Sonik powrócił do rywalizacji po rocznej przerwie spowodowanej kontuzją. W Arabii Saudyjskiej spisuje się bardzo dobrze - wcześniej dwa razy był drugi, raz trzeci i trzeci jest także w klasyfikacji generalnej. "Dzisiejszy, techniczny początek oesu na przewianej, trudnej do jazdy pustyni nareszcie bardzo mi odpowiadał. Bo tam naprawdę trzeba umieć jeździć, żeby zrobić wynik. Można tam w pełni pokazać umiejętności techniczne. Jestem z siebie bardzo zadowolony. Poczucie, że po dwóch latach i ciężkiej kontuzji utrzymuję się w czołówce, to ogromna przyjemność" - powiedział zwycięzca Dakaru z 2015 roku. Załoga UTV od początku rajdu borykała się z dużymi problemami technicznymi. Polacy wygrali pierwszy etap, po którym ich silnik stracił moc. Później byli raz drudzy i dwa razy trzeci, ale w międzyczasie dwukrotnie docierali na biwak w nocy odmawiającym posłuszeństwa autem. W końcu przed środowym etapem maratońskim zdecydowali się wymienić silnik, co jednak kosztowało ich 50-godzinna karę i koniec szans na wysokie miejsce w klasyfikacji końcowej. "Silnik działał bardzo dobrze. Jak to na maratońskiej części, pierwszego dnia staraliśmy się oszczędzać auto, ale i tak nam poszły dwie półosie. Niestety zgubiliśmy też lewarek, co było bardzo ważne dla dzisiejszego odcinka, bo musieliśmy jechać tak, żeby nie złapać kapcia" - opisuje Domżała. "To najtrudniejszy odcinek, najtrudniejsze wydmy, mało prostych odcinków, bez kilometra, gdzie można by się było odprężyć. I to było bardzo fajne. Jechało nam się super i chociaż tuż przed końcem trzy minuty poświęciliśmy na wymianę urwanego paska, nie zaważyło to na wyniku. Chcielibyśmy, żeby zawsze były takie odcinki" - dodał. Kolejny raz bardzo dobry występ zanotował debiutujący w Dakarze Arkadiusz Lindner, który był piąty w kategorii quadów. Ósmy czas uzyskał zwycięzca środowego etapu Kamil Wiśniewski. "Rafał Sonik zawsze powtarza, że Dakar to takie życie w pigułce i właśnie tego doświadczyłem podczas tego etapu maratońskiego. Było mnóstwo emocji, wzloty, upadki, to było coś niesamowitego. Wczoraj byłem na siebie wściekły, bo podjąłem złą decyzję w poszukiwaniu waypointa. Miałem huśtawkę nastrojów - od euforii, że jadę z Rafałem i mamy świetne tempo, po przygnębienie, bo było mnóstwo wypadków. Zastanawiasz się wtedy jaki ma sens to całe ściganie w obliczu zagrożenia zdrowia czy życia. Jednak przed drugą częścią skontaktowałem się z ekipą i chłopaki trochę mnie mentalnie ustawili" - przyznał Lindner. Jak dodał, długo będzie pamiętał także czwartkowy etap. "Przecudownie się jechało. Ale nie spodziewałem się tego, co się wydarzy. Mój idol Ignacio Casale jechał koło mnie i miałem okazję się z nim sprawdzić. Udało mi się go wyprzedzić na wydmach. Casale powiedział mi na końcu, że jestem szalony. A ja mu odpowiedziałem, że wcale nie, bo zawsze jeżdżę z odpowiednim marginesem bezpieczeństwa. Powiedziałem mu też, że to był dla mnie zaszczyt jechać obok niego, a on się zdziwił, że konkurent mówi mu takie słowa" - opisuje łódzki quadowiec. O trudach etapu maratońskiego długo nie zapomni Robert Szustkowski z polskiej ciężarówki. "Dostaliśmy w kość na tym odcinku. Wzdycham ciężko, tak jak moja Tatra. Ten dzisiejszy ocean wydm zatopił wiele pojazdów, w tym także ciężarówek, które mijaliśmy po drodze. Trzykrotnie próbowaliśmy wyciągnąć z piachu Pragę Alesa Lopraisa, ale musiała poczekać na kogoś mocniejszego" - wspomina. Polska ciężarówka zajmuje w klasyfikacji generalnej 18. miejsce, podobnie jak motocyklista Maciej Giemza. W czwartek uczestnicy Dakaru powrócili z Shubaytah do Haradh. 11. etap liczył 744 km, z tego 379 to odcinek specjalny. Piątkowy 12. etap zakończy rajd. Zawodnicy pokonają 447 kilometrów z Haradh do Quiddiyi. Odcinek specjalny będzie liczył 374 km. Z Haradh - Kryspin Dworak