Po tym jak wyszło na jaw kolejne fatalne zachowanie Lindbaecka, zarówno jego szwedzki klub (Masarna Avesta), jak i polski (Start Gniezno) zdecydowały, że zawieszają go w prawach zawodnika. Trudno było się zresztą takiej decyzji dziwić, bowiem Lindbaeckowi mało kto już wierzy w kolejne puste deklaracje. Żużlowiec ma ewidentny problem z samym sobą i mimo pomocy z zewnątrz, nie jest w stanie wyjść z nałogu. Nawet obecność rodziny nie motywuje go do skutecznej walki. Jak napisano w Avesta Tidning, Lindbaeck tym razem dość szybko po kolejnej wpadce podjął - przynajmniej oficjalnie - kroki w kierunku powrotu do normalności, czyli w jego przypadku do zachowania trzeźwości. Chodzi na spotkania AA, jest na odwyku. Deklaruje, że chce z tym skończyć i wrócić do żużla. Zresztą ponowna obecność na torze miałaby również stanowić dla niego formę terapii. Pytanie, czy kiedykolwiek do takowego powrotu dojdzie, bo Szwed już kilka razy kończył karierę. Lindbaeck zmarnował karierę na własne życzenie Choć w sportowym CV szwedzkiego żużlowca jest sporo różnego rodzaju sukcesów, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że mógł osiągnąć znacznie więcej, z tytułem mistrza świata włącznie. Nazywano go przecież następcą wielkiego Tony'ego Rickardssona. W wieku niespełna 20 lat Lindbaeck był już w światowej czołówce. I wtedy zaczęły się problemy z nałogami. Choć Antonio nadal potrafił czarować na torze, coraz częściej było o nim głośno z tytułu nieobyczajnych zachowań poza nim. Kibice mu jednak wybaczali, bo uwielbiali jego styl jazdy i charakterystyczne zachowania na torze. Ci z Bydgoszczy do dziś wspominają bieg z 2009 roku, kiedy to Lindbaeck przez cały bieg holował Tomasza Chrzanowskiego, niemal jadąc za niego. Bronił swojej i kolegi pozycji, jednocześnie blokując rywala i non stop jadąc z odwróconą głową. Ten wyścig przeszedł do historii i najlepiej obrazował potencjał Szweda.