Furia w Pałacu, najgorsza bójka w dziejach. Zawodnicy ruszyli na kibiców
Ron Artest położył się na stole komentatorów, ni to chcąc odciąć się od przepychanki, którą sam zainicjował, ni to chcąc sprowokować jeszcze mocniej rywali. Gdy wydawało się, że sytuacja podczas meczu między Pistons i Pacers się uspokaja, nagle z trybun poleciał kubek z colą, trafiając zawodnika w klatkę piersiową. Ten natychmiast się poderwał i ruszył w stronę publiki, sprawiając, że spięcie na boisku przerodziło się w bijatykę, którą wielu uważa za największą hańbę w dziejach NBA. Oto, jak doszło do niesławnego "Malice at the Palace".
Do sezonu 2004/2005 Detroit Pistons podeszli jako triumfatorzy finałów poprzedniej kampanii w NBA - mistrzowskie pierścienie pojawiły się na palcach graczy po tym, jak "Tłoki" ograły w kluczowej rywalizacji Los Angeles Lakers, a "Jeziorowcy" dosłownie mieli wtedy skład pękający w szwach od gwiazd - oprócz O’Neala czy Bryanta w ówczesnej ekipie z Kalifornii znajdowali się też m.in. Payton czy Malone.
Po drodze do tego współzawodnictwa Pistons pokonali w finałach Konferencji Wschodniej Indiana Pacers 4:2 - oba zespoły spotkały się ze sobą po raz kolejny dokładnie 19 listopada 2004 roku w The Palace of Auburn Hills, hali mieszczącej się na przedmieściach Detroit. Przez naprawdę długi czas nic nie zapowiadało tego, że tym razem na parkiecie dojdzie do bójki, która przez wielu została okrzyknięta najgorszą w historii amerykańskich rozgrywek koszykarskich.
Pchnięcie Artesta, odpowiedź Wallace'a. Pierwsze iskry w meczu Pistons i Pacers
Spotkanie ułożyło się doskonale dla ekipy gości - drużyna z Indianapolis w końcówce potyczki prowadziła 97:82 i wydawało się, że ze spokojem przypieczętuje trzecie z rzędu zwycięstwo. Wtedy jednak na placu gry nagle zaiskrzyło.
Piłkę pod koszem otrzymał Ben Wallace, który mimo trudnej sytuacji Pistons próbował jeszcze zapunktować. Gdy podskoczył, został pchnięty od tyłu przez Rona Artesta, notabene mającego wówczas bardzo dobrą linijkę (uzbierał wcześniej 24 punkty, najwięcej w IP). Zegar pokazywał 45,9 sekundy przed końcową syreną.
Wallace utrzymał się jakoś na nogach, po czym obrócił się do stojącego twardo w miejscu Artesta i z całej siły odepchnął go, kładąc obie ręce w okolicach jego szyi. To właśnie wtedy doszło do "spięcia wstępnego" - koszykarze obu ekip zaczęli przepychać się między sobą, jednocześnie starając się, by rozwścieczony nie dopadł znowu do czołowego strzelca Pacers.
Zamieszanie, w którego środku znaleźli się też członkowie sztabów, rezerwowi czy jeden z sędziów z czasem zaczęło zanikać. Ron Artest w pewnym momencie po prostu położył się na długim stole stojącym tuż za linią boczną, obok komentatorów i czekał na to, jak rozwinie się sytuacja - trzeba przy tym przyznać, że całość wyglądała mocno prowokacyjnie. Wtedy jednak podpalono lont, który sprawił, że beczka prochu ostatecznie wybuchła.
Puszczają ostatnie hamulce. Ron Artest w momencie ruszył na trybuny
Od strony publiczności w kierunku Artesta poleciał kubek z colą, który trafił go w klatkę piersiową. Sportowiec wówczas momentalnie stracił resztki opanowania, poderwał się, po czym ruszył na trybuny, szukając osoby, która go zaatakowała. Jak się okazało, mocno się tu pomylił.
"Pamiętam, że rzuciłem kubkiem, właściwie był to kubek dietetycznej coli, a nie piwa, ale wcześniej piłem (alkohol) i miałem problemy z nim w przeszłości" - opisywał lata później w programie "ESPN First Take" John Green, faktyczny sprawca specyficznej napaści na Artesta.
Pamiętam, jak wbiegł on na trybuny i złapał niewłaściwą osobę, poczułem się wtedy źle. Złapałem go od tyłu, cała sytuacja była jak za mgłą, to stało się tak szybko
~ dodał.
Zawodnik chwycił mocno za koszulę jednego z kibiców, a niedługo potem, gdy kilka osób próbowało go powstrzymać, został oblany napojem przez jeszcze innego fana. Wówczas niczym spod ziemi między krzesełkami pojawił się jego kolega z zespołu, Stephen Jackson, który w akcie wsparcia wyprowadził potężny cios w "oblewacza". Na tym etapie nie można było już powstrzymać potwornego chaosu.
Między siedzeniami kibice, przedstawiciele Pacers i ochrona wpadli w wiry kolejnych uderzeń, szarpania i popchnięć. Niektórzy spośród Pistons również próbowali swoistej interwencji - najdalej dotarł Rasheed Wallace, ale koniec końców nie wykonał żadnych gwałtowniejszych ruchów. Co ciekawe Ben Wallace (zbieżność nazwisk) gdy zobaczył Artesta ruszającego do szarży spróbował początkowo podbiec do niego chcąc dalszych "wyjaśnień", ale jego zapał ostudził się po tym jak zobaczył, że jego rywal skupił się na publiczności.
Niski skrzydłowy klubu z Indiany ostatecznie został sprowadzony ponownie na parkiet, ale tam doszło do kolejnego, mocno oburzającego zdarzenia. Nagle naprzeciw Rona Artesta pojawiło się dwóch kolejnych fanów w koszulkach "Tłoków". Gracz przez ułamek sekundy zmierzył się wzrokiem z jednym z nich, po czym wyprowadził kolejny tego wieczoru sierpowy. Drugi z mężczyzn odepchnął koszykarza, samemu tracąc równowagę, a gdy podnosił się z parkietu, otrzymał dosłownie nokautujący cios od Jermaine’a O’Neala, którego atak wydawał się tym dynamiczniejszy, że zawodnik w jego trakcie poślizgnął się na rozlanym płynie (jedzenie i picie latało nieustannie po hali) i praktycznie "wjechał" w oponenta.
Jim Gray, reporter ESPN, cytowany w artykule Jonathana Abramsa w serwisie "Grantland" twierdził jednak, że fakt, że O’Neal nie utrzymał pełnej równowagi w zasadzie uratował życie Charliemu Haddadowi, bo takie nazwisko nosi poszkodowany. W tym samym materiale przytoczono też słowa Stephena Jacksona.
Nie widziałem tego, ale można to było usłyszeć. W tym całym hałasie w budynku słyszało się to jedno uderzenie
~ orzekł.
Pacers ostatecznie zeszli do szatni w natłoku okrzyków i kolejnych "pryszniców" przygotowywanych przez kibiców. Spotkanie nie zostało nigdy dokończone - mimo wszystko przyznano wygraną ekipie z Indianapolis. To nie oznaczało oczywiście, że nie było rozliczeń.
"Upokorzenie dla całej NBA". Czas rozliczeń po "Malice at the Palace"
Nazajutrz wieloletni komisarz najlepszej koszykarskiej ligi świata, nieżyjący już David Stern wydał oświadczenie, w którym nie wahał się użyć mocnych słów. "Wydarzenia podczas wczorajszego spotkania były szokujące, odrażające i niewybaczalne — to upokorzenie dla wszystkich osób związanych z NBA. To pokazuje, dlaczego nasi zawodnicy nie powinni wchodzić na trybuny, bez względu na prowokacje lub toksyczne zachowania ludzi uczestniczących w meczach" - stwierdził.
Najmocniej ukarany został oczywiście Artest - zawieszono go do końca sezonu, w związku z czym łącznie ominęło go 86 meczów i stracił przez to blisko pięć milionów dolarów wypłaty. Jackson dostał 30 spotkań zawieszenia, O’Neal 15 (pierwotnie 25, ale jego odwołanie okazało się skuteczne). Ben Wallace pauzował przez sześć potyczek, Anthony Johnson (IP) przez pięć, Miller, Harrison (Indiana) oraz Billups, Coleman i Campbell (Detroit) przez jedno starcie.
Warto nadmienić, że wszyscy wymienieni wyżej gracze Pacers z wyjątkiem Millera (który podczas wieczoru z "Malice at the Palace" był kontuzjowany i w ogóle nie grał; w środku walk znalazł się ubrany w... garnitur) zostali oskarżeni o napaść i pobicie i między wrześniem a październikiem 2005 roku usłyszeli wyroki roku probacji (czyli, upraszczając, kary w zawieszeniu), prac społecznych i przymusowego kursu radzenia sobie z agresją, co szeroko opisywało m.in. ESPN oraz "The Washington Post".
Oczywiście nie tylko koszykarze znaleźli się na celowniku - wśród kibiców karę otrzymał m.in. David Wallace, brat Bena, który również wziął udział w bijatyce. John Green otrzymał karę 30 dni więzienia i dwóch lat probacji. O zakazach wstępu na kolejne potyczki Pistons nawet nie ma co wspominać. Tak też skończyła się historia bijatyki, która trwała minuty, a o której mówiło się - i będzie jeszcze mówić - latami.