Partner merytoryczny: Eleven Sports

Maciej Skorża: Postanowiłem zaryzykować. Czekanie na transfery to jedyna droga

- Nie wyobrażam, żeby to się tak zakończyło i by obecna kadra była finalną kadrą na sezon. Proszę pamiętać o tym, co powiedziałem, że zależy nam nie tylko na dodaniu zawodników do zespołu, ale na podniesieniu jakości drużyny - to jest kluczowe - mówi trener Lecha Poznań Maciej Skorża w rozmowie z Interią. I wyjaśnia, co się wydarzyło w sprawie Damiana Kądziora.

Lech na właściwym torze - odcinek 16. Wideo /INTERIA.TV/INTERIA.TV

Radosław Nawrot: To pański wpływ, trenerze? Damian Kądzior, brak dostatecznej liczby transferów do tej pory?

Maciej Skorża: No wie pan, to zależy jak na to spojrzymy.

Tak, że Lech zwleka z transferami.

- Dzieje się tak, ponieważ w niektórych przypadkach transferowych sytuacja jest skomplikowana. Prawdą jest, że na starcie ligi nie mamy wszystkich zawodników, których byśmy chcieli, ale są tego konkretne powody. Chcemy mieć piłkarzy jak najlepszych jakościowo i mówimy tu o graczach, dla których nie zawsze polska ekstraklasa jest pierwszym wyborem. I to komplikuje sprawę.

Jak każdy trener chciałbym mieć kompletną drużynę na początku przygotowań, ale pracuję w tym zawodzie i wiem, że rzadko kiedy tak się dzieje. Mamy namierzonych zawodników, na których trzeba poczekać, ale jeżeli do nas trafią, dadzą nam konkretną jakość.

Mówi pan, że trafią do Lecha jako pewnik czy jako przypuszczenie.

- Pan wie, że dopóki nie ma podpisu pod dokumentami, nie można mówić o pewniku i w związku z tym nie wolno mi tak powiedzieć.

Najnowsze informacje z Igrzysk Olimpijskich - Sprawdź 

To jasne, ale rozmawiamy o tym w kontekście niepokoju kibiców, że jacyś piłkarze go teraz omijają, a pewności, że przyjdą lepsi nie ma. I że Lech zostanie w obecnym kształcie.

- Coś panu powiem - gdybyśmy chcieli w tym temacie przypodobać się kibicom, to zrobilibyśmy te transfery miesiąc temu, ale "na alibi" i biorąc zawodników, którzy niekoniecznie daliby nam nową jakość. Wszyscy byliby zadowoleni, bo pod względem liczby transferów byłoby wszystko w porządku, coś by się działo, byłby ruch w interesie. A ja później bym się głowił, czy ci piłkarze mają odpowiednią jakość i są nam w stanie coś dać. Natomiast co do pozostania w obecnym kształcie, odpowiem tak - to byłoby bardzo nierozsądne z naszej strony. I tu dochodzimy do głównego tematu. Pracujemy, żeby tę drużynę wzmocnić i pracuje nad tym wiele osób w klubie. Ja sobie nie wyobrażam, żeby to się tak zakończyło i by obecna kadra była finalną kadrą na sezon. Proszę pamiętać o tym, co powiedziałem, że zależy nam nie tylko na dodaniu zawodników do zespołu, ale na podniesieniu jakości drużyny - to jest kluczowe.

Podam przykład fińskiego piłkarza Jere Uronena, który brał udział w Euro 2020. To jeden z takich właśnie graczy, którymi się interesowaliśmy i którzy podnieśliby jakość zespołu, ale dla którego Lech nie był pierwszym wyborem. Czekaliśmy więc, bo trwały mistrzostwa Europy i zawodnik chciał się określić po nich. Miał naszą ofertę, rozważał ją, ale pojawiła się propozycja z lepszej ligi [Stade Brest w lidze francuskiej - przyp. red.] i wybrał ją.

Czy warto było czekać? W naszej ocenie - tak. Gdybyśmy chcieli mieć przeciętnych zawodników, mielibyśmy już skompletowaną kadrę. Na graczy o wyższych umiejętnościach musimy poczekać, a to wiąże się z jakimś ryzykiem. My liczymy, że to ryzyko się opłaci i Lech już się o tym przekonywał. Podam przykład Lubomira Šatki, na którego kiedyś Lech też nieco poczekał, ale było warto.

Chce pan powiedzieć, że np. Damian Kądzior jest przeciętnym zawodnikiem i dlatego do Lecha nie trafił?

- Nie chcę tego powiedzieć, Damian to dobry zawodnik i był na naszej liście. Poważnie rozważałem jego kandydaturę i pojawiły się także pierwsze rozmowy w sprawie pozyskania go. W tym samym momencie zaczęły się jednak pojawiać inne, alternatywne rozwiązania. Zawodnicy o innej specyfice, o innym profilu - tacy, którzy mogą nam dać inne opcje w grze ofensywnej. Uznałem zatem, że warto poczekać i spróbować pozyskać właśnie tych piłkarzy.

Dochodzimy do istoty sprawy, którą jest pański osobisty wpływ na obecną politykę transferową Lech i podejmowane decyzje. Na ile pan je zweryfikował?

- Wiedziałem, że nasze pierwsze okienko transferowe z Lechem będzie trudne. Przyszedłem przecież w kwietniu, gdy skauting klubu miał już na celowniku zawodników, których pewnie chciał Dariusz Żuraw. Ja to widzę nieco inaczej, cenię bardziej inne cechy i rzeczywiście nie zawsze się to pokrywało z wyborami poprzedniego trenera.

Czyli zweryfikował pan jako nowy trener?

- Tak. Ktokolwiek by nie przyszedł, tak by się stało. Tak bywa przy zmianie trenera.

Pytam o to, bo Lech ma słaby odbiór społeczny. Wielu kibiców uważa, że robi transfery słabe, sprowadza graczy tanich i przeciętnych, nie zna się. I pan właśnie ma to zmienić.

- Trudno mi się do tego odnieść, bo nie mam zbyt wiele czasu, by śledzić komentarze i to, co dzieje się wokół. Mamy zbyt gorący okres. Natomiast w zmianę jakościową Lecha zaangażowani są wszyscy, nie tylko ja. Nie chcemy uzupełniać dotychczasowego zespołu, ale go wzmacniać, zmieniać - to nam przyświeca.

Lech dotąd sprowadzał często graczy takich jak Karlo Muhar czy Djordje Crnomarković i teraz lęki ludzi chyba właśnie się z tym wiążą, że nadal tak będzie. Nie przyjdą Kądzior, Uronen i inni, ale w zamian nie pojawią się gracze lepsi, ale właśnie znów przeciętni, tańsi, za darmo, łatwiejsi.

- Mam trudność, żeby na te obawy odpowiadać, skoro jesteśmy w środku okienka transferowego. Wzmacnianie zespołu to proces i trudno taki proces ocenić w jego trakcie. Nasz cel jest jasny: dobór lepszych jakościowo zawodników.

Wracając do drużyny z mistrzowskiego sezonu, mam też doświadczenia związane z tym, co się wtedy, przed sześciu laty nie udało w kwestii budowy zespołu. Nie udało się nam wtedy pozyskać odpowiedniej osoby po odejściu Zaura Sadajewa i to uważam za początek naszych kłopotów w tamtym okresie.

W 2015 roku odszedł pan dość szybko i nie miał pan okazji poznać piekła, jakie powstaje w Poznaniu po niepowodzeniach Lecha. Trener Żuraw tkwił w nim miesiącami.

- Też były trudne momenty. Pamiętam, co się działo po porażce z Błękitnymi Stargard i wtedy, gdy drużyna osuwała się w tabeli. Wiem, że tu kibice szybko wpadają w złe nastroje.

Ci ludzie czekają sześć lat na jakikolwiek sukces.

- Wiem, jakie są oczekiwania. Wiem, że naszym zadaniem jest przestawić Lecha na właściwe tory, dostarczające radości, a nie trosk. Nie spodziewam się łatwego sezonu, ale powiedziałem zawodnikom podczas zgrupowania, że ten sezon z Lechem jest wyzwaniem mojego życia i chciałbym, aby wszyscy tak do tego podeszli. Obserwując okres przygotowawczy, widziałem ciężką i sumienną pracę i to buduje mój optymizm.

Każdy trener tak mówi.

- Wiem, ale mam prawo powiedzieć, że z tego okresu przygotowawczego jestem zadowolony. Zawodnicy pracowali z pasją, czuję że naprawdę chcą osiągnąć coś wyjątkowego. Mocno liczę na to, że nasz team spirit w trudnych momentach będzie na odpowiednio wysokim poziomie.

Póki czołówka zeszłego sezonu gra w pucharach, łatwiej chyba punktować i zdobywać przewagę w lidze. Czy Lech zatem nie ogranicza swoich szans na początku sezonu?

- Nie stawiałbym sprawy w ten sposób. Naszym celem jest zbudowanie silnej drużyny na cały sezon i potem na czas gry w europejskich pucharach, w co głęboko wierzę.

Porozmawiajmy konkretnie. Kim pan zastąpi Uronena skoro ten plan runął?

- Tutaj akurat równolegle do rozmów prowadzonych z reprezentantem Finlandii udało się nam przekonać do powrotu do Poznania Barrego Douglasa, którego doskonale znam i wierzę, że da nam dużo jakości na lewej stronie defensywy.  Są też na liście skautingu kolejni zawodnicy i skupiamy się na nich.

Są dużo słabsi?

- Żeby znaleźć się na tej liście, trzeba prezentować odpowiedni poziom.

A na gracza za Damiana Kądziora jak długo poczekamy?

- Na początku sierpnia sprawa się rozstrzygnie.

Carlos Mane był jednym z tych piłkarzy, o których pan myślał zamiast Damiana Kądziora?

- Proszę o następne pytanie.

Ilu skrzydłowych pan potrzebuje, żeby to był Lech, jakiego pan oczekuje?

- W tym oknie transferowym naszym celem jest pozyskanie dobrego technicznie skrzydłowego o nowej jakości, który sprawdzi się w grze jeden na jeden, stworzy przewagę i będzie graczem, na którego kibice będą chcieli przychodzić na stadion. I taki powinien do nas trafić w tym oknie. Liczba skrzydłowych? Wspomnianej klasy jeden.

Jeszcze jeden lewy obrońca przyjdzie?

- Tak, to obok skrzydłowego nasz priorytet.

Kto jeszcze?

- Jeszcze być może jeden ofensywny zawodnik. Bardziej uniwersalny. Cenię piłkarzy, którzy potrafią zagrać na kilku pozycjach.

Nie wspomina pan o bramkarzu, czyli w tej kwestii jest pan usatysfakcjonowany?

- Nie wspominam o bramkarzu. Rywalizacja na tej pozycji jest bardzo zacięta. Mamy w sztabie Macieja Palczewskiego - nowego trenera bramkarzy, który mocno ciśnie chłopaków.

Kto będzie numerem jeden w bramce? Mickey van der Hart czy jednak Filip Bednarek?

- Bramkarze już wiedzą. Proszę o cierpliwość, wszystko wyjaśni skład na mecz z Radomiakiem.

Ile było prawdy w tym, że chciał pan więcej graczy z drużyny z 2015 roku niż tylko Barry Douglas?

- Prawda, chciałem. I były rozmowy z kilkoma zawodnikami tamtej drużyny, niektórzy z nich byli w trakcie zmieniania klubów. Dlatego sondowaliśmy, jakie są możliwości. Okazało się, że na razie nie wiążą przyszłości z Lechem.

Arajuuri? Lovrencsics? Kamiński?

- Nie chcę mówić o nazwiskach. Sondowaliśmy po prostu kilku.

Jak pan widzi rolę Pedro Tiby w zespole? Pańskie pierwsze ruchy odbierano jako próby ułożenia sobie z nim relacji.

- Chciałbym, aby współpraca z każdym zawodnikiem wyglądała tak jak z Pedro. On i Dani Ramirez byli pierwszymi zawodnikami, z którymi miałem indywidualne rozmowy. Ustaliliśmy wtedy zasady, oczekiwania. Dobrze mi się z nim pracuje, widzę w nim determinację poprawy tych elementów, które mu wskazałem. Przy dużej rywalizacji na środku pomocy mogę powiedzieć, że on tę rywalizację wygrywa.

Radosław Murawski robi wrażenie człowieka charyzmatycznego.

- Tak, Radek w krótkim czasie skupił wokół siebie całą grupę Polaków. Teraz rozmawiają, są uśmiechnięci, powstają relacje. Cieszy mnie to i to w dużej mierze jego zasługa. Przyszedł Artur Sobiech, który to jeszcze wzmocni. Mamy mocna polską grupę w zespole.

Po co on panu? Nie potrzebuje pan już Arona Johannssona?

- Potrzebuję. Weźmy samą statystykę: wynika z niej, że Mikael Ishak może opuścić kilka spotkań z uwagi na urazy. Z Aronem sytuacja jest podobna. W tej sytuacji niezbędny jest nam trzeci napastnik, skoro wypożyczyliśmy Filipa Szymczaka. A zrobiliśmy to ponieważ chcemy żeby regularnie grał i się rozwijał.

Będzie pan próbował zmieniać sposób gry Lecha? Jego taktyczne ustawienia?

- Tak. Nie chcę bowiem, abyśmy byli przywiązani do konkretnej taktyki i grali tylko w jeden sposób. Będę absolutnie dążył do różnorodności w tej materii. Lech nie może być łatwy to rozszyfrowania dla naszych przeciwników, a przy tym chcemy grać ciekawą piłkę i przede wszystkim wygrywać, zdobywać trofea.

Rozmawiał Radosław Nawrot

Trener Maciej Skorża w rozmowie z Aronem Johannssonem i Arturem Sobiechem z Lecha Poznań/ Adam Jastrzebowski/Newspix
INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem