Ostatnie, które ograły Świątek w Wielkim Szlemie. Powrót Tomasza Wiktorowskiego
Od zaskakującego rozstania z Igą Świątek, ogłoszonego na początku października, Tomasz Wiktorowski odciął się od tenisowego świata. Teraz zaś wrócił, skomentował z Bartoszem Ignacikiem mecz o finał turnieju WTA 500 w Adelajdzie między Jessicą Pegulą i Julią Putincewą. A to akurat starcie dwóch ostatnich zawodniczek, które pokonała Świątek w Wielkich Szlemach, gdy prowadził ją właśnie Wiktorowski. Wygrała Pegula 7:6(4), 6:3. O tytuł powalczy z Madison Keys.
Ponad cztery miesiące trwał odpoczynek od tenisa dla Tomasza Wiktorowskiego - przynajmniej ten, o którym oficjalnie wiemy. 5 września Iga Świątek przegrała w ćwierćfinale US Open z Jessicą Pegulą 2:6, 4:6, odpadła z turnieju. Było to też pożegnanie się ówczesnej liderki rankingu WTA z trenerem, choć informację o tym podano dopiero kilka tygodni później. Wcześniej team raszynianki wyjaśniał sprawę pozytywnego wyniku testu antydopingowego, o którym dowiedział się 12 września. Sprawa zmiany trenera zeszła na dalszy plan.
Wiktorowskiego zastąpił ostatecznie Wim Fissette, to pod jego opieką Iga zagra w poniedziałek w pierwszej rundzie Australian Open. Wiktorowski zaś wrócił do komentowania tenisowych spotkań, czym zajmował się już w przeszłości. Pierwsze zaś wypadło w dniu jego 44. urodzin, na dodatek na starcie... dwóch zawodniczek, które jako ostatnie pokonały Igę w Wielkich Szlemach, gdy prowadził ją ten szkoleniowiec.
W trzeciej rundzie Wimbledonu Świątek uległa bowiem Julii Putincewej, a w Nowym Jorku - Peguli.
- Witam serdecznie, Tomasz Wiktorowski. (....) Na pewno jakieś emocje są, ale robię to od 2009 roku, więc z przyjemnością wracam do tego zawodu - skomentował znakomity trener, który wcielił się w rolę eksperta u boku Bartosza Ignacika.
Jessica Pegula - Julia Putincewa w półfinale WTA 500 w Brisbane. Koszmarny "mecz dnia", 37 niewymuszonych błędów w 1. secie
Samo spotkanie Amerykanki z Kazaszką było kiepskie, pełne błędów. Zwłaszcza w pierwszym secie, który momentami był koszmarnym widowiskiem. Choć emocjonującym, bo obie jednak dość pewnie wygrywały swoje gemy serwisowe. Z dwoma wyjątkami - Putincewa została przełamana tuż po rozpoczęciu spotkania, a Pegula - w ósmym gemie. Poza tym ostatnim nie było choć jednej gry na przewagi, zawodniczki returnujące miały poważne problemy z normalnym odegraniem piłki. Obie się przy tym irytowały na własną bezradność. Zwłaszcza Pegula, która w pierwszej partii popełniła aż 22 niewymuszone błędy (Putincewa 15). A i tak ją wygrała.
W tie breaku Kazaszka prowadziła 4:2, gdy doszło do zmiany stron. Pegula smeczem uzyskała po chwili kontakt, a następnie dwa razy wygrała przy podaniu rywalki: najpierw po szczęśliwym zagraniu w taśmę, a później po zepsutym slajsie rywalki. To ona opanowała emocje, domknęła tego seta (7:4).
I tę formę zachowała już na drugą partię, była nieznacznie lepsza. Nie pokazywała niczego wielkiego, ale też jej płaski serwis był skuteczny. A to, w połączeniu z brakiem w szóstym gemie, wystarczyło do awansu do finału. - Aby znaleźć kontrolę nad meczem, potrzebny jest rytm. A z Putincewą niestety rytmu nie znajdzie nikt - komentował Wiktorowski.
O tytuł zawodniczka z Florydy zmierzy się w sobotę ze swoją dobrą przyjaciółką Madison Keys, u której jeszcze niedawno bawiła się na ślubie.