Strategia strusia
Aleksandar Vuković został kilka dni temu zaprezentowany jako trener (a w zasadzie - zaprezentował się sam), który ma poprowadzić Legię do końca obecnego sezonu. Celowo unikam określeń "nowy", czy jak niektórzy określają go "nowy-stary", bo co Vuko robił wcześniej – wszyscy wiedzą. Fakty są takie, że ma z Legią podpisany kontrakt do końca czerwca 2022 roku, więc de facto jest obecnym pracownikiem klubu.
Niektórzy uznali to za ruch, który świadczy o pewnej refleksji władz klubu, czyli jej właściciela i prezesa w jednej osobie, Dariusz Mioduskiego. Refleksji, która brzmi: "OK, przyznaję się, popełniłem błąd, przepraszam". Ale dla mnie to tylko iluzja. Świadczyć o tym może chociażby to, jak potraktowano Vukovicia podczas poniedziałkowej konferencji prasowej.
Legia Warszawa znów z Aleksandarem Vukoviciem
Zanim doszło do roszady na stanowisku trenera, prezes Legii był wyjątkowo aktywny medialnie. A to w wywiadzie dla klubowego portalu "wystrzelił petardę", gdy ogłosił, że stara się o angaż dla Marka Papszuna. Potem, gdzie indziej, dość kwieciście opowiadał o współpracy z dyrektorem sportowym Radosławem Kucharskim. Nagle, po wydarzeniach w niedzielę prezes zamilkł. Nie skomentował incydentu pobicia piłkarzy po meczu z Wisłą Płock. Nie wypowiedział się na temat zatrudnienia Vukovicia. Co mnie jednak najbardziej uderzyło, to obraz z tej wspomnianej konferencji, kiedy przywrócony do pracy trener pojawił się przed dziennikarzami w towarzystwie jedynie Izabeli Kruk, rzeczniczki prasowej drużyny. I bynajmniej nie mam nic do pani Kruk, ani funkcji, którą sprawuje...
Dobrze, że ostatecznie konferencja ta odbyła się nie w Warszawie przy Łazienkowskiej, jak pierwotnie zapowiadano, a we wsi Książenice, gdzie znajduje się ośrodek treningowy i klubowa akademia. Z całym szacunkiem dla Książenic, ale medialne rozegranie tej sytuacji przez szefostwo Legii było na poziomie wioskowego klubu, a nie klubu ekstraklasowego, który uznawany jest za największy w całym kraju i uważa się za rozpoznawalną w Europie markę.
Wiemy jak tego typu prezentacje wyglądają w Europie - przeważnie trenerowi towarzyszy przedstawiciel władz klubu. Dodaje to nie tylko rangi wydarzeniu, a przede wszystkim jest symbolem poparcia dla tej kandydatury. W przypadku Legii powrót do Vukovicia jest więc nie tyle posypaniem głowy popiołem i próbą naprawy błędów, ile przyznaniem się, że ktoś kompletnie nie ma już pomysłu co robić, w akcie desperacji macha na to wszystko ręką i stwierdza "niech już będzie ten Vuković". Niestety, w przypadku prezesa Legii i jego doradców, ten brak planu i błędy wydają się nie mieć granic. Kiedy mamy wrażenie, że kolejna zła decyzja to było to ostateczne uderzenie w dno, nagle słyszymy pukanie od spodu.
Nie dość, że pani rzecznik była jedyną osobą towarzyszącą Vukoviuciowi w kolejnym powrocie do pracy w roli pierwszego trenera, to jeszcze wystawiono ją na ogień pytań odnośnie wydarzeń dnia (wieczoru) poprzedniego, czyli ataku chuliganów na piłkarzy. Ale niestety wpisuje się to w całą sekwencję wydarzeń i charakter osób w tym klubie - nie było bowiem odważnego, który stanąłby do wyjaśnień tej żenującej sytuacji w niedzielny wieczór, nie było też żadnego faceta z cojones, który wyszedłby się wytłumaczyć dziennikarzom z incydentu i decyzji o przywróceniu do pracy Vuko. Jak to się stało, że ci chuligani wdarli się do autokaru? Kto im otworzył drzwi? Dlaczego w autokarze nie było trenera, czy kierownika zespołu? Gdzie byli też piłkarze (kapitan?), którzy mogliby stanąć do konfrontacji z napastnikami i powstrzymać ich od głupich zamiarów? Jest wiele pytań, które pozostają i pozostaną bez odpowiedzi, a które rodzą mnóstwo niezdrowych spekulacji. Niezdrowych, ale niestety coraz bardziej można odnieść wrażenie, że uzasadnionych.