Stomatolog ma uzdrowić polskie narciarstwo. 32-latek sam był krytykiem PZN
Filip Rzepecki to nowa twarz w Polskim Związku Narciarskim (PZN). Z zawodu jest stomatologiem i to na nim będzie spoczywała odpowiedzialność wyleczenia polskiego narciarstwa alpejskiego, bo na wiosnę został dyrektorem sportowym odpowiedzialnym za tę dyscyplinę sportu. Sam też był alpejczykiem i nawet zaliczył występ w Pucharze Świata. Był też krytykiem PZN, ale teraz będzie starał się pomóc w budowie tej dyscypliny w naszym kraju.
Filip Rzepecki nie jest postacią anonimową w świecie narciarstwa alpejskiego w naszym kraju. 32-latek przez lata uprawiał ten sport, choć bez większych medialnych sukcesów. Na koncie ma jednak start w zawodach Pucharu Świata.
W grudniu 2011 roku pojawił się na starcie slalomu i slalomu giganta we włoskiej Alta Badii. Miał wówczas 19 lat.
Filip Rzepecki - dyrektor ds. narciarstwa alpejskiego w PZN
- Wpadłem wówczas na szalony pomysł. Na tyle szalony, że nie pojechał tam ze mną mój trener, tylko zastąpił go tata, który jedynie, w czym mógł mi pomóc, to w zwiezieniu kurtki na metę. Nie ukrywam, że byłem wówczas kompletnie niegotowy na starty w Pucharze Świata, ale chciałem spróbować - przyznał Rzepecki w rozmowie z Interia Sport.
Wiele razy rywalizował w Pucharze Europy. Nigdy jednak nie zdobył punktów.
Na koncie ma też start w mistrzostwach świata juniorów w 2011 roku w Crans Montana. Tam jego najlepszym wynikiem była 42. lokata w slalomie. Najlepsze FIS-punkty uzyskiwał jednak w zawodach w Ameryce Południowej. W 2013 roku w chilijskim La Parva był piąty w Pucharze Kontynentalnym w slalomie gigancie. Tuż przed słynnym Norwegiem Henrikiem Kristoffersenem. I to poczytuje sobie za największy sukces.
Karierę zakończył po tym, jak przez kontuzję nie zakwalifikował się na zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi (2014). Miał wówczas 22 lata.
- Była wtedy duża szansa na wyjazd na igrzyska - przyznał.
Przez lata zajmował się pracą trenera, a w tym roku wrócił do rywalizacji po dziesięcioletniej przerwie, a chwilę później został dyrektorem sportowym ds. narciarstwa alpejskiego w Polskim Związku Narciarskim.
- Coś mi odbiło i postanowiłem aktywować licencję. Wróciłem do ścigania jako zawodnik, ale raczej już jako weteran - śmiał się.
Stomatolog ze sportowym zacięciem
Rzepecki uprawiał narciarstwo alpejskie w czasach, kiedy mnóstwo alpejczyków narzekało na to, jak są traktowani przez Polski Związek Narciarski.
- Teraz jest lepiej, ale nadal uważam, że nie jest idealnie. Gdyby tak było, to mielibyśmy wielu zawodników w Pucharze Świata, a nie tylko dwie dziewczyny i kilku aspirujących chłopaków. Na pewno zmieniły się czasy i trudno porównać to, co było przed dziesięcioma laty do tego, co jest teraz. To są dwa różne światy. Nie zostałem zatrudniony jednak po to, by opowiadać o tym, co się zmieniło na plus, ale po to, by szukać mankamentów i je naprawiać. Dalej zatem widzę mnóstwo problemów. Jest wiele rzeczy, które trzeba zmienić, ale nie jestem w stanie ocenić, ile to zajmie czasu - przyznał 32-latek w rozmowie z Interia Sport.
Rzepecki pochodzi z Nowego Targu, a poza tym, że jest dyrektorem sportowym w PZN, jest... stomatologiem. Doskonale zatem wie, jak leczyć. Czy zatem uzdrowi polskie narciarstwo?
Niemal cała rodzina to stomatolodzy, więc też byłem na to skazany. Czy można pogodzić pracę w PZN z byciem lekarzem? Tak. Na razie - wydaje mi się - to się udaje. Wcześniej też nie pracowałem zbyt wiele w gabinecie, bo byłem trenerem albo robiłem coś innego. Teraz kiedy jestem zatrudniony w związku, to staram się w poniedziałek pracować od rana do wieczora w gabinecie i jeszcze trochę w czwartek. We wszystkie pozostałe dni jestem dostępny w PZN
~ przyznał Rzepecki.
Potrzebna jest zmiana mentalności
W Polsce o narciarstwie alpejskim jest głośniej, kiedy trafią się nam jednostki, które często same dochodziły do wyników. Tak było w ostatnich kilkunastu latach z: Katarzyną Karasińską, Maciejem Bydlińskim, Agnieszką Gąsienicą-Daniel, Maryną Gąsienicą-Daniel czy Magdaleną Łuczak.
Wciąż jednak czekamy na spektakularne sukcesy, podczas gdy Czesi czy Słowacy, którzy mają podobne warunki do nas, odnoszą już takie.
- W ostatnim czasie, co mnie bardzo uderzyło, jest bardzo duża indywidualność w tym sporcie. Narciarze koniecznie chcą osiągnąć coś sami, a nie w grupie. Oczywiście to nie wynika z tego, że są egoistami. Po prostu przez lata to wszystko doszło do takiego etapu, w którym każdemu wydaje się, że będzie o wiele lepiej, jeśli on sam zadba o swój rozwój, a nie z pomocą związku. Mamy przez to konsekwencje w postaci tego, że trudniej jest nam zebrać grupę szkoleniową. Trudno jest namówić wszystkich juniorów, by trenowali w jednej grupie i wzajemnie się napędzali - przyznał Rzepecki.
- Jeśli chodzi o dzieci, to mamy w Polsce rzeczywiście mnóstwo szkółek i klubów. Nie zgadzam się jednak w pełni z ich treningiem i postępowaniem. Wygląda to bardzo profesjonalnie, ale nie widać tego, co jest głębiej. Po moich przejściach i mojej karierze narciarza wiem, że to wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej. Sam byłem wielokrotnym krytykiem związku, bo nigdy nic nie dostałem z PZN. Czułem się wtedy pokrzywdzony. Dziś nie ma już takiej sytuacji, jak teraz, kiedy miałem najlepszy FIS-punkty w trzech z czterech konkurencji i nie było dla mnie miejsca w żadnej kadrze, a to wiązało się z dofinansowaniem. Teraz taka sytuacja nie miałaby miejsca - dodał.
W Polsce mamy obecnie dwie zawodniczki światowej klasy. To jest Maryna Gąsienica-Daniel, która biła się nawet o medale mistrzostw świata i zimowych igrzysk olimpijskich oraz Magdalena Łuczak. Ich postawa wpływa też na młodsze koleżanki, które widzą, że można osiągnąć sukces. Gorzej to wygląda z męskim narciarstwem alpejskim, w którym jednak jest o wiele trudniej się przebić, bo jest większa konkurencja.
- U nas problemem jest to, że zawodnikom zaczyna brakować cierpliwości w przebijaniu się, a jednak wszyscy dobrze wiemy, jak jedzie się z 30 numerem, a jak z 50. Numer startowy jest wielką niesprawiedliwością w tym sporcie. Sam jestem tego przykładem. Zakończyłem karierę w wieku 22 lat, a jeszcze cztery miałem do najlepszego wieku. I teraz naszym zadaniem jest zatrzymać tych zawodników, bo jeśli zbliżą się do "30" PŚ, to już będą w stanie wyżyć z narciarstwa. Mamy cel, do którego dążymy. Mamy zdolną grupę juniorów. Teraz zadaniem PZN jest, by wytrwało jak najwięcej z nich. Muszę im uświadomić to, by się nie zrażali, kiedy przyjdzie im rywalizować w Pucharze Europy, do którego się zbliżają. Pierwszy sezon będzie dla nich trudny, ale nie mogą się podać. Mnie właśnie zabiło to, że co tydzień dostawałem srogą lekcję narciarstwa w Pucharze Europy i straciłem ochotę do rywalizacji, bo takie porażki naprawdę trudno jest znieść psychicznie. Nie miałem koło siebie nikogo, kto by mi pomógł przetrwać - powiedział Rzepecki.
W krajach, w których narciarstwo stoi na wysokim poziomie, pomaga się młodym zawodnikom walczyć o lepsze FIS-punkty. Na mniejsze zawody, choćby w Ameryce Południowej, przyjeżdżają doświadczeni już narciarze, dzięki czemu pomagają zdobyć młodszym kolegom lepsze punkty. W Polsce nie mamy takiej możliwości, choć u kobiet jest o wiele lepiej pod tym względem.
To za sprawą Rzepeckiego kilka dni temu odbyły się najbardziej sprawiedliwe od dawna kwalifikacje dla naszych kadrowiczów do zawodów Pucharu Świata w slalomie w Levi. Każdy z narciarzy miał cztery przejazdy, z czego liczyła się suma dwóch najlepszych. Ostatecznie zwycięzcą został Jędrzej Jasiczek.