Kto jest wizytówką polskiej piłki?
Legia Warszawa staje dziś przed szansą awansu do fazy grupowej Champions League, jakiej nie miał od 17 lat żaden mistrz Polski. Faworytem wciąż jest jednak Steaua Bukareszt.
Przeczytałem gdzieś śmiałą tezę, że piłkarze Śląska stają się wizytówką polskiej piłki. Faktycznie gry Waldemara Soboty i jego kolegów w europejskich pucharach nie da się nazwać kompromitacją, jak jeszcze rok temu. Klub z Wrocławia wyeliminował Brugge, walczył odważnie w Sewilli, wszystko wskazuje jednak na to, że jego kariera w Lidze Europy potrwa tylko do czwartku.
Rozumiem tych, którzy pięć dni temu przeżyli w stolicy Andaluzji wielkie emocje. Śląsk prowadził, do czerwonej kartki dla Dudu Paraiby stawiał opór. Opowiadanie, że grał z trzecią siłą w lidze hiszpańskiej i czołowym zespołem na kontynencie, jest jednak gigantyczną manipulacją. FC Sevilla zajęła w poprzednich rozgrywkach Primera Division 9. miejsce, po czym latem sprzedała obie swoje gwiazdy Alvaro Negredo i Jesusa Navasa. W eliminacjach Ligi Europy gra tylko dlatego, że inne kluby, za długi, nie zostały do rozgrywek dopuszczone. W dwóch meczach tego sezonu Primera Division uzbierała zaledwie 1 pkt i znalazła się na 14. miejscu. Z czasów gdy drużyna genialnego Frederica Kanoute zdobywała dwa razy Puchar UEFA pozostało jedynie wspomnienie.
Rozpisuję się o tym tylko dlatego, że przeceniając wagę postawy Śląska w Sewilli dajemy dowód jak marne są w istocie nasze aspiracje i jak nisko upadł polski futbol. Dzisiejszy rewanż Legii ze Steauą jest rzeczywistą okazją do przełamywania barier. Bez względu na wrażenia estetyczne, bez względu na to, czy ktoś woli płynną grę Śląska, od chropawej gry Legii, okazję na dokonanie przełomu w polskiej piłce ma wyłącznie drużyna Jana Urbana.
Futbol nie jest kwestią interpretacji, ale wyników. To one sprawiły, że od 17 lat mistrza Polski nie było w fazie grupowej Champions League. Pamiętamy czasy, gdy Wisła Kraków grała pięknie, miała w składzie indywidualności, a mimo to tylko dwa razy otarła się o awans na serio: w 2005 roku rywalizując z Panathinaikosem Ateny i w 2011 roku z APOEL-em Nikozja. Zawsze rywal okazywał się jednak za mocny.
Steaua Bukareszt jest zespołem lepszym od Legii. Bardziej poukładanym, lepiej zorganizowanym, mających większe indywidualności. Nadzieje mistrza Polski opierają się przede wszystkim na remisie 1-1, który piłkarze Urbana wyszarpali w stolicy Rumunii. Bezbramkowy remis w rewanżu byłby szczytem marzeń, których nie potrafił ziścić w polskiej piłce nikt od 1996 roku.
Kilkanaście lat bez kontaktu z Ligą Mistrzów zepchnęło polskie kluby na margines. Sami siebie przestaliśmy traktować poważnie, o czym świadczą zachwyty po porażce Śląska w Sewilli 1-4. 10 dni po Legii reprezentacja Polski podejmie Czarnogórę w meczu o ocalenie cienia szans na awans na mundial w Brazylii. Krajobraz w naszym futbolu jest ogólnie przygnębiający, dlatego sukces graczy Urbana byłby tak bardzo potrzebny. W ostatnim czasie polski kibic notorycznie budził się z kacem po meczach nadziei. Gdyby Legii się nie udało, można by dojść do ostatecznego przekonania, iż jest na to skazany dożywotnio.
Wolą walki, ambicją, wybieganiem i determinacją. Wszystko jedno, pod jakimi względami gracze Urbana zdołają górować nad rywalami z Rumunii. Może uda im się wyrównać rachunki z losem, który jest od dawna wyjątkowo nieprzyjazny dla klubów z Polski. Bo jeśli wspomnienie tego, co dobre w tej edycji europejskich rozgrywek miałaby się ograniczyć do dzielnej postawy Śląska w rywalizacji z Sevillą, oznaczałoby to kolejny stracony rok dla polskiej piłki.