Odkąd Johan Eliasch został trzy lata temu prezydentem Międzynarodowej Federacji (FIS), we wszystkich debatach z jego udziałem przewijał się właściwie jeden główny temat, kto w przyszłości będzie handlował jednym z najcenniejszych dóbr sportów zimowych: prawami medialnymi do Pucharu Świata. W pewnym momencie doszło do takich podziałów, że coraz częściej zaczęto mówić o rozłamie i stworzeniu superligi narciarskiej. W ostatnim jednak czasie stanowiska związków krajowych i FIS jednak się zbliżyły, choć niedawno Eliasch otrzymał prawny policzek od niemieckich sądów. Dwa weekendy ze skokami w Zakopanem. Niespodzianka dla kibiców Siłowe rozwiązania rozjuszyło potęgi, zapachniało rozłamem Szef FIS, kiedy zasiadał za sterami, doskonale wiedział o rozproszeniu praw telewizyjnych w poszczególnych dyscyplinach. Dla niego jednym z głównych zadań było odebranie ich poszczególnym krajom i scentralizowanie ich wokół FIS. Eliasch chciał promować sporty narciarskie na wzór Formuły 1. Mocno takiemu działaniu szefa FIS sprzeciwiały się duże narciarskie nacje, jak: Austria, Niemcy, Szwajcaria Norwegia, które nie wiedziały, w jaki sposób scentralizowany marketing mógłby zapewnić im lepszą sytuację. To wszystko miało być robione za pośrednictwem jednej tylko firmy. Wybrano do tego Infront, który od lat handluje prawami w imieniu organizatorów imprez. Teraz jednak stałby się agencją FIS. Wszystkie związki krajowe i ich prawnicy byli spokojni, bo prawa własności do Pucharu Świata należały do organizatorów, czyli krajowych federacji. Tyle że wiosną tego roku Rada FIS dokonała "na siłę" zmian w Międzynarodowych Regułach Konkurencji FIS - czyli fragmencie określającym prawa stowarzyszeń krajowych - na korzyść FIS, co otwierało drogę do centralizacji. Rozpętała się burza. Eliasch uważał, że dokonano tego w demokratyczny sposób, ale nie zaprzeczał temu, że jednak jest możliwość zrewidowania zmiany przepisów. Prawny policzek w Johana Eliascha Kilka dni temu 37. Izba Cywilna Sądu Okręgowego w Monachium I, właściwa za prawo antymonopolowe, w dużej mierze uwzględniła wniosek Niemieckiej Federacji Narciarskiej (DSV) o wydanie nakazu tymczasowego przeciwko FIS. Przed decyzjami światowej federacji, która od sezonu 2025/2026 chce centralnie promować wydarzenia Pucharu Świata. Sąd już ogłosił, że decyzja podjęta przez FIS wiosną stanowi "niedopuszczalne i zamierzone ograniczenie konkurencji" w świetle europejskiego prawa antymonopolowego. FIS również wykorzystywał swoją "dominującą pozycję rynkową na szkodę Niemieckiego Związku Narciarskiego". Jako "pierwotny posiadacz praw DSV może nie mieć już nic do powiedzenia w procesie udzielania zamówień; byłoby to niekorzystne dla konkurencji". Sąd tym samym wstrząsnął planami Eliascha. FIS odpowiedziała na to niezwykle ostrym i agresywnym komunikatem. "FIS złoży apelację od tej decyzji, która jest całkowicie błędna" - można było przeczytać w komunikacie. Organizacja mówiła o "niedopuszczalnych i nieprofesjonalnych" działaniach sądu w Monachium oraz o rzekomo "wprowadzającym w błąd" komunikacie prasowym, który rozesłał. Fakt, że prawa mediów krajowych i ich marketing za pośrednictwem pośredników, takich jak agencja Infront, stanowią ważne źródło dochodów stowarzyszeń krajowych, od dawna był solą w oku Eliascha. Ostatecznie połączenie praw pod wyłącznym parasolem FIS mogłoby wygenerować znacznie większe zyski. Tyle że na razie Eliasch jest daleki od tego. Mają dość dziwnych pomysłów szefa FIS Zresztą jego wiele pomysłów z ostatnich lat spotyka się z mocny oporem. Dotyczy do choćby dodatkowych wydarzeń w USA, poszerzania kalendarzy i rozciągania ich na wiele kontynentów. Sportowcy zaczęli się skarżyć na coraz większe przeciążenie. Efektem tego było wiele groźnych wypadków w narciarstwie alpejskim. Mocnej krytyce zostały też poddane kryte ośrodki narciarskie, a także pomysł z przeniesieniem rywalizacji do Arabii Saudyjskiej. Największą porażką, która miała być marketingowym hitem, była jednak klapa z przeprowadzeniem zawodów Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim na Matterhornie. Eliasch ignorował fakt, że eksperci ostrzegali przed kapryśną pogodą i ostatecznie mieli rację, bo wszystkie zaplanowane wyścigi zostały odwołane w ciągu dwóch ostatnich lat, w tym mega impreza ze zjazdem ze Szwajcarii do Włoch. W świecie narciarskim Eliasch, który znakomicie sprawdził się w biznesie, nie ma dobrych notowań. Wiele krajów i działaczy czeka aż stanie on w szranki do walki o fotel prezydenta MKOl, bo to są jego ambicje. - Kiedy przejmował stery w FIS, to wszyscy myśleli, że lepiej to będzie wyglądało. Tymczasem zaczął prowadzić FIS trochę, jak własny biznes. I to jest podstawowy problem. Niestety dużą rolę odgrywają małe kraje, które stoją za nim i mają oni przewagę, jeśli chodzi o potęgi. Trudno jednak jednoznacznie wskazać, by był złym szefem FIS, ale trudno wskazać też to, co zrobił dobrego - mówił Winkiel, który wielokrotnie ścierał się z Eliaschem na temat Rosji, gdy był jeszcze sekretarzem generalnym w PZN. Johan Eliasch to miliarder Przed laty Eliasch, bankrutującą firmę Head, przeobraził w jednego z najbardziej dochodowych producentów sprzętu sportowego. Przy okazji dorobił się sporego majątku. Bliskie jest mu środowisko największych celebrytów na świecie. To jednak nie dziwi, skoro przez 20 lat był żonaty z Amandą Eliasch. To brytyjska producentka filmowa, a także fotografka i poetka. Oboje rozstali się w 2006 r. Nowy szef FIS ma z tego związku dwóch synów. Jeden z nich, Charles, jest śpiewakiem operowym. Eliasch, kilka lat po rozwodzie, przez chwilę był partnerem Sharone Stone, a na imprezach towarzyskich towarzyszyła mu też Pamela Anderson. Urodzony w Szwecji, ale mający też brytyjskie obywatelstwo, Eliasch słynie też z bliskich kontaktów z rodziną królewską i wieloma znanymi politykami.