów najbardziej niebezpiecznych - przyp.). I to w ogóle dużo o nim mówi. Zresztą byłeś wtedy u niego i sam widziałeś go twarzą w twarz. Gdy tam wylądował, był jeszcze mocno osadzony w subkulturze więziennej. I szedł wtedy przekaz z więzienia, że Artur w ogóle się nie resocjalizuje. A fakt, że tuż po tym, gdy został awansowany do zakładu półotwartego, gdzie czekało na niego więcej uprawnień i przywilejów, by zaraz potem zjechać do "enki", został porównany przez ówczesnego majora do dania mu luksusowego samochodu, którym rozbił się na pierwszej prostej. - Zacytowałem te słowa w książce, bo jest to bardzo obrazowa metafora. Trener Fiodor Łapin opowiadał mi, że po odwiedzeniu Artura w Tarnowie był załamany. Cholernie smutnym przeżyciem był dla niego widok swojego zawodnika, którego chciał wychować, a sam Artur widział w nim ojca, gdy spostrzegł już trochę innego człowieka, który wsiąka w środowisko przestępców. Trener Łapin, który nigdy nie chciał mieć wiele wspólnego z ludźmi łamiącymi prawo, wyjechał z tego spotkania mocno zdołowany. Artur w warunkach więziennych znalazł się w sytuacji jednej z gorszych, jeśli nie najgorszej. Był sam ze sobą i praktycznie nie widział współosadzonych na spacerze, bo niemal całą dobę był pod kluczem. Za grypsy można było dużo bardziej oberwać, do tego ucięte zostały paczki i widzenia... Generalnie, w takich warunkach, ludzie jeszcze bardziej się buntują na rzeczywistość, która im każe w pełni się podporządkować i tym mocniej stają się wrogami instytucji oraz funkcjonariuszy państwa. Tymczasem Artur właśnie wtedy przeszedł przemianę. Stwierdził, że nie ma co robić, więc zacznie czynić coś pożytecznego. I to jest właśnie cały on. Zamówił pierwszą książkę, za nią poszły kolejne i już w tym momencie, pomimo że siedział w tej malutkiej celi, mentalnie już był na wolności. Bo myślał kategoriami już tylko wolności i czekał by wyjść. Wcześniej więzienie go nie przygniotło, bo w jakimś sensie poczuł się tam, jak w domu, mając wokół kumpli. A w chwili, gdy jego wyobraźnia zaczęła pracować i czytał "Potop", już chciał być poza murami więzienia i odnosić wielkie sukcesy sportowe. Boks był tym, co dawało mu zupełnie inne perspektywy na życie. Gdyby nie sport i ta odszukana w sobie chęć do życia, mógłby być kolejnym, bezimiennym człowiekiem, z krótkim życiorysem na tej ziemi. Powiedziałeś o "Potopie". To także główny bohater powieści Andrzej Kmicic, z którym zaczął się utożsamiać, swoim życiorysem, przemianą i wyborami pchnął go na właściwe tory. Mówił o tym parokrotnie. - Jego ta historia niesamowicie zbudowała. Na Kmicicu ciążyło piętno zdrajcy, więc przybrał nazwisko Babinicz, pod którym dokonywał bohaterskich czynów wobec ojczyzny, ale to wciąż był Andrzej Kmicic. Czyli "zawsze ten sam". Artur, w jakimś sensie, też wydawał się być już spalony w przestrzeni medialnej. Zapewne pamiętasz, co się działo. Właściwie cokolwiek zrobił, było to mocno rozdmuchiwane, bo był złym bohaterem, był złą postacią dla przeciętnego człowieka. Mnóstwo osób kojarzyło go, ale raczej spotykała go krytyka i hejt. Kto jeszcze ileś lat temu by pomyślał, że ludzie będą inspirowali się historią Artura Szpilki i pod jej wpływem chcieli zmienić swoje życie? Choć i wtedy już się tacy zdarzali, jak pięściarz Adam Balski, który lata temu mówił, że Artur Szpilka jest jego idolem. Sam Adam także był za kratami i na przykładzie Artura zobaczył, że poprzez sport można zarabiać pieniądze, zyskać rozpoznawalność i mieć super perspektywy. Kmicic dostrzegł, że jego decyzje także wynikały z całego splotu okoliczności i z wartości, które sobie narzucił i chciał się ich trzymać. Podobnie było u Artura, dlatego tak silnie zaczął utożsamiać się z tą postacią. Kmicic wrócił jako połącznie Kmicica i Babinicza, a Szpilka mariaż tamtego Artura, chuligana i złego chłopca z biednego domu, w którym nie zawsze była ciepła woda, z człowiekiem, któremu sport dał możliwość poznania innych obszarów życia i poprawiania statusu swojego oraz swoich bliskich. Cały czas krążymy wokół metamorfozy Artura. Tego, jak zaczął wsłuchiwać się w różne głosy i dostrzegać w nich chęć otwarcia go i uwolnienia jego wnętrza. Czy mieliście taką rozmowę, w której pojawiłby się temat wywiadu, jakiego po walce z Adamem Kownackim udzielił mi trener Zbigniew Raubo? Ostro, w swoim stylu, szkoleniowiec wykrzyczał wszystko, co przyszło mu na język, by wstrząsnąć swoim byłym podopiecznym. Mówił, że mógł być wielki, a staje się przeciętnym bokserzyną, nie ma kto sprowadzić go na ziemię i po ojcowsku dać mu w twarz. Był wściekły, także na siebie, że przez lata pozwalano mu na wszystko, bo był atrakcyjny marketingowo, a Artuś obrastał w piórka. Dodał, że po tym wszystkim powinien stanąć w prawdzie i wszystkich, których przez lata obrażał, publicznie przeprosić. - Krzysztof Włodarczyk kilka lat temu powiedział, że do Artura Szpilki wróci karma za wszystko to, co zrobił. Wiadomo, że obaj mieli konflikt, więc sytuacja była trochę inna, zatem "Diablo" powiedział to też po złości, ale Artur coś takiego odczuł na własnej skórze. Przecież spadł na niego najcięższy hejt, który najpierw długo się piętrzył, aż w końcu wylał gdy przyszły porażki, z kulminacją może właśnie po Adamie Kownackim i późniejszej klęsce z Łukaszem Różańskim. Niektórzy zaczęli robić z niego nieudacznika, wręcz pośmiewisko. Zaczęły pojawiać się porównania do celebrytów z gal okołosportowych. - Przecież doszło do tego, że nawet osoba kojarzona z boksem stwierdziła, że teraz to on może wygrać tylko z Najmanem. Takie porównanie dla faceta, który walczył o mistrzostwo świata w wadze ciężkiej, to zupełna tragedia. Gdy zaczęliśmy szczerze rozmawiać po porażce z Różańskim, wtedy Artur przyznał, iż ma poczucie, że wszystkie słowa, które przez lata wypowiedział, teraz do niego wracają. I na nim się mszczą. Artur ma świadomość, że kiedyś wiele mówił i sporo ludzi oceniał zero-jedynkowo. Oceniał Andrzeja Gołotę, jak można uciec z ringu. A polskość odbierał Darkowi Michalczewskiemu. - Oczywiście, na zasadzie, jak można było zdradzić Polskę. A później, gdy sam przeżył porażki, zaczął próbować poznać ich perspektywę i wówczas uznał, że nie powinien był tak robić. To dlatego tak silne poczucie w nim, że za słowa, którymi oceniał innych, sam zaczął obrywać po łbie. Coś jeszcze ci opowiem. W ostatnich dniach zadzwonił do mnie z prośbą. Więc odpowiedziałem mu, że mam przygotowane na koniec książki podziękowanie dla jego bliskich, którzy pomogli przy jej powstaniu. Odparł, że nie tylko o to mu chodzi. Wymyślił szersze podziękowanie dla poszczególnych osób, które zaczął mi wymieniać. I dodał, że chciałby podziękować też tym ludziom, z którymi się pokłócił, którzy mu źle życzyli i przez których wyszło tak, że w jakimś sensie przestał istnieć w pewnych środowiskach. Dodał, że to wszystko było ważne na jego drodze. I to jest dopiero dojrzałe spojrzenie. Czy ta książka jest też o Kamili, ukochanej Artura, pieszczotliwie nazywanej "Starą"? - Muszę tu powiedzieć jedną rzecz. Gdy rozmawiałem z Artura przyjaciółmi z Wieliczki, z jego trenerami, ciocią i kumplami tu i teraz, to właściwie wszyscy odnosząc się do pytań o przemianę, wskazywali Kamilę. Gdy napisałem to Kamili, sama była w szoku. Po niektórych mogła się takich słów spodziewać, ale taka opinia wielu osób, zwłaszcza starych kolegów Artura z podwórka, mocno nią poruszyła. Ten głos jest naprawdę spójny, że w jego przemianie bardzo duży udział ma Kamila. Zawsze trzymała go w ryzach, wielokrotnie powstrzymała jego temperament w sytuacjach, które mogły go narazić na nieprzyjemne skutki. W jakimś sensie też okiełznała tego Artura, który miał w sobie pierwiastek niebezpiecznego człowieka. Może nie będącego zagrożeniem dla społeczeństwa, ale pozbawionego hamulców w niektórych sytuacjach. Pokazała mu, że życie może być walką, ale ta walka powinna odbywać się na wielu polach, nie tylko na pięści. Nie zawsze emocje i ostateczne rozstrzyganie sporów jest najlepszą drogą, bo nie dość, że może się to nie udać, to skutki będą opłakane. Czujesz, że jakąś historię Artur jeszcze zachował albo z myślą o kontynuacji biografii albo już takim konkretnym planem, którym się z tobą podzielił? - Nie mam takiego poczucia. Wydaje mi się, że jest to, tak jak rozmawialiśmy o kościele, spowiedź absolutna. Jeżeli coś nie zostało powiedziane, to prawdopodobnie nie miało aż takiego wpływu na niego, by musiało paść, a mogłoby być dla kogoś nieprzyjemne. Jeśli już, to na tej zasadzie. Generalnie rzecz biorąc, jeśli chodzi o niego i jego czyny, to myślę, że odsłonił się całkowicie. Wiem, że zrobiłeś fantastyczny research. Próbowałeś oszacować czas, który poświęciłeś, by zebrać wszystkie potrzebne materiały? - Emocjonalnie poświęciłem temu zajęciu około rok, biorąc pod uwagę całe myślenie o tym projekcie. Na początku robiłem jeszcze inne rzeczy, ale cały czas miałem z tyłu głowy, żeby do tego przysiąść. Najpierw odświeżyłem sobie wszystkie wspomnienia, jakie miałem z Arturem oraz usystematyzowałem całą jego karierę. Później podzieliłem to wszystko na działy i zacząłem zbierać różne informacje na jego temat. I tu przyszedł czas na moją spowiedź (uśmiech). Myślałem na wstępie, że znakomicie znam jego karierę, bo przecież kolegujemy się od lat, a do tego Artur zawsze był na tyle charakterystyczną postacią, że interesując się boksem ciężko było niewiele o nim słyszeć. Wydawało mi się, że zawodowo to będzie prościzna. A teraz, gdy postawiłem ostatnią kropkę, uważam, że to mogło być nawet największe wyzwanie w moim życiu. Otóż kaliber jego przeżyć, całej przemiany plus tego, jak różne jest spojrzenie na niego wielu osób i o jak wiele osób zahaczamy, sprawiło, że książka śniła mi się po nocach. Teraz, przez najbliższe dwa miesiące, nie będę robił nic. Zupełnie nic. W tej chwili nie jestem w stanie wskoczyć w żaden nowy projekt, ponieważ czuję się totalnie wycieńczony. Nie fizycznie, od tej strony mógłbym produkować się dalej, jednak wszystko to, co miałem, całą moją artystyczną duszę, dałem tej powieści. Rozmawiał Artur Gac ------------- W przypadku potrzeby udzielenia pomocy lub rozmowy z psychologiem, skorzystaj z jednego z poniższych numerów telefonów: Czynny całodobowo, 7 dni w tygodniu telefon Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym - 800 702 222 Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka - 800 121 212 Możesz też odwiedzić stronę centrumwsparcia.pl, gdzie znajduje się grafik dostępnych specjalistów: lekarzy psychiatrów, prawników i pracowników socjalnych. W przypadku, gdy potrzebna jest natychmiastowa interwencja, zadzwoń na numer alarmowy 112.